sobota, 29 września 2012

Rozdział 22

22. Ojejku, ojejku... Napisałam ten rozdział przeczytałam i stwierdzam, że rozdziały pisane w gorączce są całkiem jak nie moje. Czy lepsze czy gorsze tego nie wiem, ale wydaje mi się, że zachowanie Alana niektórym się spodoba ;)


Kolejna godzina zleciała im na obmyślaniu planu opuszczenia Lasów Feu. Octavia obeszła całą plażę dookoła, szukając czegokolwiek, co pomogłoby im się stąd wydostać, a Alan próbował się teleportować, co przyniosło taki skutek, że tylko się osłabił i nawet zasłabł na kwadrans.
 W końcu, gdy słońce już zachodziło usiadła przy mistrzu w jaskini i spojrzała na niego zrezygnowana.
 - Może ktoś po nas przybędzie, co? Chyba już zauważyli, że zniknęliśmy  - rzekła.
 - Samo dotarcie tutaj zajmie im kilka godzin - odpowiedział smętnie.
 - Nam zajęło to kilka minut...
 - Bo ludzie Mauviasa są szybcy, jak wszyscy diabli - mruknął i odwrócił od niej wzrok. Fizycznie czuł się już lepiej, nawet pomyślał przez chwilę, że gdyby wysilił się tylko ciut bardziej, to udałoby mu się przenieść do Akademii, ale wyrzuty sumienia nie dawały mu spokoju. Wiedział doskonale, że dziewczyna jest na świeczniku, a ludzie Mauviasa mogą dostać się do Pense, a mimo to wymyślił ten idiotyczny trening. Mało tego - gdy już znaleźli się w tych przeklętych lasach, pozwolił jej narażać własne życie. Kim był? Bo na pewno nie był odpowiedzialnym, dorosłym facetem. Z opóźnieniem zdał sobie sprawę, że dziewczyna wciąż mówi.
 -... więc sądzę, że Vaill wysłał już jakichś ludzi, może nawet sam mnie szuka. Zawsze powtarzał mi, żę nie da zrobić ci krzywdy.
 - I dotrzymał słowa. Gdybyś z nim trenowała, nie doszłoby do tego - przyznał bardzo niechętnie.
 - O czym pan mówi?
 - O tym, że nawet Vaill nie byłby na tyle głupi, żeby zabrać cię gdzieś, gdzie mogą cię dopaść nasi najwięksi wrogowie.
 - No nie! - krzyknęła i wstała z rozgniewaną miną.  - Chyba śnię. Pan ma wyrzuty sumienia?
 - Bo powinienem je  mieć, jeśli nie wiesz!
 - Och, wielka szkoda, że nie miał ich pan za każdym razem, kiedy mi pan dogryzał, dokuczał i robił ze mnie głupią małolatę, a zadręczają pana, gdy próbował pan ratować mi życie! - dostrzegł gniewny błysk w jej oku i od razu postanowił, że nie pozwoli na siebie krzyczeć.
 - Dla twojej wiadomości starałem ci się umilić życie nie dlatego, że, jak wszyscy uważają, nienawidzę twojej rodziny, ale dlatego, że nie chciałem, żebyś stała się taka, jak twój ojciec i brat! - warczał ze złością.  - Jeśli coś ich zgubiło, to właśnie brawura inadmierna odwaga. Zauważyłem u ciebie te dwie cechy już podczas Wielkiej Selekcji, a były tak wyraźne, że tylko kretyn je zignorował!
 - Zdradzę panu pewien sekret - wysyczała złośliwe - od tego, żeby mnie kształtować jest Vaill, nie pan! Właśnie dlatego każdemu z osobna przydziela się mistrza!
 - Jeśli jeszcze nie zauważyłaś, to Vaill traktuje cię tak, jakby cały świat musiał się z tobą obchodzić, jak z porcelaną, bo straciłaś ojca i brata bohaterów! Zastanów się, na czym wyjdziesz lepiej - jeśli tak będziesz uczona przez całe życie, czy jeśli ktoś pokaże ci, że świat toczy się dalej, a ty jesteś kompletnie niezależna od przeszłości?
 Patrzyła na niego z mieszaniną złości i wdzięczności. Sama nie wiedziała, co przeważa.
 - I tak wiem, że mówił pan to wszystko, bo zależało panu, żeby mi dokopać!
 - Bo zależało mi na twoim życiu, panno wszechwiedząca! - krzyknął w końcu i chyba zamknęło to dyskusję, bo wreszcie zrównał się z nią i stali teraz twarzą w twarz mierząc się groźnymi spojrzeniami. Stopniowo ta złość gdzieś ulatywała, a zastępowała ją atmosfera skrajnie różniąca się od wzajemnej niechęci.
 - Mieliśmy pomyśleć, jak się stąd wydostać - powiedziała nieśmiało Octavia, a Alan pokiwał bezmyślnie głową, wciąż się w nią wpatrując. Złośliwy głosik z tyłu głowy mówił mu, że tak intensywne spojrzenie nie powinno być nigdy przeznaczone dla jego uczennicy, ale nic sobie z tego nie robił.  Patrzył na nią, bo była... po prostu piękna.
 - Mistrzu Feyrevey?  Wszystko w porządku?
 - Nie... chyba nie - odpowiedział, kompletnie nie wiedząc, co mówi.
 - No to może zacznijmy jednak myśleć o opuszczeniu tych... proszę pana?  - jej zacięcie było jak najbardziej uzasadnione, bo otępienie, z jakim mistrz się w nią wpatrywał było niemal namacalne.
 - Czy ja ci właśnie powiedziałem, że mi na tobie zależało?  - zdziwił się, jakby nie przypuszczał, że może to powiedzieć.
 - No... nie do końca. Chyba powiedział pan, że zależało panu na kształtowaniu mojego charakteru...
 - Jedno jest równe drugiemu. Gdyby mi na tobie w żaden sposób nie zależało, nie zabierałbym się za to - mówił bardziej do siebie niż do niej i te słowa napawały go wielkim niepokojem. Jeśli się nie pomylił w swojej analizie, to miał poważny kłopot.
 - Ale...
 - No więc masz rację, zajmijmy się w końcu tym planem wydostania się - przerwał jej, wyczuwając nadciągające kłopoty.
 

