niedziela, 9 września 2012

Rozdział 20

20. Alan, Octavia i żółte ślepia. Tak bym opisała ten rozdział ;) Przepraszam za długą przerwę w notkach, postaram się więcej pisać, zwłaszcza teraz, kiedy wreszcie coś się w tym opowiadaniu ruszyło. Zakończenie w tym momencie pewnie znowu zostanie uznane za sadyzm, ale proszę nie bić!


Pęd wiatru wył jej w uszach, a prędkość, z jaką wzlatywała w górę uniemożliwiała widzenie czegokolwiek, poza czarną szatą powiewającą tuż przed nią. Z całej siły zacisnęła palce na dłoni Alana, który chyba coś krzyczał. Spróbowała na niego spojrzeć, ale wydawał się tylko zamazaną plamą.
  - Miecz! - krzyknął Alan, gdy dostrzegł jej twarz. Nie pojęła, o co chodzi. Jakim cudem miałaby użyć miecza, który wytrącono jej z ręki na polu? - Użyj jego miecza! - Dosłyszała i raz jeszcze spojrzała na postać przed sobą. Faktycznie, wystarczyłoby sięgnąć dłonią i wyciągnąć jego miecz, ale jak to zrobić, wzbijając się w powietrze z oszałamiającą szybkością? Nie miała wyboru. Kosztowało ją to wiele wysiłku, nie wspominając już o towarzyszącemu temu ruchowi strachu, ale zrobiła to. Jednym szybkim ruchem przeniosła swoją rękę na klingę miecza, na nadgarstku wciąż mając zaciśnięte palce napastnika. Szarpnęła za miecz i zdała sobie sprawę, że gdy ona i Feyrevey puszczą swojego wroga, po prostu spadną.
 - TERAZ! - usłyszała znów krzyk mistrza i z całej siły pociągnęła za broń, co poskutkowało ogromnym bólem w barku. Mimo to, nie mając czasu na przemyślenia, dźgnęła mieczem w jego brzuch. Na jej ręce chlusnęła gorąca krew, a potem usłyszała rozdzierający krzyk. Uścisk na jej nadgarstku zelżał gwałtownie, a potem ona sama wrzasnęła, czując, jak również dłoń mistrza Feyreveya wyślizguje się z jej własnej. Sądziła, że to już koniec, czuła zbliżającą się nieubłaganie śmierć, spadając w bezdenną otchłań pod sobą.
 Nagle błysnęło białe światło, a ona sama zaczęła spadać jak lekkie pióro.
 - Co? - pisnęła sama do siebie. Alana nigdzie nie było.
 Po chwili wylądowała na trawie w zupełnie nieznanym jej miejscu. Po swojej lewej stronie miała wysokie drzewa i plątaniny dzikich bluszczy, po prawej szeroką rzekę. Słyszała plusk wody i szum wysokiej trawy, poza tym żadnego innego dźwięku nie było.
Wstała się i rozejrzała.
 - Mistrzu Feyrevey?! - krzyknęła w przestrzeń, choć nie spodziewała się odpowiedzi. Jej oczy szybko napełniły się łzami, gdy zdała sobie sprawę, w jakiej jest sytuacji. Znajduje się sama, w obcym miejscu, w innej krainie, z krwią na rękach. Alan spadł z ogromnej wysokości i logicznym było, że nie mógł przeżyć. Kto w takim razie uratował ją przed śmiertelnym upadkiem?
Odpowiedź przyszła szybciej, niżby sobie tego życzyła.
 - Nie... - jęknęła, przerażona.  - Tylko nie to... - Kilka metrów dalej leżał on. Z rozłożonymi ramionami, nieprzytomny. Tylko lekkie wzniesienia klatki piersiowej zdradzały fakt, że jeszcze żyje.
  -  Mistrzu... - powtórzyła i przyklękła przy nim. Przytknęła dwa palce do jego szyi, by sprawdzić puls. Na bladej skórze mistrza od razu pojawiły się krwawe smugi, które po sobie pozostawiła. Starając się o tym nie myśleć, potrząsnęła nim lekko. - Niech pan się obudzi...  Nie może mnie pan tu zostawić.
 - Nic... czy nic ci nie jest? - wystękał, z największym wysiłkiem, a  ona po raz pierwszy w życiu poczuła tak wielką ulgę.
 - Nie, ze mną wszystko w porządku, ktoś mi pomógł, uratował mnie... - mówiła bezskładnie. -Zaraz panu jakoś pomogę, sprowadzę pomoc... Och, no jasne! To przecież pan! To pan sprawił, że się nie zabiłam...  - krótkie skinięcie upewniło ją, że ma rację. Nagle poczuła gorzką falę wyrzutów sumienia - ratując ją, Alan naraził własne życie. - Ja... ja kogoś poszukam!
 - Nigdzie się nie ruszysz - rzekł twardo, łapiąc ją za rękę. - Nie wiem nawet, gdzie jesteśmy. Sprawdź najpierw, czy nie jesteś ranna.
 - Nie jestem - powiedziała szybko. - Ale pan  nie wygląda najlepiej...
 - Po uderzyłem w ziemię, spadając  z wysokości stu metrów - warknął i spróbował się unieść na rękach. - Gdyby nie siła tarczy, jaką dla ciebie wyczarowałem, już byłbym martwy.
 - Powinien pan ratować siebie!
 - A tobie pozwolić zginąć - prychnął, krzywiąc się z bólu. - Przestałbym być nie tylko mistrzem, ale i mężczyzną. - Przez chwilę chciała odpyskować, ale zaraz przypomniała sobie, że Feyrevey uratował jej życie.
 - Pomogę panu wstać.
 - Po moim trupie - warknął i raz jeszcze spróbował podźwignąć się na nogi. Z mizernym skutkiem, jak się chwilę później okazało, bo tylko zachwiał się i znów wylądował w trawie. -Cholera jasna! - zaklął. Octavia spojrzała na niego niepewnie, przeczuwając, że jeśli jeszcze raz zaproponuje mu pomoc, będzie musiała się liczyć z rychłą śmiercią.
 Po kilku kolejnych próbach Alan wiedział już, że nie obejdzie się bez pomocy, więc przyjął wyciągniętą ku niemu dłoń, co uczynił z paskudnym grymasem. Octavia pomogła mu dotrzeć do jaskini ukrytej w cieniu wielkiej wierzby, gdzie sama również usiadła. Dopiero po kilku minutach ciszy dotarło do niej coś, czego się nie spodziewała w swojej świadomości - zabiła. Nagle zdała sobie sprawę, że rana, którą zadała, z całą pewnością była śmiertelna, choćby dlatego, że jej ofiara spadła z wielkiej wysokości. Jej usta zadrgały niebezpiecznie, jakby miała się zaraz rozpłakać. Zakryła twarz dłońmi.
 - Tylko się broniłaś - wypalił Alan, jakby czytając w jej myślach. - Gdybyś tego nie zrobiła, to ciebie by zabito. Ale to dobrze, że czujesz rozpacz. Następnym razem pomyślisz, zanim użyjesz miecza.
 - Co?! - podniosła się gwałtownie. - To PAN kazał mi go zabić!
 - Nie przeczę. Mówię tylko, że cieszę się, że nie przeszłaś obok tego obojętnie.
 - Jak mogłabym przejść obojętnie obok faktu, że... że zabiłam...
 - Człowieka - dokończył za nią. - Znam takich, którzy byliby skłonni się tym chwalić. Usiądź - poprosił. Znów skrzywił się z bólu. - Teraz musisz skupić się na czymś innym. Musimy się stąd wydostać, a ja za wiele nie zdziałam w obecnym stanie.
 - Co mam robić? - spytała bezbarwnie. Jeszcze wczoraj byłaby podekscytowana, traktowałaby to wszystko, jak wspaniałą przygodę. Teraz jednak wszystko się zmieniło.
 - Dowiedz się, gdzie jesteśmy. Znajdź istotę, która mówi naszym językiem i postaraj się, żeby nam pomogła. - Dziewczyna skinęła głową, po czym ruszyła w stronę wyjścia z jaskini. Zatrzymała się jednak i obejrzała przez ramię.
 - A pan? Mam pana tak zostawić?
 - A widzisz, żebym nadawał się do podróży? - prychnął złośliwie.
 - Może się coś panu stać, może pana ktoś napaść...
 - Człowiek niezdolny do działania jest nic niewart, a mój ewentualny zgon ułatwiłby ci wydostanie się stąd. Nie wiem, jak długo potrwa mój stan, ale jest na tyle poważny, że nie mogę ani nas teleportować, ani użyć magii.
 - Pan tak nie myśli.
 - Nie wiesz, co myślę - rzekł i szybko odwrócił wzrok.
 - Byłby pan głupcem, gdyby wyznacznikiem wartości człowieka w pańskich oczach była jego zdolność działania.
 - Jesteś jeszcze młoda, niewiele wiesz...
 - Wiem więcej, niż ci się wydaje, ty uparty głąbie! - warknęła i wyszła szybko, zła na niego i całą resztę świata. Nie czekając na jego wrzaski przecięła plażę szybkim krokiem i weszła w gęstwiny otaczającej ją puszczy. Rozejrzała się niepewnie i nie wiedząc, co robić dalej, krzyknęła w przestrzeń:
 - Halo! Jest tu ktoś? - Odpowiedział jej trzask gałęzi poruszanych przez ptaki, które spłoszone wzbiły się ku niebu. - Czy może mi ktoś pomóc? - zawołała raz jeszcze. Tym razem odpowiedź była bardziej wyrazista. Tuż obok jej  stopy wylądowała długa, ostro zakończona włócznia. Dziewczyna odskoczyła, przerażona i przylgnęła do pnia pobliskiego drzewa.
 - Kim jesteś, ludzkie dziecko? - spytał gruby, zachrypły głos. Strach odebrał jej mowę. Jedynym, co zobaczyła wśród zarośli była para żółtych, wstrętnych ślepi, o pionowych źrenicach, które wpatrywały się w nią intensywnie.

2 komentarze:

  1. A mialas nie robic takich dluuugasnych przerw :-P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam, miałam, wiem. Staram się i chcę, żeby było dobrze, a potem wychodzi jak zawsze. I tak podziwiam Cię za cierpliwość ;)

      Usuń