sobota, 27 października 2012

Rozdział 26

 26.  I znów po tygodniu. Myślę jednak, że ten rozdział mi się udał, a to dlatego, że natchnienia miałam aż w nadmiarze. Może to dlatego, że za oknem biało, a ja siedziałam sobie w ciepłym pokoju, pijąc magiczne cappuchino ;) Miłej lektury!


Reakcja Felixa kompletnie ją zaskoczyła. Sądziła, że będzie, jak zawsze. Myślała i miała nadzieję, że sam zacznie intensywnie myśleć i będzie tak samo niecierpliwy, jak ona. Tymczasem Felix po prostu stwierdził, że nie powinni tego robić. Po raz pierwszy w życiu mówił, jak oni wszyscy. Wyciągał "mądre" wnioski i zachowywał się "odpowiedzialnie". Do tej pory Octavia nie wiedziała, że można myśleć z ironią.
 Ostatecznie stanęła przed Felixem, nie kryjąc rozczarowania.
 - Więc nie pomożesz mi? - spytała, nie kryjąc żalu.
 - Pomogę, ale nie tak. Gdy cię nie było, rozmawiałem z Vaillem. Powiedział mi, żebyśmy się w nic nie pakowali, bo źli ludzie są zazwyczaj mądrzejsi i bardziej doświadczeni niż dwoje nastolatków. Myślę, że miał rację.
 - Od kiedy to słuchasz czyichś nakazów?
 - Zrozum - to nie był żaden nakaz - tłumaczył cierpliwie. - On tylko prosił mnie, żebyśmy na siebie uważali i myśleli nad każdym ruchem. Musimy być odpowiedzialni.
 - Odpowiedzialni! - prychnęła ze złością.  - A zostawienie mojego taty na pastwę losu wliczasz w tę odpowiedzialność?
 - To nie tak...
 - Więc chodź i pomóż mi porozmawiać z Feleonem!
 - Dlaczego tak nagle uparłaś się, żeby rozmawiać z człowiekiem, który omal cię nie zabił? - spytał, tym razem ze złością. Jego cierpliwość też miała swoje granice.
 - Bo pani Clemort powiedziała mi, gdzie jest i że myślała, że będę próbowała go wypytywać. To znaczy, że on coś wie! Być może wie o kluczowych sprawach, może ma pojęcie o czymś, o czym nikt inny nie ma! - mówiła, będąc coraz bardziej rozgorączkowaną. Felixa interesowało jednak coś innego.
 - Clemort ci to powiedziała? Sama z siebie?
 - Czy to ważne? - przewróciła oczami. Nie to miało być najważniejsze w jej wypowiedzi.
 - Ważne. Nie uważasz, że to dziwne, że jedna jedyna Clemort, która w dodatku kłóciła się o coś z Lennarsem*, mówi co o czymś, co stwarza dla ciebie potencjalne zagrożenie?
  - Przesadzasz. Ona nie chciała mi o tym powiedzieć, to wyszło samo z siebie. Mówiła tylko o tym, że mistrzowie mówili jej, że...
 - Wiem, co ci mówiła. I nadal uważam to za podejrzane. Myślę, że ta cała Clemort nie jest czysta.
 - Brednie - skwitowała. - Kobieta, która niemal nie kontroluje własnych lekcji, ciągle się uśmiecha i jest cholernie roztargniona miałaby być na usługach Mauviasa? Szczerze wątpię. Poza tym myślę, że wymyśliłeś to sobie, bo wolisz siedzieć tu bezczynnie, niż zająć się tą sprawą.
 - Wolę tu siedzieć dlatego, że się o ciebie boję! Omal nie zginęłaś!
 - A mój tata jest narażony na śmierć każdego dnia!  - krzyknęła, tracąc resztki opanowania. - Masz rodzinę, znasz ich i pamiętasz, nigdy nie zrozumiesz co czuję. Nie oczekiwałam tego, chciałam tylko, żebyś  mi pomógł, ale nie! Tak właśnie można liczyć na przyjaciół.
 - Octavia, posłuchaj mnie...
 - Siedź sobie w tym swoim pokoju, ja zamierzam działać. I tak straciłam już zbyt dużo czasu. - To mówiąc, trzasnęła drzwiami i zaczęła schodzić po schodach niżej i niżej, aż wreszcie minęła parter i udała się do lochów.
Było tu wilgotno  i zimno, w żelaznych uchwytach na ścianie tkwiły płonące pochodnie. Niskie sklepienie dawało złudzenie tunelu bez końca, a Octavia bez strachy brnęła dalej, wsłuchując się jedynie w echo swoich kroków.
- Stać! - usłyszała za sobą głos strażnika. - Uczniom nie wolno przebywać w lochach, tu są więźniowie!
 - Naprawdę? - spytała, obracając się do niego. Była tak wściekła i zdeterminowana, że nie myśląc, co robi uderzyła mężczyznę z pięści w twarz. Być może złość, być może liczne godziny treningów sprawiły, że siła uderzenia wystarczyła, by strażnik padł na ziemię, jak długi. Nie spoglądając za siebie, puściła się biegiem naprzód. Mijała cele, puste i zajęte. Te puste były chyba jeszcze bardziej przerażające niż te z więźniami. Od strachu odwodziła ją tylko jedna myśl - więźniowie są właśnie tutaj, ponieważ król wiedział, że jest tu wielu mistrzów, że to najbezpieczniejsze miejsce. Nic więc nie może... nie powinno się stać.
Przy samym końcu tunelu znalazła go. Stanęła i przyjrzała się tej żałosnej postaci, skulonej na kamiennej posadzce pod ścianą.
 - Tak myślałem, że przyjdziesz - powiedział, uśmiechając się podle.  - Ktoś cię tu przysłał, czy to twój własny pomysł?
 - Co wiesz o moim ojcu? - spytała, bez żadnego wstępu.