***
 

- Cały teren przeszukany, posłańcy we wszystkich krainach , nie ma śladów teleportacji, ale znaleźliśmy to - rzekł Lennars kładąc przed Vaillem miecz Octavii.
 - To znaczy, że z całą pewnością ich napadnięto. A Alan? Nic nie wiadomo?
 - Tylko strzępki szaty...
 - Więc trzeba udać się na Noisang - zakomunikował, a Lennars zbladł i otworzył bezdźwięcznie usta. 
 - Oszalałeś? Jeśli tam wkroczymy, to będzie równoznaczne z rozpoczęciem otwartej wojny! Król się na to nie zgodzi, przenigdy!  A Octavii może wcale tam nie być.
 - Więc gdzie? - zatrzymał się przed przyjacielem i zmierzył go chłodnym spojrzeniem. - Rozumiem twój strach, ale nie zamierzam oddać jej w łapska Mauviasa. Jeśli będzie trzeba, złamię zakaz króla Braviusa. Nie pozwolę, by dziewczynie stała się krzywda i prawdę mówiąc dziwię się, że akurat ty, nie chcesz jej ratować. To córka Chantall - spojrzał na niego wymownie.
   - Wiem - powiedział zaraz Lennars i spuścił wzrok. - I właśnie dlatego chcę działać rozważnie, żeby jej nie zaszkodzić.
 - Nic nie zaszkodzi jej bardziej niż porwanie przez Mauviasa.
 - Myślisz, że porwał ją osobiście?
 - To też jest możliwe. Wiesz przecież, jak mu na niej zależało.
 - Możliwe... - mruknął Lennars, a  potem drzwi do komnaty otwarły się i wszedł przez nie  Audar.
 - Milius już przybył. Król i królowa proszą nas na naradę - zakomunikował i przepuścił ich w drzwiach.
Przy długim stole w sali obrad siedzieli już król Bravius, królowa Sagesse, anioł Milius i wszyscy inni mistrzowie. Audar, Vaill i Lennars skłonili się im i szybko zajęli swoje miejsca. Sagesse pierwsza zabrała głos.
 - Wiadomo, kiedy to się stało?
 - Podczas treningu na polach - powiedział Vaill. - Nie znaleźliśmy śladów teleportacji, ale Alan i Octavia z pewnością z kimś walczyli.
 - Trzeba och szukać w Noisang - powiedziała królowa, a przez salę przetoczył się zbiorowy szept, kilka osób pokręciło głowami.
 - Daj spokój - powiedział król - Noisang to potężna kraina, równie dobrze moglibyśmy przeczesać Lasy Feu. 
 - A przeczesaliście? - odezwał się jedwabistym głosem anioł, na którego padły zdumione spojrzenia. - Mądrość powinna wam podpowiadać, że wszystko, co wydaje się absurdem w takich chwilach jest najbardziej prawdopodobne. Wyślijcie tam kogoś.
 - Miuliusie - rzekł spokojnie król - z całym szacunkiem, ale to naprawdę nieprawdopodobne, by Mauvias wysłał ich do tak dzikiej krainy!
 - Bo może wcale ich tam nie wysyłał. Może podczas samej podróży mieli wypadek? Wszystko trzeba sprawdzić, Braviusie.
 - Mówisz to, bo twoja boska jaźń ci tak nakazuje, czy dlatego, że tak można przypuszczać? Wybacz mi zuchwałość, ale zależy mi na życiu tej dziewczyny. -  Anioł tylko uśmiechną się promieniście. 
 - Myślę tylko, że trzeba postępować zgodnie z przeczuciami. A ja czuję, że nieprawdopodobne w tym wypadku może okazać się słuszne.

