środa, 21 listopada 2012

Rozdział 29

   29. Gdzieś w natłoku spraw zginął mi charakterek Octavii, który w tym rozdziale wraca ze zdwojoną siłą. Mam nadzieję, że jeszcze pamiętacie,  ile ma w sobie temperamentu. I przepraszam za kolejną dłuuugą przerwę w notce!


Od czasu, gdy podsłuchała z Felixem rozmowę pani Clemort i mistrza Lennarsa minęło kilka dni, a Octavia nie skupiała się na niczym innym. Gdy tylko kończyły się zajęcia, zamykała się w swoim pokoju i rozmyślała całymi godzinami, rozważając różne możliwości. Niewiele jadła, jeszcze mniej spała. Jej koncentracja i precyzja były znacznie mniejsze, przez co i wyniki szkolenia były niezadowalające, o czym nie omieszkał się przypominać jej Vaill.
 - Dlaczego znów nie koncentrujesz się na zadaniach? - spytał ostro. - Octavio, zbliżają się egzaminy semestralne.  Wybrałaś profesję Wojownika, a w niej musisz mieć naprawdę dobre noty.
 - Wiem. Staram się - mruknęła obojętnie.
 - Nieprawda. Twoje myśli są zupełnie gdzie indziej. Walczysz dobrze, bo masz to we krwi, ale ja wiem, że stać cię na więcej. Przypomnij sobie, jak świetnie szło ci na początku. Byłem zdumiony precyzją, siłą i rozsądkiem, z jakim posługujesz się mieczem, a teraz, przyznaję, jestem zawiedziony.
 - Mam gorszy dzień - skłamała.
 - Nie. Myślisz o tym, o czym myśleć nie powinnaś. - Stanął przed nią wyprostowany i całkowicie poważny, jakby był jej ojcem, karcącym za coś złego. - Sprawę śmierci Feleona zostaw w spokoju.
 - Ale...
 - Wiem o twojej umowie z mistrzem Feyreweyem - wpadł jej w słowo. - I pewnie dziwi cię, jeśli powiem, że bardzo mi się ona spodobała. Alan postąpił słusznie, chcąc cię nauczyć pokory. Poznanie przeszkód i barier w dotarciu na Noisang pomogłoby ci zrozumieć, że nie możesz sama porywać się z motyką na słońce.
 - Od pół roku słyszę dobre rady i złote sentencje! - zdenerwowała się wreszcie. - Sęk w tym, że nikt nie robi nic, by odnaleźć mojego tatę, a ja wiem tylko tyle, że muszę przedrzeć się przez krainę umarłych i pokonać mnóśtwo okropności!
 - Nie bądź niedojrzała. Nie poradzisz sobie z tym będąc niewykwalifikowanym Wojownikiem...
 - Czy to nie pan zawsze powtarzał mi, że mam nie dać sobie wmówić, że czegoś nie mogę i iść naprzód mimo wszystko? - parsknęła, formując usta w pogardliwy uśmieszek. Miała już zwyczajnie dość ciągłego siedzenia i wysłuchiwania tych samych umoralniających kwestii. Dobrze wiedziała, co musi zrobić, a nowa wiedza, bardzo przydatna, tylko podsycała płonący w niej płomień.
 - Ale zawsze powtarzałem ci też, że w życiu Wojownika i mistrza rozsądek i rozwaga są tak samo ważne jak siła czy refleks. Nie powinnaś z moich lekcji wynosić tylko tego, co jest ci na rękę. - Na to stwierdzenie nie odpowiedziała, czując, jak traci całą sympatię do Vailla. Przez chwilę ukłuło ją poczucie winy. Wciąż pamiętała, co powiedział jej po tym, jak uderzyła Alana w twarz - "nie pozwolę skrzywdzić mojej uczennicy". Była mu wdzięczna i ufała mu całkowicie, ale albo przestała go rozumieć, albo uważała za tchórza. Najpierw go podziwiała, stawiała za wzór ponad wszystko, a on z uśmiechem na ustach pozwalał jej rozwijać się, jak tylko chciała i wspierał w każdym poczynaniu.  Co się stało z tą ich piękną relacją...