 - A więc jednak twój. Co wiem o Titresie Conely? Że jest twardym zawodnikiem. Przeżyć tyle lat pod batem samego Mauviasa...
 - Gdzie on jest? - przerwała jego wywód, zaciskając mocno pięści. 
 - A gdzie znajduje się Zakon Feupeliadów? Na Noisang, głupia dziewucho. Jeśli sądzisz, że się tam dostaniesz, nie będę wyprowadzał cię z błędu - tak właśnie się stanie. Tyle, że nie wtedy, kiedy będziesz chciała i nie tak, jakbyś chciała. Pewnego dnia ktoś wreszcie cię dorwie i zaprowadzi przed oblicze Mistrza.
 - Tego podłego gnoja nazywacie Mistrzem? - zakpiła, nie mogąc ustąpić swojej nienawiści.
 - Ten podły gnój, jak go nazwałaś, to najpotężniejszy wojownik i mocarz we wszechświecie! Dopadnie cię i zniszczy.
 - Tak jak zniszczył i sponiewierał ciebie? - uniosła kpiarsko brwi, a uśmiech spełzł z twarzy Feleona. - Nazywasz swoim mistrzem i wielkim mocarzem kogoś, kto pozwala ci gnić w tym wstrętnym lochu, być przykutym do ściany, jak ostatnia ofiara? Twój mistrz musi o ciebie dbać...
 - Mój mistrz po mnie przyjdzie.
 - Mylisz się. Zostaniesz stracony, mistrz Feyrevey mi o tym powiedział. Jak sądzisz, zdąży przed egzekucją?
 - Nie będę słuchał tych bredni! - krzyknął, ale ona wiedziała już, że zasiała w nim ziarno bezradnego strachu. Strachu najgorszego do zniesienia. Strachu przed zbliżającą się śmiercią.
  - Mogę ci pomóc, Feleon, o ile ty pomożesz mnie. Powiesz mi wszystko, co wiesz o moim ojcu, a ja postaram się wpłynąć na mistrzów. Może nie zostaniesz uwolniony, ale cię nie zabiją.
 - Łżesz - skwitował krótko.
 - Nie. Próbuję się z tobą ułożyć. Tobie tak samo zależy na życiu, jak mnie na ojcu. Myśl logicznie - komu innemu zależy na tym, żebyś wyszedł stąd żywy? Nikomu. Tylko ja mogę zaoferować ci pomoc. To, czy oboje na tym skorzystamy, zależy tylko od ciebie.
 - Więc chcesz ugody... Jaką mam gwarancję, że mnie nie oszukasz?
 - Mam ci podpisać dokument własną krwią? - zakpiła.
 - Nie dam się oszukać!
 - Więc przyjmij do wiadomości, że to, jak bardzo zależy mi na życiu ojca jest wystarczającą gwarancją! Albo powiesz mi o wszystkim teraz, albo możesz zapomnieć o mojej propozycji. Dam sobie bez ciebie radę. - Rozegrała to po mistrzowsku. Feleon wiedział, że  jest jego ostatnią szansą i nie śmiał jej odrzucić.
 - Zbliż się - powiedział. Octavia rozejrzała się i upewniwszy się, że nie są podsłuchiwani przyłożyła ucho do krat celi. - Twój ojciec jest więziony na Noisang, w najwyższej wieży pałacu Mistrza Mauviasa. Jest pilnie strzeżony, tylko najzdolniejszy wojownik może pokonać straże.
 - Nie trzeba całej armii?
 - Cała armia nie przekroczy granicy Noisang. Strzegą jej szepczące demony.
 - Reveriany...
 - Tak. Są ślepe, ale potrafią...
 - Hipnotyzować. Wiem, miałam z nimi do czynienia podczas Wielkiej Selekcji.
 - Podczas Selekcji miałaś do czynienia z najsłabszymi demonami. Tymi, które nie służą Mauviasowi. To zaledwie namiastka tego, co czeka cię przy granicy Noisang. Jak więc mówiłem, demony są ślepe, ale potrafią hipnotyzować, a im więcej osób spotkają, tym większą hipnoza ma siłę. Dlatego musisz być sama.
 - Jak dostać się do pałacu Mauviasa? I do tej wieży?
 - Znajdziesz ją za trzecią strażą. - Nie do końca zrozumiała, ale miała jeszcze sporo pytań.
 - Wiem, że mój ojciec wie coś, o czym Mauvias bardzo chce wiedzieć. Dlatego więzi go tyle lat i dlatego mnie potrzebuje. Żeby go złamać. O co chodzi? Co wie mój ojciec?
 - Twój ojciec jest w połowie meglanem. Wie o Tajemnicy Griphe.
 - Co to... - chciała spytać, ale w tym momencie usłyszała hałas, czyjś głos i szybkie kroki, może nawet odgłos biegu. Obejrzała się i musiała zadać jeszcze tylko jedno pytanie.
 - Jak dostać się do tej krainy? MÓW!
 - Pasmort. Droga wiedzie przez krainę umarłych - zdążył jej wyjawić, nim nadbiegła ostatnia osoba, której Octavia się tu spodziewała. Alan od razu odciągnął ją od celi, obrzucając Feleona nienawistnym spojrzeniem. Potem przyparł dziewczynę do ściany i przytrzymał ją za ramiona. 
 - Dlaczego to zrobiłaś?  - spytał. Octavia nie chciała odpowiadać. Nie dlatego, że odpowiedź była oczywista, ale dlatego, że wciąż bała się patrzeć na Alana. Obawiała się magii jego pięknych oczu...
 Wyczuł to, ale nie odsunął się. Jakaś cholerna siła kazała mu tkwić przy niej, położyć rękę na policzku i pogładzić go lekko. Oddech dziewczyny momentalnie przyśpieszył.
 - Popełniamy ten sam błąd dwa razy - szepnęła.
 - Ty przed chwilą popełniłaś większy. Gdybym nie spotkał tego całego Felixa w holu, nadal nie wiedziałbym, że tu jesteś. Nie ufaj Feleonowi. To potwór, nie człowiek.
 - Powiedział mi wszystko.
 - A jeśli kłamał?
 - Nie kłamał - odpowiedziała - Tego jestem pewna.


___________________________
* Mowa o szarpaninie pomiędzy Lennarsem i panią Clemort, której świadkami byli uczniowie. Dla tych, ze słabszą pamięcią ;)

sobota, 20 października 2012

Rozdział 25

  25. Dziś nieco krócej, bo ten rozdział uważam za wprowadzenie i nie chciałam robić bałaganu. Stwierdziłam, że sprawę Titresa trzeba popchnąć do przodu, co też uczynię ;) Blog mi trochę ożył, co widzę po statystykach, a to zawsze daje kopa do pracy, więc może wreszcie uda mi się pisać trochę częściej. Miejmy wszyscy nadzieję. :) Enjoy!


Robiła wszystko, dosłownie wszystko by zapomnieć o tym, co się działo wczoraj. Była wdzięczna wszelkim bóstwom za to, że dziś miała zajęcia jedynie z Vaillem i panią Clemort. Nie widziała dziś Alana i wolała, by tak zostało. Na treningu całe swoje siły skoncentrowała na uderzeniach i długich pchnięciach, zadziwiająco dobrych. Niektóre z nich były na tyle dopracowane, że zdołały rozbroić Vailla, a to nie tylko mu się podobało, ale i zaniepokoiło go.
 - Zdaje mi się, czy wkładasz w walkę agresję? - spytał, przyglądając jej się krytycznie.
 - Zdaje się panu. Wkładam w walkę siłę, ale koncentruję się na tym, co robię. Wiem, że gniew nie jest dobrym doradcą.
 - To prawda. Ale gniew różni się od agresji. Gniew może być opanowany lub uzewnętrzniony, agresja to żywioł, nad którym nie panujemy. Musisz zdawać sobie sprawę z tego, że walka to sztuka. Dobry wojownik nie traktuje walki jak ulicznej burdy.
 - Wiem - mruknęła posępnie. Czuła, że Vaill wciąż uważa ją za kiepskiego kompana do walki.
 - Głowa do góry! - powiedział, zarzucając jej rękę na ramię, gdy wracali już z parku do Akademii. - Przed tobą długa droga, ale idziesz tą właściwą, by zostać dobrym wojownikiem.
 - A jak dużo mi brakuje?
 - Mniej, niż możnaby się było spodziewać po tak młodej osobie. Masz wiele cech, które posiadają doświadczeni wojownicy. To ci się na pewno przyda.
 - Mam nadzieję - rzekła, a potem utonęła we własnych myślach. Zdała sobie sprawę, że może jej matka miała rację, gdy tuż po Wielkiej Selekcji powiedziała jej, że przekona się, jak wielka jest różnica między bezpiecznym treningiem, gdzie może liczyć na pomocną dłoń, a morderczą wyprawą, podczas której straszliwe niebezpieczeństwa czyhają na nią co krok. Po tym wszystkim, co przeszła, gdy po raz kolejny omal nie zginęła, zaczęła doceniać wartość życia bardziej dojrzale. Zrozumiała, że ono niesie możliwości, daje wybór, a śmierć jest ostateczna. Chyba właśnie poczuła strach przed nią.
 Na lekcji magii zupełnie nie mogła się skoncentrować. Pani Clemort uczyła ich przesuwania i przywoływania przedmiotów własną mocą i prawie wszystkim to wyszło. Prawie wszystkim, bo przedmioty Octavii, choć posłusznie podrywały się z miejsca, lądowały na przeciwległej ścianie lub podłodze.
 - To nic, nie przejmuj się - rzekła uprzejmie pani Clemort, uśmiechając się przyjaźnie. -  Nie dziwię się, że po czymś takim nie możesz się skupić.
  -Co ma pani na myśli? - spytała, wystraszona, myśląc, że ona skądś dowiedziała się o sytuacji między nią, a Alanem.
 - Och, to chyba oczywiste. Porwanie, walka o życie...
 - Tak - powiedziała szybko. - Tak, to chyba przez to.
  - Nie szkodzi, naprawdę. Poćwiczymy to, jeśli masz dziś czas.
 - Jasne - odparła, mając nadzieję, że na indywidualnej lekcji faktycznie się czegoś nauczy. Jak powiedziała, tak zrobiła.
Wieczorem przyszła do sali lekcyjnej, gdzie czekała na nią nauczycielka, jak zwykle pogodna i przyjacielska.
 - Siadaj - poprosiła- wskazując jej aksamitną pufę przed sobą. Dziewczyna zajęła miejsce i czekała. - Nie mogłaś się dziś skoncentrować, a na lekcji nie mogłam ci poświęcać całej uwagi. Zaczniemy od nowa. Zamknij oczy i weź trzy głębokie wdechy. Poczuj swoją moc, myśl o niej i skoncentruj się. - Octavia zrobiła, o co ją poproszono. Skoncentrowała się na wewnętrznej mocy, którą w sobie miała, choć przyszło jej to z pewnym trudem, zważywszy na fakt, że albo jej się zdawało, albo wciąż pachniała Alanem.
 - A teraz pomyśl o tym, co chcesz osiągnąć. Skup się na celu. Chcesz przywołać do siebie swój miecz. Myśl - mówiła stanowczym szeptem nauczycielka. Dziewczyna jeszcze bardziej się wysiliła. - Powoli wyciągnij rękę przed siebie. Potrzebujesz tego miecza, pamiętaj o tym. Bardzo chcesz, by znalazł się w twojej dłoni - mówiła, a Octavia starła się myśleć o wszystkim, o czym pani Clemort jej mówiła. W końcu, po blisko kwadransie, udało się. Broń sama wskoczyła jej do ręki.
 - Tak to powinno wyglądać?  - spytała, z nadzieją w głosie.
 - Mniej więcej. Powinno stać się szybciej, ale trening czyni mistrza. Zacznij jeszcze raz - poprosiła i dziewczyna próbowała. Udawało jej się to coraz lepiej, choć wciąż sporo brakowało do perfekcji. Nie wiedziała już, czy działało to bardziej deprymująco czy motywująco, ale starała się wytrwale.
 - Na dziś wystarczy - oznajmiła pani Clemort, po dwóch godzinach lekcji. - Jestem z ciebie dumna.
 - Dziękuję.
  - Nie chodzi mi tylko o lekcję - powiedziała, patrząc na dziewczynę nieprzeniknionym wzrokiem.  - Nie wiem, czy ktokolwiek w twoim wieku byłby w stanie pokonać wojowników Mauviasa.
- To nie tak. Porwano by nas, gdyby Al... mistrz Feyrevey nie powiedział mi, co robić. - Gdy skończyła to zdanie, była o wiele bledsza. Omal nie nazwała go po imieniu, co niestety nie uszło uwadze nauczycielki. Przez twarz kobiety przemknął cień uśmiechu.
 - Mimo wszystko wykazałaś się wielką odwagą, a teraz opanowaniem godnym podziwu.
 - Co ma pani na myśli?
 - Cóż... chyba zdajesz sobie sprawę, że człowiek, który omal cię nie zabił, znajduje się tak niedaleko, w lochach Akademii?
 - Feleon - powiedziała Octavia z  namysłem. 
 - Tak. Z tego, co mówili mi o tobie mistrzowie, sądziłam, że nierozsądnie pójdziesz do niego i zaczniesz wypytywać. Nie wiem, czy to dobry pomysł.
 - Ja również - powiedziała, ale nie słuchała już tego, co mówi pani Clemort. Bardziej interesowało ją, co Feleon mógł wiedzieć o jej ojcu i jak ta wiedza mogłaby jej się przydać. Nauczycielka podsunęła jej złotą myśl. Teraz nie mogła się już doczekać, kiedy wreszcie wszyscy położą się do łóżek, a ona zejdzie do podziemi i znajdzie cholernego zdrajcę.
Pół godziny później, nie tyle po rozmowie, co właściwie monologu pani Clemort pędem pobiegła na górę, by o wszystkim opowiedzieć Felixowi. Tylko on mógł jej teraz pomóc. Była tak zajęta tą sprawą, że zapomniała nawet o parze silnych dłoni i niebieskich oczach. Zapomniała o wszystkim innym. Liczyło się tylko ocalenie taty.

piątek, 12 października 2012

Rozdział 24

  24. No i jest coś fajnego ;) Myślałam, że nigdy nie dojdę do TEGO momentu, ale udało się, choć przyznaję, było pod górkę i napisanie rozdziału zajęło mi praktycznie cały dzień. W całości poświęcony Octavii i Alanowi.

P.S. Jakaś siła nieczysta zepsuła zakładki do stron  z innymi blogami, więc zostawiam Wam link do avengerowskiego bloga tutaj 


Wieczorem, z duszą na ramieniu i wszelkimi najgorszymi przeczuciami, Octavia ruszyła do gabinetu Alana. Zapukała, a gdy poprosił, by weszła, miała wrażenie, że powinna się cofnąć i wrócić do swojej sypialni. Wzięła jeden głębszy oddech i weszła. To, że Alan siedział przed biurkiem równie niespokojny wcale nie dodało jej otuchy.
 - Usiądziesz? - wskazał jej fotel przed biurkiem. Bez słowa zajęła miejsce i wpatrzyła się w mistrza oczekująco. - Pewnie wiesz, albo domyślasz się, o czym będzie ta rozmowa...
 - Domyślam się - stwierdziła krótko, spuściwszy wzrok.
 - Będzie dotyczyła mojego zachowania na plaży. Przekroczyłem granicę. To nie był kontakt nauczyciel - uczennica, zdaję sobie z tego sprawę.
 - Nie mam o to do pana żalu.
 - A powinnaś - warknął ze złością. - Nie możesz sobie na to pozwalać.
 - Nic złego się nie stało.
 - Nic złego się nie stało? - prychnął. - Obłapiał cię facet, który mógłby być twoim ojcem, który na ciebie wrzeszczał i uprzykrzał ci życie w każdy możliwy sposób, a ty mówisz, że nic się nie stało?
 - Przypomnę panu, że działał pan pod wpływem emocji.
 - Nie miałem prawa działać w ten sposób.
 - Naprawdę nic się nie stało, to nie miało żadnego znaczenia.    