poniedziałek, 17 września 2012

Rozdział 21

21. Znów po długaśnej przerwie, choć tym razem przynajmniej rozdział jest dłuży. Kampanii wizerunkowej Alana część dalsza. No i żółte oczyska znów się pojawiają. A teraz cieszmy się i radujmy, bo idzie jesień, co oznacza ciapę i pogodowe zlodowacenie, co z kolei przyczyni się do mojego siedzenia w domu, a to, już bezpośrednio, do pisania ;)


To było najgorsze położenie, w jakim tylko mogła się znaleźć. Za plecami miała pień drzewa, przed sobą zarośla, wśród których pojawiało się coraz  więcej par ohydnych, budzących grozę oczu. Słyszała głuchy warkot głosu, który do niej przemówił, a w głowie tłukła jej się tylko jedna myśl - tym razem Alan nie przybędzie jej z ratunkiem, leży ledwo przytomny w jakiejś jaskini.
 - Odpowiadaj! - zażądał ochrypły głos - Kim jesteś?
 - Octavia, jestem z Akademii Królewskiej w krainie Pense.
 - Dlaczego tu przybyłaś?
 - To był przypadek. Nie mam pojęcia, gdzie jestem ani  jak się stąd wydostać. - Na te słowa żółte ślepia zwęziły się podejrzliwie i zaczęły się wyłaniać z mroku, co przyprawiło ją o drżenie całego ciała.
Spośród krzaków wynurzyło się stworzenie, którego nigdy wcześniej nie widziała i co do którego można było być pewnym, że nie ma czystych intencji. Była to postać ludzkiej postury, jednak nieco wyższa niż przeciętny człowiek, cała czarna i pokryta łuską. Długie nogi kończyły orle szpony, a w ustach błyszczały długie, ostre jak brzytwa kły. Monstrum ściskało w ręku łuk, a przy boku miało włócznię.
 - Kto jest tu z tobą? - spytało.
 - Jestem sama - skałamała, nie chcąc narażać mistrza, który i tak nie mógł się bronić. Jakby w odpowiedzi na kłamstwo pomkneły ku niej trzy strzały, które jednak wbiły się w ziemię tuż przed nią, gdy potwór przemawiający do niej pstryknął w palce.
 - Jeśli kłamiesz, rób to umiejętnie. Nie mogłaś się tu dostać sama, bo sądząc po wieku, nie umiesz się jeszcze teleportować. Nie mogłaś się tu dostać drogą powietrzną, bo pilnie obserwujemy niebo. Przypłynąć też ci się nie udało, bo w wodzie żyją stworzenia groźniejsze od samych enigmorów. Pytam więc jeszcze raz: z kim tu przybyłaś?
  - To, że tu trafiłam, to przypadek. Jestem tu sama - powtórzyła z naciskiem. - Z krzaków nów dobiegły ją gniewne warkoty i syki. Słyszała dźwięk naprężających się łuków. Potwór stojący na przedzie obarzył swoje straszne kły w paskudnym uśmiechu.
 - Jesteś bardzo uparta, ludzkie dziecko. Jeśli mi nie powiesz, sam wrócę z tobą do tej twojej cholernej krainy, a wtedy  pożałujesz.
 - Nie! - rozległ się inny głos, który brzmiał tak, jakby jego właściciel dopiero uczył się ludzkiej mowy, co w istocie było możliwe, bo do tej pory tylko ten jeden potwór do niej przemawiał. - Gdy ostatnim razem poleciał ty do ludzkie miasto, my tu prawie zginęli!
 - Milczeć! - rozkazał potwór.
 - To znaczy, że już kiedyś byłeś w ludzkim mieście? - spytała podejrzliwie dziewczyna. - Nigdy nie słyszałam od ludzi o takim stworzeniu, jak ty, a to dość dziwne, bo raczej rzucasz się w oczy.
 Potwór w jednym skoku znalazł się przy niej i chwytając ją za gardło przycisnął do pnia drzewa.
 - Jak śmiesz mówić do mnie w ten sposób? - wysyczał. - Jakim prawem się odzywasz? - Dziewczyna postanowiła nie tracić jedynej broni, jaką miała. Widziała, że potwór wystraszył się, gdy wspomniała o jego pobycie wśród ludzi.