  - Jestem na dziś wolna? - spytała, nie podnosząc nawet wzroku na Vailla.
 - Masz mi za złe, że ratuję ci życie.
 - Pytałam tylko, czy mogę już iść - warknęła i od razu odeszła, za pozwolenie uznając to, że schował swój miecz. Szybkim krokiem przecięła park, potem dziedziniec i wreszcie weszła do holu, w którym natknęła się na Lennarsa.
 - Witaj - zagadnął ją z uśmiechem, na który nie odpowiedziała podobnym gestem. Nie potrafiła się przełamać, wiedząc, że Lennars coś knuje. - Kiepski dzień, sprzeczka z mistrzem? - pytał.
 - Można tak powiedzieć, mistrzu - odparła suchym tonem.
 - To może po obiedzie wpadniesz do mojego gabinetu? Moglibyśmy porozmawiać.
 - Po obiedzie mam Magię i teleportację z panią Clemort - bezwiednie zmrużyła oczy, wymawiając jej nazwisko. Nie uszło to uwadze Lennarsa, który zaczął jej się bacznie przyglądać.
 - Nie lubicie się?
 - Przeciwnie. Z panią Clemort układa mi się bardzo dobrze. Pewnie pan wie, że zaproponowała mi indywidualne lekcje, prawda? Powiedziała, że fakt krwi meglanów w moich żyłach dobrze byłoby wykorzystać, nie sądzi pan?
 - Oczywiście. Pewnie masz wielkie umiejętności magiczne, które trzeba wydobyć.
 - Jasne. Miłego dnia, mistrzu - życzyła mu, choć głosem tak zimnym, że tylko głupiec uwierzyłby w szczerość tego życzenia.
 - Octavio - zawołał za nią. - Wiem, co cię martwi. Wiem, co ci powiedział Feleon, gdy do niego przyszłaś. Ten człowiek był potworem, łgarzem i oszustem. Powiedział ci wszystko, co Mistrz Zakonu Feupeliadów chciał, byś usłyszała, więc proszę cię - bądź rozsądna i nie wykorzystuj tej wiedzy. Martwię się o ciebie.
 - Niepotrzebnie. Sądzi pan, że Mistrz Zakonu Feupeliadów wiedział, że Feleon zostanie aresztowany i zabity? W dodatku przez kogo? - prychnęła. - Ja myślę, że wiedział tylko o tym ostatnim. - Znów zbliżyła się do Lennarsa, który teraz nawet nie starał się udawać, że wszystko jest w porządku. Dziewczyna syczała złowrogim tonem.  - Mauvias doskonale wiedział, że Feleon zginie i nie zrobił nic, żeby tak cenny sługa, który z całą pewnością nie zdradził, nie umarł tu. Jak pan myśli, dlaczego?
 - Śledztwo nie zaszło tak daleko - wyjaśnił jej krótko. - A twoje zdania brzmią jak... jak oskarżenia, Octavio. Chyba nie sądzisz, że ktoś w Akademii ma coś wspólnego ze śmiercią tego człowieka?
 - A pan chyba nie sądzi, że uwierzę w to, że ktoś się tu wdarł i tak po prostu go zabił, po tym, jak wzmocniono straże i wyznaczono dyżury mistrzów? I może jeszcze, że to zwykły przypadek, że zginął po rozmowie ze mną? - Przestała kontrolować swój język, ale w tej chwili miała to gdzieś. Krew szumiała jej w uszach, gdy patrzyła na człowieka, który z całą pewnością był powiązany z tymi bestiami, które przez tyle lat więziły jej ojca i zabiły jej brata. Zrobiłaby teraz wszystko, byle Lennars wiedział, że nie pozostanie bezkarny, że jego winy nie ujdą mu na sucho, bo ona zrobi wszystko, poruszy niebo i ziemię, by poniósł karę.
 - Za dużo sobie pozwalasz. To sprawa mistrzów. Nie będziesz nam sprawiać kłopotów i sama się w nie pakować. To nie zabawa, dziecko. Nikt nie pozwoli ci zginąć.