 - Po tych słowach w twarzy Alana nastąpiła gwałtowna zmiana. Tym razem wyglądał, jakby to, co powiedziała nie tyle go zirytowało, co sprawiło mu przykrość. Nigdy nie kierował się uczuciami, a teraz nie mógł powstrzymać tych cholernych fal napływających do niego, które zmieniały zupełnie tor myślenia, jakim normalnie szedł.
 - Proszę pana?
 - Możesz wyjść. 
 - Ja się chyba źle wyraziłam - zaczęła, bardzo zmieszana. Była chyba mistrzynią w niewłaściwym doborze zdań. Jak mogła potraktować to tak nijako?
 - Po prostu stąd wyjdź.
 - Musi dać mi pan szansę wytłumaczyć się z tego, co powiedziałam.
 - Nie masz z czego się tłumaczyć. Idź! - Tym razem nie zamierzała posłuchać. Wiedziała, że nie jest zły, a jedynie jest mu przykro. Sama żałowała, że postąpiła w ten sposób.
 - Chcę tylko, żeby pan zrozumiał, że powiedziałam, że to nie ma znaczenia, żeby nie miał pan wyrzutów sumienia.
 - A miało? - Uniósł kpiarsko brwi, sądząc, że ją speszy, że wreszcie da sobie spokój i nie będzie świadkiem jego słabości. Bo przecież on nie mógł być słaby. Pod żadnym względem. Teraz to ona nie miała pojęcia, co powiedzieć.
 - Ja... chciałam tylko... chciałam tylko powiedzieć, że nie powinien się pan za to obwiniać, bo nie zrobił mi pan krzywdy. I myślę, że najlepiej byłoby już o tym zapomnieć. - Alan parsknął śmiechem. Podziwiałby ją za rozsądek, gdyby nie wcześniejszy tok rozmowy. Ona wyraźnie czuła się winna temu, że on sam stracił nad sobą kontrolę. Uśmiechnął się więc tylko i skinął głową.
 - Niech będzie. To się więcej nie powtórzy.
 - W porządku - rzekła i wstała, ale zanim wyszła, przypomniało jej się coś jeszcze. - Mistrzu Feyrevey, może mi pan opowiedzieć, o czym rozmawiano na radzie nadzwyczajnej? Skąd ten Feleon wziął się na w tym lesie i dlaczego był w ciele demona?
 - Mauvias chciał sobie podporządkować demony, ale dobrze wiedział, że siła jego ludzi nie zrobi na nich wrażenia. Dał im więc coś, co spowodowało, że pod jego opieką poczuli się bezpieczni. Nauczył Feleona się przemieniać i wysłał go wśród nich. On nauczył ich władania nad ogniem, nowych sposobów polowania, niektórych nawet prymitywnej formy ludzkiej mowy. W zamian oczekiwał tylko posłuszeństwa Mauviasowi, więc się zgodzili. Nie było im źle, jakby nie patrzeć - zyskali na tym.
 - I co teraz?
 - Feleon zostanie oskarżony i osądzony, a potem skazany. Zapewne na śmierć, jeśli chcesz wiedzieć.  - Przez twarz dziewczyny przemknął cień strachu.
 - Ale... widziałam go kiedyś w Akademii. Wiem, że pan go podejrzewał, wtedy, kiedy próbował się tu wedrzeć. Kim był, zanim przeszedł na tę złą stronę? 
 - Uczniem i mistrzem. Najprawdopodobniej przeszedł na stronę Noisang, kiedy zobaczył, że nasza potęga podupada, a było to wówczas, gdy porwano twojego ojca. - Octavia znów zajęła swoje miejsce i po cichym westchnieniu postanowiła, że wreszcie zapyta.
 - Wojna toczy się już tyle lat, zginęło tyle osób... Dlaczego Mauviasowi tak bardzo zależy, żeby podbić Pense? Skoro jego kraina jest równie wielka i silna, powinna mu wystarczyć.
 - Im większą ma się władzę, tym więcej się pragnie. Musisz się jeszcze wiele nauczyć.
 - Pan nie mówi mi wszystkiego.
 - Bo nie wszystko musisz wiedzieć.
 - Muszę, jeśli chcę odnaleźć ojca.
 - Mówiłem ci już kiedyś, że to bezsensowne. Nawet jeśli go znajdziesz, nie pozna cię, nie będzie w stanie z tobą rozmawiać, rozumiesz? Zajmij się tym, co dobre dla świata i dla ciebie. Zajmij się tym, co ważne.
 - To jest dla mnie ważne. I być może dla świata też. A nawet gdyby przemienili mojego ojca w kamień i tak muszę go znaleźć, rozumie pan? - warczała ze złością, a Alan jedynie pokręcił głową. To jasne, że do Akademii Królweskiej trafiają tylko ludzie z silnymi charakterami, ale przez całą swoją kadencję w tej uczelni nigdy nie spotkał osoby tak upartej i zawziętej, jak Octavia Conely. Nie mógł przed sobą udawać, że nie bał się o nią. Wiedział już, że nie rzuca słów na wiatr i jeśli coś sobie postanowiła, to z całą pewnością zrobi wszystko, by tego dokonać. To właśnie dlatego tak niezdrowo go przyciągała. Od zawsze był samotny, ale gdyby mógł, wybrałby sobie kobietę taką, jak ona. Silną, niezależną, walczącą o wszystko do ostatniej kropli krwi, żywiołową i... piękną. Nie ma czego tu ukrywać, była piękna i musiałby być ślepy, by tego nie dostrzec.
 - Dzisiaj, zaraz po naradzie była u mnie twoja matka - powiedział po dłuższej chwili. - Chyba próbowała na mnie nawrzeszczeć za to, że zabrałem cię na ten trening, na którym nas porwano, ale jej się nie udało. Miała za to chwilę czasu, by ze mną porozmawiać.
 - I co panu powiedziała?
 - Poprosiła mnie, żebym na ciebie uważał i zrobił wszystko, żeby nie straciła swojej ostatniej rodziny. Pomyśl o tym. Twoja matka ma tylko ciebie.
 - A pana tak nagle to interesuje? - prychnęła. Oczywiście, że te słowa wywarły na niej wrażenie, ale musiała się czymś zasłonić, zrobić coś, żeby Alan nie wiedział, że ma nad nią w tym  momencie psychiczną przewagę. Nie spodziewała się, że wstanie i uderzy pięścią w blat.
 - Nienawidzę się powtarzać, a chyba już ci powiedziałem, że zależy mi na twoim życiu. Nie pozwolę, żebyś zginęła przez własną brawurę!- Teraz wstała również Octavia. Widocznie nie istniało pojęcie spokojnej rozmowy między nią a Feyreveyem.
 - Skoro tak panu na mnie zależy, to proszę pomóc mi działać! Chroni mnie pan w zły sposób! Przyda mi się drugi miecz w walce, a nie w bezpiecznej Akademii, gdzie wiecznie mam związane ręce!
 - Chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, co mówisz! Wyruszenie w dalekie, niebezpieczne podróże to nie to samo co nawet najgorszy trening!
 - Jeśli nie chce mi pan pomóc, sama dam sobie radę! - Zrobiła zaledwie krok w stronę drzwi, gdy złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie, na tyle blisko, że ich oddechy mogły się zmieszać. Dziewczyna ze strachem spojrzała mu w oczy, ale było już za późno na odwrót. Być może nagromadziło się między nimi zbyt wiele wspomnień i emocji, by to powstrzymać. Alan bardzo ostrożnie i powoli zetknął  ich usta w bardzo niewinnym pocałunku, o który nikt by go nie posądził. Dziewczyna zamknęła oczy i dała się porwać tej niesamowitej chwili. Alan uznał to za przyzwolenie i pewniej przylgnął swoimi wargami do jej ust. Jedną ręką otoczył jej talię, drugą położył na policzku. Sama Octavia była tak zaskoczona, tak rozkosznie wyprana z wszelkich myśli, że potrafiła tylko stać nieruchomo, blisko niego. To trwało tylko chwilę, choć wydawało jej się, że całą wieczność. Gdy odsunęli się od siebie, była mocno zarumieniona i oddychała ciężko.
 - Przepraszam - szepnął Alan - Nie tak to miało wyglądać. 
 - Chyba powinnam już iść.
 - Powinnaś... - Odsunął się od niej, choć nie było to łatwe. Gdyby świadomość nie wbijała mu długich szpili poczucia winy, zatrzymałby ją przy sobie. To nie miało prawa mieć miejsca. Nie może się powtórzyć. On jest nauczycielem, ona uczennicą, on starym, złośliwym facetem, ona młodą, wspaniałą kobietą. Starał się mieć tę świadomość, gdy zamykała za sobą drzwi.

sobota, 6 października 2012

Rozdział 23

   23. Łobuzerskie uśmieszki Audara <3 On jest chyba najfajniejszym Mistrzem, jaki mi wyszedł ;) Zastanawiałam się, czy teraz podkręcić akcję, czy zwolnić i stwierdziłam, że jednak trzeba jej dodać trochę ognia. Tak też postaram się zrobić, a póki co - macie wprowadzenie.

 Z innej beczki: odbiło mi. Zrodził się pomysł na nowego bloga. Właściwie mam już kilka rozdziałów, ale muszę je popoprawiać, poczytać i w ogóle przystosować to życia. Niemniej jednak: fani Avengersów i Thora z pewnością się ucieszą. Reszta informacji będzie na bieżąco. Pozdrawiam!


 Czas się skończył, a oni wciąż nie mieli żadnego sensownego planu. Alan nie mógł się teleportować, Octavia nie mogła nic wymyślić.  Nie było sposobu. Oczami wyobraźni już widziała nadciągające zewsząd straszne potwory, które próbują ich pożreć. Dużo trudu kosztowało ją, by nie wrzeszczeć z bezradnej wściekłości i strachu. Kręciła się nerwowo po jaskini, zgrzytając zębami. 
 - Przestań i spokojnie pomyśl - warknął Alan.
 - Niełatwo myśli się, wiedząc, że zaraz wielkie, wstrętne bydle wpadnie tu i mnie pożre.
- Po pierwsze musimy wyjść z jaskini - rzekł, a Octavia spojrzała na niego, jak na wariata. 
 - Mamy się wystawić? Może tutaj nas nie znajdą!
 - To mieszkańcy lasu, mają doskonały węch. Wywęszą nas, a jeśli zostaniemy w jaskini, nie będziemy mieli dokąd uciec, rozumiesz? - Już otwierała usta, by się kłócić, gdy zdała sobie sprawę, że Feyrevey mówi całkiem sensownie. Skinęła więc głową i powoli, rozglądając się czujnie, wyszli na plażę. Na razie nie było tu nikogo. I to "na razie", które pojawiało się w jej myślach było najgorsze.
 - No i co teraz?
 - Teraz musimy znaleźć jakikolwiek ratunek. Jakąś broń, długi kij, ostre kamienie... - wyliczał dalej, ale Octavia nie słuchała, czego powód był prosty. Na lewo od nich usłyszała głuchy warkot, zaraz po nim następny, a potem pojawiały się już tylko pary żółtych ślepi. 
 - Mistrzu Feyrevey... - pisnęła cichutko, będąc święcie przekonaną, że to jej ostatnie słowa. To, co usłyszała w odpowiedzi, że zachwiały się pod nią kolana. Alan śmiał się i nawet nie pomyślał o tym, żeby spojrzeć na zbliżające się potwory. Zaraz zostaną pożarci, a ten kretyn patrzy w niebo i śmieje się, jak dziki!
 - Przestań! - krzyknęła.  - One zaraz się na nas rzucą.
 - Powodzenia - zaśmiał się jeszcze głośniej - Patrz - wskazał palcem w niebo. Najwyraźniej mieli zbiorową halucynację, bo widzieli co najmniej dziesięciu mistrzów Gwardii na kelmelotach, zmierzających ku nim z mieczami w dłoniach.
 - Jak...? - wydyszała.  -Skąd wiedzieli?
  Z zarośli odezwał się basowy głos potwora:
 - Brać ich! - Ale inne demony najwyraźniej obawiały się ludzkich zdolności, bo zaczęły się wycofywać.
 - Demon z ludzkim głosem? - Vaill zmrużył oczy. - Interesujące. Pokaż się, ślicznotko! - Na te słowa kilku mistrzów rzuciło się w stronę lasu, a przed nią wylądował Audar.
 - Cześć, piękna - uśmiechnął się łobuzersko i podał jej rękę, by mogła wsiąść na jego kelmelota.  - Wracamy do domu - powiedział i poderwał zwierzę do góry tak gwałtownie, że omal z niego nie spadli. Octavia w ostatniej chwili zdążyła złapać się go w pasie.
 - Jak nas znaleźliście?
 - Z małą pomocą Miliusa. Skubany musiał coś wiedzieć!
 - Co?! Chcesz powiedzieć, że pomagał Mauviasowi?
 - Nie. Chcę powiedzieć, że nadludzko mądre istoty wiedzą więcej, niż nam się może wydawać. Trzymaj się! - Dobrze, że zdążył jej to powiedzieć zanim nabrali jeszcze większej wysokości i prędkości. Przy swojej całej miłości do latania Octavia obiecała sobie, że już nigdy nie wsiądzie na nic latającego z Audarem w roli pilota.
 - W zasadzie kto był gorszy? Te demony czy Feyrevey?
 - Właśnie się nad tym zastanawiam... - obejrzała się do tyłu, by dostrzec plażę, na której teraz pewnie rozgrywała się bitwa, ale byli już byt wysoko i chmury przesłaniały je widok.
 Szybowali wiele godzin, ale była to najprzyjemniejsza z podróży, jakie odbyła. Nie, wcale nie dzięki brawurowym piruetom i ostrym zakrętom, których Audar okazał się fanem, ale dzięki świadomości, że wraca w bezpieczne miejsce, gdzie nie będzie żadnych potworów i groźby śmierci wiszącej nad nią jak gilotyna.
 W końcu potężne łapy kelmelota zetknęły się z brukiem dziedzińca, a gdy tylko zsiadła z niego, ktoś rzucił jej się na szyję, przesłaniając cały świat. Kogoś, kogo zobaczyć się nie spodziewała.
 - Mama? Co ty tutaj robisz?
 - Kochanie, nic ci nie jest? Jesteś cała? Och, niech ten Feyrevey tylko wpadnie w moje ręce! Gdzie on ci kazał ćwiczyć, co? Nie jesteś ranna, dobrze się czujesz?
 - Nic mi nie jest - odpowiedziała, z uśmiechem ściskając matkę. - I raczej nie staraj się zabić mistrza Feyreveya, bo gdyby nie on, już by mnie tu nie było. Obronił mnie przed ludźmi Mauviasa.
 - Octavia! - przez wejście główne biegła jeszcze jedna postać, za którą się stęskniła. Felix uściskał ją mocno i zadał taką samą serię pytań, jak Chantall. Potem pojawili się inni, nawet sama para królewska podała jej rękę, a Milius obdarzył lekkim uściskiem, co spowodowało u niej miękkie kolana i niekontrolowane kołatanie serca.
 - Cieszę się, że wróciłaś cała i zdrowa - powiedział głosem delikatnym, jak aksamit.
 - Ja... to znaczy... dziękuję. Wiem, że to dzięki panu mistrzowie nas znaleźli.
 - Znaleźli was dzięki własnym umiejętnościom. Ja tylko powiedziałem im, żeby brali pod uwagę wszystko, co nieprawdopodobne. - W odpowiedzi pokiwała tylko głową, nie będąc w stanie wykrztusić przy nim słowa.
 - Mogę zobaczyć? - spytał i odgarnął z jej szyi włosy. Jego oczom ukazał się rozległy siniak spowodowany  żelaznym uściskiem łap demona. Milius dotknął zsiniałego  miejsca swoją chłodną dłonią, a siniak natychmiast zniknął.
 - Nie ma powodu, by twoja mama martwiła się jeszcze bardziej.
 - Stokrotne dzięki - powiedziała, szczerząc się do niego.
 - Och, już są! - Milius wskazał na coś, ponad jej ramieniem. To Mistrzowie przybyli do Akademii, a Vaill wlókł za sobą czyjeś nieprzytomne ciało.
 - Królu Braviusie - rzekł kłaniając się uprzednio - znaleźliśmy go w Lasach Feu. Mistrz Feyrevey twierdzi, że to on omal nie zabił panny Conely.
 - Nie! - krzyknęła zaraz dziewczyna. - To nie on! To był wielki, wstręty potwór!
 - Nie, żebym widział jakąkolwiek  różnicę - wtrącił się Alan - ale to BYŁ on. Tyle, że w innej postaci. Feleon we własnej osobie. - Uśmiechnął się triumfująco. Octavia spojrzała na twarz nieprzytomnego mężczyzny i poznała go. Tak, był to ten sam mężczyzna, którego Alan kiedyś omal nie udusił na schodach.
 - To, że potrafi się przemieniać, jest jednoznacznym dowodem na to, że pracuje dla Mauviasa, panie - kontynuował Vaill.
 - Oczywiście. Zabrać go do lochu, zwołuję radę nadzwyczajną! - zarządził i wszyscy zaczęli kierować się do pałacu. Alan ruszył razem ze wszystkimi, ale zatrzymał się przed nią.
 - Nic ci nie jest?
 - Przecież widział pan, że nie brałam udziału w walce. Audar mnie stamtąd zabrał.
 - No i właśnie dlatego pytam, czy nic ci nie jest. - Oboje parsknęli śmiechem. Octavia spoważniała po chwili i wyciągnęła ku niemu rękę, którą uścisnął.
 - Dziękuję panu za wszystko.
 - Ja uratowałem ciebie, a ty mnie. Jesteśmy kwita. - Zrobił kilka kroków naprzód, a ona w zupełnie innym kierunku, gdy nagle... - Octavio?
 - Tak?
 - Przyjdź wieczorem do mojego gabinetu. Chyba musimy pogadać.
- Chyba musimy... - mruknęła pod nosem, gdy się oddalił. Mama wzięła ją pod rękę i niemal siłą zmusiła do zjedzenia dużej miski zupy.
- Mamo, naprawdę nic mi nie jest!
 - Ale wyglądasz marnie. Chodź, powinnaś się położyć, skarbie. - I znów poprowadziła ją za rękę do sypialni, wygoniła sprzed jej drzwi Felixa, najpewniej żądnego ciekawych opowieści, położyła do łóżka i przykryła ciepłym kocem.
 - Mamo! - zaprotestowała dziewczyna. Jest środek dnia, nie chcę spać!
 - Więc chociaż poleż - poprosiła łagodnie. - Bardzo się o ciebie martwiłam. Ściągnęli mnie tu zaraz po tym, jak zaginęłaś i opowiedzieli wszystko. Gdzie byłaś? Jak to się stało, że was porwano? - Dziewczyna opowiedziała matce w wielkim skrócie, jak doszło do porwania i co przeżyła na tej przeklętej plaży. Chantall co chwila łapała się za usta, lub kręciła z niedowierzaniem głową, a gdy opowieść dobiegła końca, mocno przytuliła córkę.
 - Kochanie, proszę, wróć ze mną do domu - szepnęła, zamykając jej dłoń w swoich.
 - Mamo, wiesz, że nie mogę. Zaszłam już tak daleko...
 - Sama widzisz, że coś złego czyha na ciebie na każdym kroku. Wszędzie roi się od niebezpieczeństw, ten chory drań na ciebie poluje. Octavia, omal nie zginęłaś!
 - A ty sądzisz, że w domu, gdzie nie ma żadnego mistrza, ani żadnej ochrony będę bezpieczniejsza?  To ty powinnaś zamieszkać tutaj. Będziesz blisko mnie, a ja nie będę się o ciebie bała. Jestem pewna, że gdybym porozmawiała z Vaillem...
 - To nie jest takie proste. - Chantall spuściła wzrok. - Nie mogę tak po prostu tu zamieszkać.
 - Dlaczego?
 - Kochanie, proszę cię. Nie roztrząsajmy czegoś, co i tak się nie stanie. Wróć ze mną do domu. Proszę. - Ciężko było przetrwać błagalny wzrok matki, ale nie mogła się temu poddać. Nie teraz, gdy tyle już przeżyła i tyle się nauczyła, gdy już naprawdę niewiele stało na przeszkodzie, by ją docenili i zrozumieli na tyle, żeby powiedzieć jej wszystko o tym, gdzie dokładnie może znajdować się jej ojciec i jak można go uratować.
 - Nie teraz, mamo. Kiedyś wrócę, ale jeszcze nie teraz. Obiecałam ci, że będę ostrożna i będę na siebie uważać. Złamałam dane słowo, ale  tylko dlatego, że możliwość uratowania taty naprawdę istnieje! Nie chcesz tego?
 - Chcę najbardziej na świecie, ale nie kosztem twojego życia. 
 - Dam sobie ze wszystkim radę, sama widzisz, że z niejednej opresji już wyszłam.  -Uśmiechała się, gdy to mówiła, ale jej matka wyraźnie posmutniała.
 - Przemyśl to jeszcze. A teraz odpoczywaj.