sobota, 2 lutego 2013

Rozdział 35

35. Uprzedzając to, co pomyślicie - nie, nie jestem sadystką i psychopatką, mam po prostu nieco chorą wyobraźnię ;) I lubię utrudniać życie bohaterom, a że wyprawa do Noisang nie miała być miłą wycieczką krajoznawczą, to przed Octavią ciężkie czasy. Mam nadzieję, że wyszło w miarę po ludzku.


W chwili, gdy musiała opuścić Pasmort, wydawało jej się to najtrudniejszym z zadań. Nie chodziło już o strach, ani o to, że  od tej pory nie będzie przy niej Milliusa. Po prostu nie mogła znieść myśli, że za chwilę  puści dłoń brata i zobaczy go ponownie za wiele, wiele lat. Ufała mu, wiedziała, że się tu spotkają, ale... to było za trudne. Gdyby mogła, zostałaby z nim na zawsze, bo miłość i ulga, którą poczuła przy Artaxie, były niemal obezwładniające.
 - Bądź ostrożna, ale walcz dzielnie - rzekł Millius, ściskając jej rękę. - Pamiętaj, że bez względu na efekt twoich działań, cała nasza Galaktyka będzie ci wdzięczna - dodał jeszcze i odszedł, ustępując miejsca Artaxowi.
 - Octavio...
 - Wiem - przerwała mu ze smutnym uśmiechem. Pod rzęsami zebrało jej się kilka drobnych koralików łez. - Będę na siebie uważała. I będę bardzo tęsknić. - Artax też się uśmiechnął.
 - Wiedziałem, że musimy być do siebie bardzo podobni. Octavio, pamiętaj tylko, że... kocham cię tak bardzo, że wydaje mi się, że ty już wiesz, co powiem, za nim jeszcze o tym pomyślę. Dlatego wierzę, że wiesz, co chcę ci teraz powiedzieć - walcz, nigdy się nie poddawaj, ale przede wszystkim chroń życie. Tata i tak już jest z ciebie dumny, bo na pewno czuje, że nigdy o nim nie zapomniałaś.
 - Nigdy nie zapomnę. O tobie też - coraz trudniej było jej mówić, dlatego przytuliła się do niego i zamknąwszy oczy choć przez chwilę mogła marzyć, że jej podróż już dobiegła końca. Szczęśliwego końca. Artax ściskał ją mocno i sam również nie chciał wypuścić, ale musiał. Gdy wsiadała na pokład wimana, pomachał jej tylko, starając się zachować ten sam uśmiech.
 - Do zobaczenia! - rzekli w jednym momencie, a potem drzwi latającego pojazdu zamknęły się za nią i wiman powoli zaczął wzbijać się w powietrze, rozcinając swymi światłami mrok otaczający krainę Pasmort.
Octavia mocno zacisnęła dłonie, starając się nie myśleć o tym, co ją czeka. Teraz już musiała sobie poradzić. Jedynym jej ratunkiem przed całym złem świata był miecz i odwaga, którą w sobie nosiła, a którą nigdy nie czuła się bardziej napełniona. Zostawiała za sobą świat, który znała i kochała, szła, z własnej woli, ale też z powinności w nieznane, z jedną tylko nadzieją - że uda jejsię ocalić ojca i całą resztę świata przed ogromną mocą Mauviasa.
 Starała się sobie przypomnieć wszystko, czego dowiedziała się o perle Askara, o Tajemnicy Griphe, o pragnieniach Mauviasa, o drodze, którą musi pokonać, ale tylko po to, by mieć jeszcze chwilę czasu na przygotowania, bo wszelkie złe uczucia związane z tymi myślami uleciały z niej w chwili, gdy opuściła Pasmort. Być może była to jakaś forma pomocniczego daru od Milliusa.
Po kilku długich godzinach lotu jej oczom ukazała się bardzo mała wyspa kosmiczna i niewyobrażalnie długi, absurdalnie zawieszony w nicości most.
 - To tu... - szepnęła do siebie, wytężając wzrok, by zobaczyć więcej. Wiedziała już, że dotarła do właściwego miejsca i przysięgła sobie, że zwycięży. Jest silna, ma to we krwi! Nie da się, nie ustąpi, tak, jak nie ustąpił jej ojciec i brat. Będzie walczyła do ostatniej kropli krwi i żaden żądny krwi i władzy sukinsyn nie odbierze jej zwycięstwa.
 Podeszła do lądowania i zaskakująco szybko zetknęła się z lądem, jak się okazało, skalnym i popękanym. Na wyspie nie było nic, prócz ubogiej, suchej rośliny, przypominającej trawę i ludzkich kości, które pozostawili tu po sobie inni śmiałkowie. Dziewczyna sprawdziła tylko, czy ma przy sobie miecz i sakiewkę z Gladyjskimi Liliami od Vailla. Założyła skórzane ochraniacze na przedramiona i kolana, na czole zawiązała opaskę osłaniającą twarz przed opadającymi włosami, przez ramię przerzuciła niewielką torbę z butelką wody i kilkoma kawałkami chleba, które zapewne przygotowała dla niej Foris.