  - Musiałeś okłamać swoich towarzyszy - wykrztusiła przez ściśnięte gardło. - Dlatego tak się boisz. Bo nigdy... nie byłeś... w naszym mieście.  - Zaczynało jej brakować tlenu. Już sądziła, że monstrum ją udusi, ale niespodziewanie została puszczona. Była pewna, że teraz nastąpi najgorsze, że pożrą ją żywcem. Przeszył ją paniczny strach i upiorne myśli, że już nigdy nie zobaczy się z matką, z Felixem ani Vaillem...  Żółte ślepia znów wpatrzyły się w nią groźnie i stało się coś, czego się nie spodziewała.
 - Jutro ciebie i twojego towarzysza ma tu nie być. W przeciwnym razie zginiecie. - Znów pstryknął w palce i żółte oczy zaczęły znikać w zaroślach, a monstrum, które omal jej nie zabiło oddaliło się wraz z innymi.
Octavia popędziła z powrotem do jaskini i wciąż się krztusząc, wypadła tuż obok Feyreveya.
 - Coś ty, do cholery, znowu zrobiła?! - krzyknął mistrz, gdy tylko dojrzał ciemne sińce na jej szyi.
 - Ja?! - oburzyła się. - Poniekąd ratowałam panu życie! - wyrzuciła z siebie i znów zaczęła kaszleć. - Natknęłam się na to... na to coś. Chcieli mnie zabić, ale... - nie dokończyła, bo oto czekał ją kolejny szok. Alan przyiągnął ją do siebie gwałtownie i zamknął w mocnym objęciu. O ile duszenie przez jakiegoś potwora przyprawiało o śmiertelny strach, o tyle przytulenie przez mistrza Feyreveya było doświadczeniem na granicy postradania zmysłów.
- Już nigdy więcej się stąd beze mnie nie ruszysz. Wybacz mi, że pozwoliłem ci iść samej. - Przez chwilę nic nie odpowiedziała, tkwić w autentycznym szoku.
 - Jakoś sobie poradziłam. Mistrzu Feyrervey... eee... czy wszystko dobrze? - spytała, nie wierząc w to, co się dzieje. Facet, który nie znosił jej jak ogień wody, tulił ją do siebie i oddychał ciężko, jakby to jego przed chwilą próbowano pozbawić życia.
 - Nic nie jest w porządku. Naraziłem na śmierć UCZENNICĘ! KOBIETĘ, którą powinienem się opiekować! - Znów poczuła nadciągającą śmierć. Tym razem z nadmiaru wrażeń. Albo jej się zdawało, albo Alan naprawdę nazwał ją kobietą.
 - Właściwie to... pan też jest w niebezpieczeństwie. - Odsunął ją od siebie i najwyraźniej chciał coś jeszcze powiedzieć,ale stwierdziła, że woli mu powiedzieć, co im grozi, zanim naprawdę umrze.
Opowieść trwała długo, bo Alan pytał o wszystkie szczegóły i czasem dodawał coś od siebie.
- Więc przynajmniej wiem, że znajdujemy się w Lasach Feu. A ty spotkałaś się z demonami tych lasów. Jedno mnie tylko zastanawia: skąd leśny demon zna ludzką mowę...
 - Mówiłam panu, że on się przestraszył, gdy wspomniałam o tym, że musiał okłamać całą resztę. Przecież ktoś by go zauważył, prawda?
 - Prawda. Niewątpliwie nasz leśny przyjaciel coś ukrywa. Mówisz, że bardzo chciał się dowiedzieć, z kim tu jesteś?
 - Tak. Pytał mnie o to kilka razy i najwidoczniej bardzo mu zależało na tej informacji, bo zagroził, że jeśli mu nie powiem, sam uda się ze mną do mojej krainy.
 - A więc możliwości są dwie - powiedział po chwili Feyrevey. - Albo Mauvias przeciągnął Lasy Feu na swoją stronę, albo nie rozmawiałaś z prawdziwym demonem.
 - To z całą pewnością nie był człowiek. Widziałam go z bliska!
 - Widziałaś to, co on chciał, żebyś zobaczyła. A tak się składa, że ludzie Mauviasa potrafią zmieniać swoje postacie.
 - Może i tak, ale teraz mamy większy problem  - wycedziła, co Alan uznał za swego rodzaju głupotę. Jaki mogą mieć większy problem od tego? - Czymkolwiek TO, co spotkałam w lesie było, dało nam czas do jutra, żebyśmy się stąd wydostali, a my nie mamy żadnego pomysłu.

niedziela, 9 września 2012

Rozdział 20

20. Alan, Octavia i żółte ślepia. Tak bym opisała ten rozdział ;) Przepraszam za długą przerwę w notkach, postaram się więcej pisać, zwłaszcza teraz, kiedy wreszcie coś się w tym opowiadaniu ruszyło. Zakończenie w tym momencie pewnie znowu zostanie uznane za sadyzm, ale proszę nie bić!


Pęd wiatru wył jej w uszach, a prędkość, z jaką wzlatywała w górę uniemożliwiała widzenie czegokolwiek, poza czarną szatą powiewającą tuż przed nią. Z całej siły zacisnęła palce na dłoni Alana, który chyba coś krzyczał. Spróbowała na niego spojrzeć, ale wydawał się tylko zamazaną plamą.
  - Miecz! - krzyknął Alan, gdy dostrzegł jej twarz. Nie pojęła, o co chodzi. Jakim cudem miałaby użyć miecza, który wytrącono jej z ręki na polu? - Użyj jego miecza! - Dosłyszała i raz jeszcze spojrzała na postać przed sobą. Faktycznie, wystarczyłoby sięgnąć dłonią i wyciągnąć jego miecz, ale jak to zrobić, wzbijając się w powietrze z oszałamiającą szybkością? Nie miała wyboru. Kosztowało ją to wiele wysiłku, nie wspominając już o towarzyszącemu temu ruchowi strachu, ale zrobiła to. Jednym szybkim ruchem przeniosła swoją rękę na klingę miecza, na nadgarstku wciąż mając zaciśnięte palce napastnika. Szarpnęła za miecz i zdała sobie sprawę, że gdy ona i Feyrevey puszczą swojego wroga, po prostu spadną.
 - TERAZ! - usłyszała znów krzyk mistrza i z całej siły pociągnęła za broń, co poskutkowało ogromnym bólem w barku. Mimo to, nie mając czasu na przemyślenia, dźgnęła mieczem w jego brzuch. Na jej ręce chlusnęła gorąca krew, a potem usłyszała rozdzierający krzyk. Uścisk na jej nadgarstku zelżał gwałtownie, a potem ona sama wrzasnęła, czując, jak również dłoń mistrza Feyreveya wyślizguje się z jej własnej. Sądziła, że to już koniec, czuła zbliżającą się nieubłaganie śmierć, spadając w bezdenną otchłań pod sobą.
 Nagle błysnęło białe światło, a ona sama zaczęła spadać jak lekkie pióro.
 - Co? - pisnęła sama do siebie. Alana nigdzie nie było.
 Po chwili wylądowała na trawie w zupełnie nieznanym jej miejscu. Po swojej lewej stronie miała wysokie drzewa i plątaniny dzikich bluszczy, po prawej szeroką rzekę. Słyszała plusk wody i szum wysokiej trawy, poza tym żadnego innego dźwięku nie było.
Wstała się i rozejrzała.
 - Mistrzu Feyrevey?! - krzyknęła w przestrzeń, choć nie spodziewała się odpowiedzi. Jej oczy szybko napełniły się łzami, gdy zdała sobie sprawę, w jakiej jest sytuacji. Znajduje się sama, w obcym miejscu, w innej krainie, z krwią na rękach. Alan spadł z ogromnej wysokości i logicznym było, że nie mógł przeżyć. Kto w takim razie uratował ją przed śmiertelnym upadkiem?
Odpowiedź przyszła szybciej, niżby sobie tego życzyła.
 - Nie... - jęknęła, przerażona.  - Tylko nie to... - Kilka metrów dalej leżał on. Z rozłożonymi ramionami, nieprzytomny. Tylko lekkie wzniesienia klatki piersiowej zdradzały fakt, że jeszcze żyje.
  -  Mistrzu... - powtórzyła i przyklękła przy nim. Przytknęła dwa palce do jego szyi, by sprawdzić puls. Na bladej skórze mistrza od razu pojawiły się krwawe smugi, które po sobie pozostawiła. Starając się o tym nie myśleć, potrząsnęła nim lekko. - Niech pan się obudzi...  Nie może mnie pan tu zostawić.
 - Nic... czy nic ci nie jest? - wystękał, z największym wysiłkiem, a  ona po raz pierwszy w życiu poczuła tak wielką ulgę.
 - Nie, ze mną wszystko w porządku, ktoś mi pomógł, uratował mnie... - mówiła bezskładnie. -Zaraz panu jakoś pomogę, sprowadzę pomoc... Och, no jasne! To przecież pan! To pan sprawił, że się nie zabiłam...  - krótkie skinięcie upewniło ją, że ma rację. Nagle poczuła gorzką falę wyrzutów sumienia - ratując ją, Alan naraził własne życie. - Ja... ja kogoś poszukam!
 - Nigdzie się nie ruszysz - rzekł twardo, łapiąc ją za rękę. - Nie wiem nawet, gdzie jesteśmy. Sprawdź najpierw, czy nie jesteś ranna.
 - Nie jestem - powiedziała szybko. - Ale pan  nie wygląda najlepiej...
 - Po uderzyłem w ziemię, spadając  z wysokości stu metrów - warknął i spróbował się unieść na rękach. - Gdyby nie siła tarczy, jaką dla ciebie wyczarowałem, już byłbym martwy.
 - Powinien pan ratować siebie!
 - A tobie pozwolić zginąć - prychnął, krzywiąc się z bólu. - Przestałbym być nie tylko mistrzem, ale i mężczyzną. - Przez chwilę chciała odpyskować, ale zaraz przypomniała sobie, że Feyrevey uratował jej życie.
 - Pomogę panu wstać.
 - Po moim trupie - warknął i raz jeszcze spróbował podźwignąć się na nogi. Z mizernym skutkiem, jak się chwilę później okazało, bo tylko zachwiał się i znów wylądował w trawie. -Cholera jasna! - zaklął. Octavia spojrzała na niego niepewnie, przeczuwając, że jeśli jeszcze raz zaproponuje mu pomoc, będzie musiała się liczyć z rychłą śmiercią.
 Po kilku kolejnych próbach Alan wiedział już, że nie obejdzie się bez pomocy, więc przyjął wyciągniętą ku niemu dłoń, co uczynił z paskudnym grymasem. Octavia pomogła mu dotrzeć do jaskini ukrytej w cieniu wielkiej wierzby, gdzie sama również usiadła. Dopiero po kilku minutach ciszy dotarło do niej coś, czego się nie spodziewała w swojej świadomości - zabiła. Nagle zdała sobie sprawę, że rana, którą zadała, z całą pewnością była śmiertelna, choćby dlatego, że jej ofiara spadła z wielkiej wysokości. Jej usta zadrgały niebezpiecznie, jakby miała się zaraz rozpłakać. Zakryła twarz dłońmi.
 - Tylko się broniłaś - wypalił Alan, jakby czytając w jej myślach. - Gdybyś tego nie zrobiła, to ciebie by zabito. Ale to dobrze, że czujesz rozpacz. Następnym razem pomyślisz, zanim użyjesz miecza.
 - Co?! - podniosła się gwałtownie. - To PAN kazał mi go zabić!
 - Nie przeczę. Mówię tylko, że cieszę się, że nie przeszłaś obok tego obojętnie.
 - Jak mogłabym przejść obojętnie obok faktu, że... że zabiłam...
 - Człowieka - dokończył za nią. - Znam takich, którzy byliby skłonni się tym chwalić. Usiądź - poprosił. Znów skrzywił się z bólu. - Teraz musisz skupić się na czymś innym. Musimy się stąd wydostać, a ja za wiele nie zdziałam w obecnym stanie.
 - Co mam robić? - spytała bezbarwnie. Jeszcze wczoraj byłaby podekscytowana, traktowałaby to wszystko, jak wspaniałą przygodę. Teraz jednak wszystko się zmieniło.
 - Dowiedz się, gdzie jesteśmy. Znajdź istotę, która mówi naszym językiem i postaraj się, żeby nam pomogła. - Dziewczyna skinęła głową, po czym ruszyła w stronę wyjścia z jaskini. Zatrzymała się jednak i obejrzała przez ramię.
 - A pan? Mam pana tak zostawić?
 - A widzisz, żebym nadawał się do podróży? - prychnął złośliwie.
 - Może się coś panu stać, może pana ktoś napaść...
 - Człowiek niezdolny do działania jest nic niewart, a mój ewentualny zgon ułatwiłby ci wydostanie się stąd. Nie wiem, jak długo potrwa mój stan, ale jest na tyle poważny, że nie mogę ani nas teleportować, ani użyć magii.
 - Pan tak nie myśli.
 - Nie wiesz, co myślę - rzekł i szybko odwrócił wzrok.
 - Byłby pan głupcem, gdyby wyznacznikiem wartości człowieka w pańskich oczach była jego zdolność działania.
 - Jesteś jeszcze młoda, niewiele wiesz...
 - Wiem więcej, niż ci się wydaje, ty uparty głąbie! - warknęła i wyszła szybko, zła na niego i całą resztę świata. Nie czekając na jego wrzaski przecięła plażę szybkim krokiem i weszła w gęstwiny otaczającej ją puszczy. Rozejrzała się niepewnie i nie wiedząc, co robić dalej, krzyknęła w przestrzeń:
 - Halo! Jest tu ktoś? - Odpowiedział jej trzask gałęzi poruszanych przez ptaki, które spłoszone wzbiły się ku niebu. - Czy może mi ktoś pomóc? - zawołała raz jeszcze. Tym razem odpowiedź była bardziej wyrazista. Tuż obok jej  stopy wylądowała długa, ostro zakończona włócznia. Dziewczyna odskoczyła, przerażona i przylgnęła do pnia pobliskiego drzewa.
 - Kim jesteś, ludzkie dziecko? - spytał gruby, zachrypły głos. Strach odebrał jej mowę. Jedynym, co zobaczyła wśród zarośli była para żółtych, wstrętnych ślepi, o pionowych źrenicach, które wpatrywały się w nią intensywnie.

poniedziałek, 3 września 2012

Rozdział 19


 19. I znów się coś dzieje ;) Uwielbiam wartką akcję i mam nadzieję, że takową udało mi się poprowadzić. Chciałam też, żeby nie było to zbyt "ciężkie" w czytaniu, więc starałam się pisać tak, żeby nie było angstu.


Nie spała prawie całą noc, przewracając się z boku na bok i rozpamiętując wydarzenia mające miejsce zeszłego wieczora. Nie mogła powstrzymać gonitwy myśli, które uparcie pędziły w stronę mistrza Feyreveya - czyli w kierunku, w którym pędzić absolutnie nie powinny. Przypomniawszy sobie, że ma dziś z nim lekcje, jęknęła cicho. Ociągała się ze wszystkim, co możliwe, byle tylko jak najpóźniej stanąć na dziedzińcu. Chcąc nie chcąc w końcu musiała się na nim stawić. I skutecznie unikać  spojrzenia Alana, który chyba zbierał się w sobie, by podjeść do niej i albo na nią nawrzeszczeć, co było wielce prawdopodobne, albo ją przeprosić, na co szanse były nikłe. Octavia natomiast wolałaby, żeby zapomniał, że ona istnieje i zachowywał się, jak zwykle.
 - Wszystko w porządku? - Pytanie Vailla wyrwało ją z otępienia.
 - Tak... tak, jasne - odparła, niezbyt przytomnie. Nie chcąc zdradzać swojego zakłopotania, zamiast na niego, spojrzała na przechodzącą obok panią Clemort, która pomachała do niej.
 - Skoro tak, to chciałbym cię o coś zapytać. Chcesz spotykać się z panią Clemort na indywidualnych lekcjach?
 - Ona twierdzi, że ma mi to pomóc, więc jeśli tak...
 - Posłuchaj. Wiem, że rozmawiałaś wczoraj z mistrzem Lennarsem i powiedział ci coś na jej temat. Śmiem twierdzić, że jest w tym sporo prawdy, jednak mimo wszystko jest dobrą nauczycielką. Jeśli chcesz, powinnaś się u niej uczyć.
 - W porządku - rzekła po chwili. - Tak zrobię. Ćwiczymy dziś w parku?
 - Dziś nie ćwiczysz ze mną. Obiecałem stawić się u króla Braviusa, ale mistrz Feyrevey zgodził się z tobą powalczyć. - Jego słowa spłynęły na Octavię jak wiadro gorącej wody. Spojrzała z lękiem w stronę Alana.
 - A jego uczeń? Przecież...
 - Jest teraz na zajęciach z Magii. - Vaill uśmiechnął się przyjaźnie.  - Podobno między tobą, a mistrzem Feyreveyem nie jest już tak źle.
 - On tak powiedział?
 - Wszyscy tak mówią. Ja sam także myślę, że fazę dotarcia charakterów macie już za sobą. No, to powodzenia. - Odszedł swoim dostojnym, sprężystym krokiem, a Octavia z nasilającym się strachem patrzyła na rosnącą w jej oczach postać Alana. Stanął przed nią i bez przywitania zaczął:
- Będziemy walczyć na polach, żebyś miała dodatkowe utrudnienia.
 - Na polach? -zdziwiła się. - Pola są co najmniej 2 kilometry stąd, dojście tam zajmie...
 - Ręka - powiedział i wyciągnął ku niej dłoń z wtopionym w nią kręgiem.
 - Co? - spytała z przerażeniem.
 - Nie opanowałaś jeszcze teleportacji, więc musisz się teleportować ze mną. Dotknij kręgu - polecił jej. Dziewczyna zawahała się, a potem ostrożnie złożyła swoją dłoń na jego. Miała tylko kilka sekund, by zarejestrować, że nie czuje pod palcami jego skóry, a jedynie zimną fakturę kręgu, który w dotyku przypominał metal. W jednej chwili chciała wrzasnąć z przerażenia, gdy zdała sobie sprawę, że jej ciało zniknęło, obok niema Alana, a jedyne, co istnieje, to krajobraz umykający przed nią, a raczej tym, co z niej zostało, z przerażającą prędkością. Pęd powietrze zatykał jej usta i była pewna, że wkrótce się udusi. Tak w rzeczywistości by się stało, gdyby wreszcie nie upadła ciężko na ziemię, wśród złotych, dojrzałych już zbóż.
Trzymała się za brzuch, kaszląc i krztusząc się własnymi oddechami.
 - Mógł pan... uprzedzić... że... - wydyszała - to takie... nieprzyjemne.
 - Nie pytałaś - uśmiechnął się złośliwie i pomógł jej wstać. - Odpocznij chwilę, a potem zabieramy się za trening.
 - Wspominał pan coś o utrudnieniach - napomknęła nieśmiało.
 - Jeśli jeszcze się nie połapałaś - to nie będzie bezpośrednia walka. Będę się ukrywał, a w tych wysokich trawach nie będziesz mogła mnie dostrzec. Musisz polegać też na innych zmysłach, na intuicji. To właśnie ma na celu nasza dzisiejsza lekcja.  - Pokiwała głową. Pomysł był świetny i cieszyłaby się na niego z całą mocą, gdyby to Vaill był dziś jej nauczycielem. Jeśli zbłaźni się przed Alanem, chyba zapadnie się ze wstydu pod ziemię.
 - Możemy zacząć?  - Wciąż lekko kaszlała, ale gdy tylko chwyciła za miecz, poczuła prawdziwy zew. Tak było za każdym razem.
 - Zaliczę ci tę lekcję, gdy choć raz dosięgnie mnie twoje ostrze - zapowiedział, po czym uśmiechnął się szatańsko i... rozpłynął się w powietrzu. A przynajmniej uciekł z taką prędkością, że tak jej się wydawało. Mocniej ścisnęła w dłoni miecz i rozejrzała się. Usłyszała szelest z prawej strony - smagnęła mieczem w tamtym kierunku, ścinając kilkaset kłosów. Nie trafiła jednak w Alana. Chwilę potem zobaczyła poruszające się przed nią zboże - zaczęła biec, trzymając miecz w pogotowiu, gotwa smagnąć nim, gdy zajdzie taka potrzeba. Na chwilę kroki przed nią ucichły, a potem usłyszała je za sobą. Zaklęła pod nosem i znów ruszyła. Taka bezsensowna gonitwa trwała prawie kwadrans, aż wreszcie zobaczyła błyskającą w słońcu klingę jego miecza.
 - Mam cię - syknęła do siebie i skradając się, najciszej, jak potrafiła, dopdła celu. Zamachnęła się i uderzyła swoim mieczem w drugie ostrze.
 - Niezła jesteś - mruknął z uznaniem, a ona wyszczerzyła się w triumfalnym uśmiechu. Zdążyła jednak tylko mrugnąć i znów go nie było. Rozjerzała się, tym razem o wiele bardziej pewna siebie. Postanowiła, że tym razem to ona będzie dyktować warunki - pobiegnie w jakiś kierunek, w którym  z całą pewnością go nie będzie, a gdy Alan się zorientuje, że Octacvia się "pomyliła" będzie miała go za plecami. Nim jednak wcieliła swój plan w życie, usłyszała szelest kłosów kilka metrów w przód od siebie. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że podobne dźwięki usłyszała w dwóch innych miejscach.
Uśmiech spełzł z jej twarzy, a zastąpił go najprawdziwszy strach. Teraz wiedziała już, że w tej krainie może zdarzyć się wszystko.
 - Mistrzu Ferevey! - krzyknęła. Poczuła się bardzo niepewnie.
 - Witaj, ślicznotko. - Wrzasnęła przeraźliwie. Stał przed nią wysoki, chudy mężczyzna w czarnych szatach. Jego ręce i twarz wyglądały, jak wytopione z najprawdziwszej stali, a zupełnie czarne oczy, pozbawione tęczówek napawały ją lękiem. Wyciągnął ku niej rękę, ale zdołała kopnąć go boleśnie w żebra.
 - MISTRZU FEYREVEY! - zawołała rozpaczliwie, rzucając się do ucieczki.
 - Uciekaj! - krzyknął. Usłyszała dźwięk zderzenia mieczy i już wiedziała, że Alan z kimś walczy. Nie wiedząc, co robić, pędem puściła się w kierunku, z którego dobiegały odgłosy walki.
 - Nie tak prędko, Conely - wysyczało monstrum o czarnych oczach, zastępując jej drogę. Spróbowała pchnąć mieczem prosto w jego pierś, ale tylko roześmiał się okrutnie. Jego miecz był znacznie większy i cięższy, więc gdy natarł na jej ostrze, poczuła w rękach potężny ból. Chyba tylko wszechogarniający strach pozwalał jej wciąż ściskać klingę w dłoniach.
 - Czego chcesz? - warknęła, wciąż siłując się z napastnikiem.
 - Ciebie.  Mistrz Zakonu Feupeliadów, chce cię mieć w swojej krainie już dziś. I tak czekał zbyt długo.
 - Kto?! - krzyknęła, czując, jak przerażenie zacieśnia wokół niej coraz ciaśniejsze pęta.
 - Mistrz Mauvias, idiotko! - warknął i wzmocnił siłę ataku. Zachłysnęła się z bólu powietrzem, gdy ostrze potwora przecięło skórę wzdłuż jej lewej ręki. Tylko jedna myśl przemknęła jej przez głowę - skoro Mauvias chce ją widzieć na Noisang, ten brutal nie może jej zabić. Zaczęła się cofać, mając jedyną nadzieję, że natknie się na Alana, który jej pomoże.
 - Maal! - krzyknął jakiś nieznany jej głos, a chwilę potem tuż nad jej głową świsnął srebrzysty płomień z ręki Alana, przed którym potwór, nazwany Maalem, w ostatniej chwili się uchronił.
Octavia wykorzystała chwilę jego osłabienia i wyprowadziła dźgnięcie jego bark.. Ten zawył przeraźliwie, by chwilę potem rzucić się na nią z jeszcze większą zaciekłością. Fakt, że udało jej się go zranić sprawił, że poczuła się silniejsza, niż kiedykolwiek.
 - Octavio, uciekaj! - krzyknął znów Alan, na którego szyi pojawiło się paskudne rozcięcie.
 - Nie zostawię pana! - oznajmiła i postarała się jeszcze raz dźgnąć Maala. Dosłownie sekundę później mogła uznać to za wielki błąd, bo Maal odsunął się i wpadła prosto na innego człowieka, który uśmiechnął się dziko, kopnięciem wytrącił jej miecz z ręki, a potem boleśnie zakleszczył swoje palce na jej nadgarstku.
 - NIE! - usłyszała za sobą krzyk Alana. Ostatnim, co zarejestrowała, był znajomy dotyk na jej drugiej dłoni. Potem już tylko unosiła się bezwładnie wysoko, wysoko nad ziemią.