 - Nam? Tobie i pani Clemort? Słyszałam waszą rozmowę. "Postaram się dostać to śledztwo, odejdź, jeśli nie chcesz wzbudzać podejrzeń..." - cytowała. - Sądziliście, że nikt się nie domyśli?
 - Nie masz pojęcia, o co chodziło - wysyczał z twarzą tuż przy jej twarzy. - Byłem przyjacielem twojego ojca, a Titres gardził zdradą. I tak samo nie byłby dumny z córki, która podejrzewa jego przyjaciela o taką podłość.
 - Ale bardzo byłby rad, gdyby wiedział, że jego córka nie daruje tym, którzy zawinili jego zniewoleniu. - Uśmiechnęła się złośliwie, a potem nagle spoważniała i będąc naprawdę o centymetr od Lennarsa, bez wahania powiedziała wszystko, co powinien wiedzieć.  - Jeśli dowiem się czegokolwiek, co wskazywało by na to, że miałeś coś wspólnego ze śmiercią Artaxa i porwaniem taty osobiście dopilnuję, żebyś do końca świata konał w piekle, rozumiesz? Jeśli wpadnie mi w ręce choćby poszlaka, zniszczę ci życie. Chcę tylko, byś był świadom, że nie daruję oprawcom, którzy zabrali mi ojca i brata. Dobrze to sobie zapamiętaj - wysyczała i odeszła, nie obracając się za siebie. W tej chwili była pewna, że dobrze zrobiła. Cieszyła się, że jest już ktoś, kto potraktował ją poważnie, bo Lennarsowi wcale nie było do śmiechu. A to oznaczało jedno - istnieje coś jeszcze, czego mogła się dowiedzieć, a czego jej wrogowie bardzo się boją.

Problemem pozostawało tylko to, że nie widziała, jak Lennars oddalił się szybkim krokiem, w konkretnym celu. On też mógł działać. I właśnie dlatego czasami trzeba powściągnąć język.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Rozdział 28

     28. Na wstępie gorąco przepraszam Justiii, której obiecałam, że zbiorę się wcześniej i napiszę. Słowa nie dotrzymałam i zesłać mnie za to na Sybir się powinno! Wygląda na to, że notki będą pojawiać się co tydzień, przykro mi :(


Już następnego wieczoru Akademią wstrząsnęło kolejne wydarzenie. Jeszcze przed tym, jak Octavia i Alan mieli udać się do Feleona, by zgodnie z umową wypytać go o wszystko, znaleziono go martwego w jego celi.  Król, królowa i wszyscy mistrzowie natychmiast pobiegli do lochów, a uczniowie zostali wysłani do swoich pokojów.
 Octavia siedziała w swoim pokoju, oczywiście w towarzystwie Felixa, do którego nie miała już żalu, choć tylko dlatego, że za dużo się działo, by mogła o tym myśleć.
  - Tym razem nie uwierzę w przypadek - rzekła stanowczo Octavia, która przechadzała się nerwowo po pokoju.  - Zamordowano go zaraz po tym, rozmawiał ze mną. Ktoś musiał coś słyszeć, komuś musiał się poważnie narazić, a wiesz, co to oznacza?
 - Że w Akademii jest zdrajca.
 - Właśnie! Nie rozumiem tylko dlaczego zabito go teraz, a nie wcześniej, skoro ten ktoś mógł przypuszczać, że Feleon mi o wszystkim opowie.
 - Może obawiał się, że będziesz rozmawiać z Feleonem jeszcze raz i dowiesz się czegoś więcej.
 - Bo tak miało być... - westchnęła zrezygnowana. Choć być to szczyt egoizmu, bardziej żałowała tego, że jej szansa na uwolnienie ojca zmalała, niż tego, że zginął człowiek.
 - Znowu chciałaś tam iść?!
- Nie. To znaczy - nie sama. Umówiłam się z Alanem, że jutro pójdziemy, za zgodą króla i Vailla, wypytać o wszystko Feleona i jeśli przejdę je pomyślnie, Alan sam pomoże mi ocalić ojca, ale... WŁAŚNIE! - krzyknęła i nagle, niczym strzała wypadła z pokoju.
 - Octavia! - zawołał za nią Felix.  - Nie wolno nam opuszczać sypialni!
 - Chodź, prędko! - przywołała go gestem, a potem w biegu tłumaczyła, dokąd i po co pędzi na złamanie karku.  - Feleona musiał zabić ktoś, kto wiedział o tym, że dziś będę z nim rozmawiała, a skoro Alan powiedział o tym Vaillowi, to mógł to usłyszeć albo mistrz, albo uczeń. Podejrzewam, że żadne z nas nie dałoby rady zabić Feleona, więc zdrajcą musi być któryś mistrz! - Chłopak  ledwo nadążał za jej tokiem myślenia, ale posłusznie biegł, nie oglądając się za siebie. Całe szczęście - mistrzów i króla zobaczyli już w holu, gdy w pośpiechu rozchodzili się do swoich zajęć.
 - Co ty tu robisz? - syknął cicho Alan, gdy tylko dostrzegł Octavię.
 - Komu powiedziałeś o naszym planie? Vaillowi i komu jeszcze?
 - Królowi Braviusowi, rzecz jasna. Dlaczego pytasz? - zdziwił się. Octavia w pośpiechu wyjaśniła mu, o co jej chodzi, a Alan w milczeniu zastanawiał się przez chwilę nad słusznością tej tezy. Musiał przyznać jej rację, bo potraktował sprawę bardzo poważnie.
- Możesz mieć rację... - rzekł powoli. - Ale zaklinam cię na wszystkie świętości, daj mi się zająć tą sprawą.
 - Powiedz mi tylko, kto mógł to usłyszeć! - poprosiła, robiąc przy tym błagalne spojrzenie.
 - Wszyscy mistrzowie, którzy byli wówczas w pokoju mistrzów. I jeszcze raz proszę - zostaw to mnie. Wszystkim się zajmę, a ty trzymaj się teraz z dala od niebezpieczeństw, dobrze?
 - A co teraz będzie z naszą umową? - spytała z nutką smutku w głosie.
 - Musimy to odłożyć na później - odpowiedział. Przykro mu było patrzeć na zawód w jej twarzy, na te piękne iskierki gasnące w bursztynowych oczach. Rozglądając się dyskretnie pocałował ją w czubek głowy, a potem nagle znieruchomiał i utkwił rozeźlone spojrzenie w punkcie ponad ramieniem Octavii.
 - Co się...
 - Spójrz - wskazał palcem na ów punkt. U stóp schodów stał oniemiały, zesztywniały z szoku Felix, o którym w amoku Octavia całkowicie zapomniała. Niełatwo było zbagatelizować jego obecność biorąc pod uwagę fakt, że wszystko słyszał i widział. To z pewnością nie wyglądało dla niego normalnie.
 - Wytłumaczę mu to. Znajdę jakieś logiczne wytłumaczenie - przekonywała bardziej siebie niż Alana. Po chwili przypomniała sobie, że w rozmowie z Felixem nie mówiła "Feyrevey" a "Alan". Licząc ten fakt, mało prawdopodobnym było, by udało jej się to wytłumaczyć.
 - Módl się, by nikomu o tym nie powiedział - mruknął Alan. Mimo całej sytuacji, nie mógł się powstrzymać, by odchodząc, nie zetknąć lekko ich dłoni.
 Octavia stanęła przed przyjacielem biała, jak papier. Otwierała usta raz po raz, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk.
 - Co to było? - spytał w końcu Felix, który też dopiero co odzyskał mowę.
 - Ja... nie wiem, od czego zacząć.
 - Najlepiej od początku. Dlaczego jesteś z nim na ty, dlaczego jest dla ciebie taki dobry i dlaczego cię pocałował?
 - Możemy porozmawiać w pokoju? - spytała i już mieli ruszyć po schodach na piętro, gdy usłyszeli czyjeś głosy i szybko pociągnęła chłopaka za filar, by mogli posłuchać, bo rozmowa wyraźnie dotyczyła śmierci Feleona. Chwilę później dostrzegli śpieszących gdzieś panią Clemort i mistrza Lennarsa.
 - Postaram się dostać to śledztwo, już mówiłem! - warczał Lennars, a śpiesząca za nim kobieta wyglądała, jakby bardzo chciała mu coś powiedzieć po raz wtóry.
 - To bardzo ważne, Lennars. Nie możesz tego zepsuć!
 - Wiem! - krzyknął, zatrzymując się. - Przestań za mną chodzić, jeśli nie chcesz wzbudzić zainteresowania, jak podczas tej szarpaniny, jasne? Idź - rozkazał i pani Clemort szybko się oddaliła. Lennars rozejrzał się, ale nie dostrzegł Octavii i Felixa. Sam również wyszedł na zewnątrz, a oni wypuścili ze świstem powietrze.
 - To oni - rzekła z niedowierzaniem Octavia.  - To oni zabili Feleona.
 - Zwariowałaś? - Felix był wyraźnie przestraszony samą myślą, że Octavia może ich podejrzewać. - Po co mieliby to zrobić? To nasi nauczyciele!
 - Nie wiem, Felix, ale przysięgam ci, że się dowiem - rzekła twardo i pogrążona w swoich  myślach udała się na górę. Musiała jak najszybciej porozmawiać z Alanem, bo jeśli on jej nie pomoże, to szanse na schwytanie morderców są nikłe. Już teraz wiedziała, że przekazanie jej podejrzeń nie będzie proste. W końcu chodziło o szanowanego mistrza i sympatyczną nauczycielkę magii. Oboje absolutnie nie pasowali do roli mordercy, ale przecież słyszała tę dziwną rozmowę. Miała tylko nadzieję, że się myliła.

poniedziałek, 5 listopada 2012

Rozdział 27

  27. Przepraszam za przerwę. Po raz milionowy usprawiedliwiać się chyba nie będę... Przechodząc do treści rozdziału - jak się łatwo domyślić, powoli zmierzamy w stronę punktu kulminacyjnego. Jeszcze parę przeszkód po drodze, rzecz jasna, wyskoczy, ale to już ostatnia prosta przed tym "najważniejszym". Życzę miłej lektury!


Niestety, Felix zawiadomił o całej sytuacji również mistrza Vailla, dlatego w gabinecie Alana nie byli sami. Octavia siedziała ze spuszczoną głową, wysłuchując pełnych zawodu kazań Vailla. W głowie huczało jej od nadmiaru słów, a pomiędzy tymi nieregularnymi dźwiękami plątały się niedokończone odpowiedzi na tak ważne pytania. Tajemnica Griphe, droga przez krainę Pasmort... Tylu rzeczy mogłaby się jeszcze dowiedzieć, gdyby Felix nie postarał się, by jej przeszkodzono!
 - Jak mogłaś być tak nieodpowiedzialna?! - krzyknął po raz piąty Vaill, mierząc dziewczynę karcącym, groźnym spojrzeniem. - Szukasz pomocy u twojego niedoszłego mordercy? Dlaczego nie zwróciłaś się z tym do kogokolwiek z nas?
 - Bo nikt nie chciał mi pomóc! Ilekroć próbowałam wyciągnąć z was informacje, zbywaliście mnie tym samym - "twoja matka się o ciebie boi, nie rób jej tego" - zacytowała ze złością.
 - I mieliśmy wszyscy rację! Chantall nie przeżyłaby, gdyby straciła i ciebie.
 - Nie straci. A nawet zyska tyle, że wróci do niej mąż.
 - Do ciężkiej cholery! - zaklął w końcu Vaill, co zdarzało mu się tylko w przypadku ekstremalnej złości. - Sądzisz, że tak łatwo jest się przedrzeć przez bariery ochronne Mauviasa, dotrzeć do odległej krainy i przejść przez Pasmort? - prychnął.
 - Przecież krainą Pasmort rządzi Millius, pomoże mi!
 - Problem w tym, głupia dziewczyno, że ten, kto spotka w krainie Pasmort kogoś bliskiego, chce tam zostać. To coś w rodzaju transu, z którego nawet Millius cię nie wyciągnie, a to dlatego, że nie może. Anioł ma obowiązek strzec dusz zmarłych i absolutnej wolności żywych. To dlatego nie będzie ci mógł nakazać, byś opuściła Pasmort. To dlatego żywi ludzie tak rzadko się tam zapuszczają.
 - A jeśli nie spotkam tam duszy Artaxa? - spytała, teraz już lekko przestraszona.
 - A jeśli spotkasz? Będziesz ryzykować? - Vaill stanął przed nią, przeszywając ją spojrzeniem tak poważnym, jak nigdy dotąd. Spodziewał się całkowicie innej reakcji.
 - Będę - powiedziała, upierając się przy swoim. - Muszę odzyskać ojca, nie rozumie pan tego? - Vaill po raz pierwszy w życiu stracił cierpliwość. Wzniósł oczy ku niebu, a potem uderzył pięścią w blat biurka.
 - Przetłumacz jej - poprosił Alana, który do tej pory milczał. - Próbuj, skoro prośby i autorytet nie działają, może groźba da radę - wysyczał, zaciskając z całej siły usta. Alan oczywiście też był przeciwny temu, co chciała zrobić. A jednak on nie łudził się już, jak Vaill. Doskonale wiedział, że Octavia nie odpuści. Zdążył ją dobrze poznać i przeanalizować jej zachowania. Usiadł więc za biurkiem i w miarę spokojnym, opanowanym głosem zaczął do niej mówić, ostrożnie dobierając słowa.
- Musisz odzyskać ojca, musisz to, musisz tamto. Zastanów się może jednak, co z tego jest realne. Nastolatka da radę ze wszystkim, o czym opowiadał Feleon? On cię nie straszył, mówił szczerą prawdę. W pojedynkę, a zwłaszcza młodej, nie w pełni wykształconej osobie nie może się to udać.
 - Dzięki za wsparcie - mruknęła.
 - Robisz sobie żarty w nieodpowiednim momencie -skarcił ją Alan.
 - Widzę, że muszę postawić sprawę inaczej. Skoro zasady panujące w Akademii nie pozwalają mi ratować ojca, to chcę się z niej wypisać.
- Octavio... - zaczęli wspólnie mistrzowie.
 - Nie - przerwała im. - Żądam wypisania mnie z listy uczniów. - Alan i Vaill spojrzeli na siebie tak, jakby w tej chwili obaj mieli ochotę zapaść się pod ziemię z przejmującej bezradności.
 - Nie wyrażę na to zgody - powiedział w końcu Vaill, tonem, z którym się nie dyskutuje. To znaczy nie dyskutuje nikt, kto nie jest Octavią, bo ona nie zamierzała na tym poprzestać.
 - Czytając regulamin przyjęcia nie znalazłam punktu, że uczniom zabrania się zrezygnowania ze szkolenia w jego trakcie. Dlatego powtarzam - żądam usunięcia mnie z listy uczniów. Skoro nie chcecie mi pomóc, to przynajmniej nie przeszkadzajcie.
 - Chcesz zmarnować tyle czasu szkolenia? Powiedzieć ci prawdę? Pomimo wszystkich klopotów, które sprawiasz, jesteś jedną z najlepszych, jeśli nie najlepszą uczennicą w ostatnich latach. Naprawdę masz zamiar to zaprzepaścić tylko z powodu twoich jeszcze dziecinnych mrzonek? - Na stwierdzenie "dziecinne mrzonki" Octavia uniosła się takim oburzeniem, że omal nie uderzyła mistrza prosto w szczękę. Co za bezczelność! Tak wyrażać się o tym, co chciała zrobić. A więc to tak! Ratowanie własnego ojca to dziecinne mrzonki.
- Arc, zostaw nas samych - poprosił Alan, na co Vaill zareagował lekkim zdziwieniem. Jednak po minie Alana łatwo było poznać, że ma jakiś plan i to pewnie diabelnie dobry, więc wyszedł, zostawiając ich samych.
 Octavia wciąż była zła, więc nie będzie z nią łatwo rozmawiać, zdawał sobie z tego sprawę. Uważał jednak, że tak, jak ona uparła się, by ratować Titresa, tak on musi się uprzeć, by ratować ją samą.
 - Mam pewien pomysł i zanim zaczniesz na niego pluć, posłuchaj do końca.
 - Jeśli ten pomysł ma na celu odwiedzenie mnie od planu ratowania taty to daruj sobie - prychnęła gniewnie.
  - Ten plan ma na celu dać ci szansę jasnego wyboru. Powtarzam: JASNEGO. Do tej pory wokół twojej decyzji panował chaos, a to nie dało żadnej ze stron możliwości rozstrzygnięcia sporu. Zrobimy tak: jutro, po zajęciach, pójdę z tobą do Feleona i każę mu całą  drogę do Noisang  i jej trudności opisać, ze szczegółami, a ty się nad tym zastanowisz i szczerze odpowiesz sobie, co jest dla ciebie do przejścia, a co nie. Gdy już się określisz, sprawdzę twoje możliwości w praktyce. Jeśli okażą się niezgodne z tym, co powiedziałaś, że nie sprawi ci trudności - zostaniesz w Akademii i temat wyprawy na Noisang zostanie zamknięty. Jeśli przejdziesz pomyślnie wszystkie próby osobiście będę ci w tej wyprawie towarzyszył.  - Po tych słowach nastąpiła chwila ciszy, w której Octavia zamierzała wyłapać, gdzie w tym wszystkim kryje się haczyk. Niczego jednak nie znalazła.
 - Mówisz poważnie?
 - Daję ci słowo mistrza. Jutro załatwię to z Vaillem i królem Braviusem.
 - Niech tak będzie. - Podali sobie ręce, patrząc przy tym prosto w twarz.
Alan był pewien, że Arcany osobiście go za to zabije, bo będzie całym sercem i duszą wierzył w umiejętności Octavii, ale on wiedział, że są rzeczy, z  którymi Octavia po prostu nie da sobie rady. A jeśli da... cóż. Nie złamie danego słowa i będzie się nią opiekował w tej podróży. Nie zostawi jej samej tak, czy inaczej. Teraz nie mógłby jej opuścić. Przywiązał się do niej, czuł się za nią odpowiedzialny i nigdy nie pozwoli, by ktoś ją skrzywdził.
 - Wszystko dobrze? - spytała nieśmiało. Zaraz dostrzegła zamyślenie gasnące w jego oczach.
 - Nic nie jest dobrze. Łamię naczelne prawo każdego nauczyciela.
 - Przecież nic nie jest przesądzone. Nie pozwoliłeś mi na tę misję, więc...
 - Nie mówię o tym - przerwał jej, kręcąc głową. Po chwili pojęła, że ma na myśli to, co się między nimi dzieje. Szybko spuściła wzrok, mając nadzieję, że Alan tego nie zauważy. Ale zauważył i nie omieszkał się tego interpretować, jak na niego przystało, na własną niekorzyść.
 - Jak rozumiem ten gest oznaczał, że coś przyćmiło mi mózg, jeśli uważałem, że do czegokolwiek doszło?
 - Nie - odpowiedziała, na tyle poważnie, że nawet on nie mógł potraktować tego jako kpiny.  - Ten gest oznaczał, że nie mam pojęcia, jak się zachować i co robić dalej. Znam twoje podejście. Bardzo dokładnie oddzielasz to, czego się chce od tego, co wolno.
 - A czego chcesz? - wypalił bez ostrzeżenia. Serce dziewczyny momentalnie przyśpieszyło. Otwarła usta, by odpowiedzieć, lecz nie wiedziała, jak wielką wagę mogą mieć te słowa.
 - Sama nie wiem. Znam cię krótko, ale... Pamiętasz, jak powiedziałeś mi, że ci na mnie zależy? - Skinął głową. - To działa w obie strony. Nie wiem, na ile mogę sobie pozwolić względem ciebie i na co liczyć...
 - Niech to wezmą wszyscy diabli - mruknął, bardziej do siebie, niż do niej, przeklinając się w myślach za bezdenną głupotę. - Możesz pozwolić sobie, na co tylko chcesz, jako jedyna. Póki co w ukryciu, ale możesz. - Od razu chwycił jej dłoń, by wiedziała, że nie żartuje. W tej chwili pomyślała sobie tylko, że nawet jeśli może wszystko, to zamierza jedno...