Stanęła na skraju mostu i odczytała napis na drewnianej tabliczce, niedbale nabazgrany ludzką krwią - Most Lęków. A więc Millius miał rację, to nie był zwykły most. Mauvias chciał ją osłabić przed dotarciem do pałacu, chciał sprawić, żeby jej ojciec wiedział, że cierpi, żeby wreszcie zaczął mówić. Ale ona się nie ugnie, nie da mu zwycięstwa.
 Zrobiła pierwszy krok, stanęła na kamiennym moście i wówczas znikąd wyrosła przed nią zwiewna postać starej, pomarszczonej wiedźmy o bujnej plątaninie szaroczarnych włosów. Octavia automatycznie chwyciła za miecz, spoglądając w zionące złem, żółte ślepia staruchy, ale ta nie przejęła się tym wcale, nawet wybuchnęła śmiechem.
 - Myślisz, że jesteś nieustraszona? - spytała kpiąco, a syk jej głosu wydawał się wiele razy głośniejszy w panującej wszędzie ciszy.  - Wielu próbowało tędy przejść, w ostatnich dwustu latach może trzeb udało się dotrzeć do połowy. - Zaśmiała się obleśnie.
 - Zejdź mi z drogi, wiedźmo - warknęła dziewczyna, postępując kilka kolejnych kroków, wciąż z wyciągniętym mieczem.
 - Nie wygrasz ze mną - wysyczała wiedźma, raz po raz zastępując jej drogę, to znów znajdując się za jej plecami.  - Spójrz tylko - widzisz te brakujące kamienie w moście? - Octavia spojrzała na most - faktycznie, tu i ówdzie brakowało kamieni. - Gdy dotrzesz do każdej  kolejnej dziury, ktoś lub coś w twoim życiu to odczuje. Będą cierpieć tak, jak ty.
 - To iluzja -syknęła Octavia, nie będąc pewną swoich słów. Kostucha zaśmiała się potwornie. Gdy Octavia przestąpiła pierwszą wyrwę w moście, znikąd obok jej stóp pojawił się Felix, niewyglądający jak widmo, ale jak żywy człowiek. Żywy człowiek cały opleciony duszącymi go i raniącymi do żywych kości cierniami.
 - FELIX! -wrzasnęła przerażona. Uklękła obok niego, modląc się w duchu, by to nie była prawda, by naprawdę tego nie czuł i próbując pomóc, ale jej ręce tylko przenikały przez jego ciało.
 - Błagam... przestań... - wydyszała postać chłopca, plując krwią. - Octavio, wycofaj... się. Nie rób... mi tego.
 - Przepraszam - powiedziała, choć wiedziała, że to tylko jedna z okrutnych sztuczek Mauviasa. Musiała iść dalej, kolejne dziury w moście były tylko gorsze. Alan kąsany przez jadowite węże, zakrwawione ostrze wbijające się w ciało jej matki, Vaill, którego trawiły żywe płomienie, a wszystkie te postacie błagały ją, by nie skazywała ich na dalsze cierpienie, by się wycofała. Przy tym wszystkim śmiech starej wiedźmy wciąż dźwięczał jej w uszach.
 - DOSYĆ! - wrzasnęła, gdy czuła, że lada moment zwariuje, oszaleje, postrada rozum. Zamachnęła się mieczem i z całej siły cięła nim przez rękę staruchy, która dosłownie zaniosła się śmiechem, za to z ręki Octavii trysnęła krew, a ona sama poczuła palący ból.
 - Próbuj dalej, ty mała dziwko! Ranisz tylko ich i siebie, NIC nie możesz mi zrobić. - Dziewczyna, jakby w amoku, nie była w stanie jej słuchać. Chciała ją po prostu zabić, unicestwić raz na zawsze. Znów chlasnęła mieczem powietrze, trafiając w twarz wiedźmy. I tym razem to na jej własnym policzku pojawiła się krwawa szrama. Zaczęła biec, choć ból trawił jej umysł i ciało. Mijała kolejne wyrwy w moście tak szybko, że potępieńcze jęki i wrzaski jej bliskich zlewały się w jeden wielki krzyk, wwiercający się głęboko w głowę. W końcu jednak usłyszała już tylko własny krzyk, odbijający się echem od kamiennego mostu. Właśnie zdała sobie sprawę, że oto stoi przed wielką, czarną bramą, która rozwarła się przed nią posłusznie. I ta brama miała ukazać jej piekło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz