niedziela, 29 lipca 2012

Rozdział 10

10. Pora na przygodę ;) Pisząc ten rozdział starałam się używać czegoś, co powszechnie  nazywamy samokrytką, stąd też jego napisanie zajęło mi prawie 4 godziny. Tyle było poprawek. Wydaje mi się, że 10 rozdziałów to dostatecznie wiele, by wreszcie zaczęło się coś dziać. W przeciwnym razie chyba wszyscy Czytelnicy w końcu usnęliby przed komputerami ;)


Od czasu znalezienia ciała na dziedzińcu, wiele się w Akademii zmieniło. Przy każdym wejściu stała straż, na wszystkie zajęcia kadeci chodzili w grupach, aż pewnego dnia na tablicy ogłoszeń zawisła notatka, która bardzo Octavię zaniepokoiła.
 - Popatrz - mruknęła Octavia, gdy stali pod tablicą razem z Felixem - W najbliższym czasie nieobecni będą mistrzowie: Vaill, Lennars, Quigley oraz Clipton. Przydzielonych im kadetów prosimy o zgłoszenie się do pokoju mistrzów, gdzie dowiedzą się, kto zostanie ich tymczasowym opiekunem - przeczytała.
 - Wiedziałem - syknął chłopak - założę się, że wysłano ich na jakąś misję...
 - Mam tylko nadzieję, że  Vaillowi nic się nie stanie.
 - Też mam taką nadzieję - rozległ się za ich plecami dobrze znany głos owego mistrza. Octavia zmieszała się lekko. - Mogę cię prosić na słówko?
 - Oczywiście, mistrzu  - odparła i razem z nim stanęła za marmurowym filarem.
 - Zanim wyruszę na misję, jest coś, o czym muszę ci powiedzieć. Rada nalegała, żebym się powstrzymał, ale uznałem, że tak będzie rozsądniej. Posłuchaj mnie i postaraj się dobrze zrozumieć. - Pokiwała głową i wytężyła słuch - To morderstwo... miało związek z tobą.
 - Co?! - krzyknęła.
 - Ciszej! - poprosił Vaill - Ta misja, na którą się wybieramy, również. Morderca, który dopadł tę biedną kobietę, zostawił nam wiadomość : "Wiem, że jest u was" - część o żądaniach wolał pominąć - Podejrzewamy, że chodziło o ciebie. A zostawił nam tę informację ktoś z otoczenia Mauviasa.
  - Dlaczego miałoby chodzić o mnie? - spytała, a Vaill wyjaśnił jej tyle, ile mógł. Opowiedział jej o tym, jak podczas ostatniej misji, która miała miejsce rok temu, widziano jej ojca żywego na Noisnag. Że posiada informację, której treść Mauvias bardzo chce poznać i że Mauviasowi potrzebny jest odpowiedni zakładnik, a skoro jej brat zginął, pozostała mu tylko ona. Wyjawił jej też, że teraz, wraz z innymi mistrzami, wybierają się do krainy Griphe, zamieszkaną przez meglany i Mędrców, którzy mieli im pomóc w podjęciu dalszej decyzji.  - Na pewno będą wiedzieli też, co dokładnie się dzieje. Są w końcu obdarzeni nadludzką mądrością i intuicją - zakończył - Octavio? - dziewczyna stała przed nim, upiornie blada i sztywna.
 - Widziano tatę żywego? Rok temu?
 - Tak, ale to...
 - Więc on żyje! A wy macie się dowiedzieć czegoś na jego temat!
 - Nic nie jest pewne.
 - Chcę iść z wami! - oznajmiła takim tonem, jakby już jej na to pozwolono.
 - Nie ma mowy - powiedział Vaill - Kadeci nie wyruszają na misję!
 - Przecież to nie misja! To znaczy... nie do końca. Teraz macie udać się na Griphe tylko po to, by pozbierać informacje! - starała się go przekonać, choć wiedziała, że nie będzie to proste zadanie, biorąc pod uwagę fakt, że jej namowom miał ulec właśnie Arcany Vaill.
 - A czy zdajesz sobie sprawę, ile niebezpieczeństw czeka na ciebie w tej krainie? Zdajesz sobie sprawę, że trwa wojna i tylko tu jesteś bezpieczna? Zdajesz sobie sprawę, że polują na ciebie ludzie Mauviasa? - wymieniał, ale ona nie traciła zapału - Obiecałem twojej matce, że będę na ciebie uważał i złamałbym słowo Mistrza Gwardii Królewskiej.
 - Rozmawiał pan z moją mamą?  - zdziwiła się.
 - Tak -westchnął - dobrze znałem się z Chantall za czasów, gdy twój ojciec służył w Gwardii. Podobnie Lennars i kilku innych mistrzów.
 - Mama nigdy o was nie wspominała...
- Bo nigdy nie chciała, żebyś wstąpiła do Akademii - wytłumaczył jej Vaill, lekko zniecierpliwiony - Wybacz, ale muszę już iść. 
 - Mistrzu! - zawołała z wyrzutem - Proszę. Muszę się tam z wami udać. Może to jedyna okazja, żebym dowiedziała się czegoś o tacie. Nic nie zrobię, bo... obiecałam mamie, że nie pójdę w ślady Artaxa i nie będę szukać ojca. - Vaill spojrzał na nią i coś w nim drgnęło. Może powinien dać jej szansę? W końcu tu chodziło o jej ojca...
 - Najpierw musisz coś zrobić.
 - Wszystko!
 - Porozmawiasz z mistrzem Feyreveyem - powiedział, a ją zalała fala wściekłości. We wszystko, co dla niej ważne, wciskał się Alan. Nie śmiała jednak zaprotestować. 
- Zrobię to, choć nie bardzo rozumiem... jaki jest tego cel?
 - To mistrz Feyrevey widział ostatnio twojego ojca. Chcę, żeby coś ci wytłumaczył. Jeśli zapytasz go w odpowiedni sposób, na pewno wszystko ci powie. I, przy okazji, postaraj się go wreszcie przeprosić.
- Kiedy mam to zrobić?  - spytała, a odpowiedź spadła na nią, jak grom z jasnego nieba. 
 - Teraz. Nie mamy czasu. Jeszcze dziś chcemy wyruszyć na Griphe.  - Chciała zatrzymać Vailla, ale on właśnie się oddalał. Zaklęła cicho pod nosem - fantastyczny dzień, nie ma co.
 Popędziła schodami na górę, byle jak najszybciej odnaleźć Feyreveya. Zapukała do drzwi i otwarł jej Audar. 
 - Tak, Octavio?
 - Chciałabym porozmawiać z mistrzem Feyreveyem - oznajmiła, a Audar zrobił dość głupią minę.
 - Ach, jasne, Alan jest w swoim gabinecie.
 - Dziękuję - zawołała i żwawym krokiem odeszła.
 - Uważaj na siebie! - zawołał Audar, parskając śmiechem.  Octavia pomachała mu na pożegnanie i pobiegła prosto do gabinetu Alana. Przed samymi drzwiami wzięła dwa głębokie wdechy i zastukała do drzwi. Odpowiedziało jej ponure:
 - Wejść.  - Nacisnęła klamkę i ostrożnie weszła do środka. Feyrevey od razu zwęził podejrzliwie oczy  - Czego chcesz?
 - Muszę z panem pomówić - oznajmiła, a mężczyzna bił się ze sobą w myślach : wyrzucić ją, czy uprzyjemnić sobie życie, uprzykrzając jej własne?
 - O co chodzi?
 - Na wstępie - zaczęła, czując, że ciężko przejdzie jej to przez gardło - chcę pana... przeprosić. Za moje ostatnie zachowanie. Podziałały na mnie emocje i dlatego... dlatego pana uderzyłam.
 - No, nareszcie - fuknął - Nie chce mi się wierzyć, żebyś sama doszła do tego, że należą mi się przeprosiny. Vaill ci kazał.
 - Mistrz Vaill tylko polecił mi do pana przyjść. Sama już rozważałam tę opcję - wysyczała, z trudem powstrzymując kolejny wybuch złości. Widziała jednak, że przeprosiny przyniosły spodziewany rezultat, bo Alan trochę złagodniał i nawet poprosił ją w miarę grzecznie, by usiadła. Zajęła miejsce przed biurkiem i wyjaśniła mu, dlaczego się tu znajduje.
 - Genialne pomysły Arcany'ego Vailla... - mruknął kpiąco mistrz - Sądzisz, że zamierzam tu uskuteczniać tkliwą gadkę na temat twojego ojca?
 - Sądzę, że mógłby mi pan pomóc - rzekła nieśmiało - Naprawdę bardzo mi zależy, żeby pozwolili mi lecieć do Griphe.
 - Wiem, że ci na tym zależy i kompletnie nie rozumiem, dlaczego. Wszystkiego, czego mogłabyś się dowiedzieć od meglanów, możesz dowiedzieć się i tu.
 - Wątpię. Meglany są nadludzko mądre.
 - I w nadludzko irytujący sposób przekazują nam, ludziom, tę wiedzę, szyfrując i mówiąc zagadkami. - Sama w to nie wierzyła, ale Feryevey lekko ją rozbawił. Pozwoliła sobie nawet na nikły uśmiech, ale zaraz spoważniała, nie chcąc się narażać na jego gniew. - Do rzeczy - powiedział w końcu - Sądzę, że Vaill chce, żebym wytłumaczył ci, że szukanie twojego ojca... nie jest dobrym pomysłem.  - Dziewczyna zrobiła taką minę, jakby Alan właśnie oświadczył, że ma zamiar przebrać się za księżniczkę.
 - Jak to "nie jest dobrym pomysłem"? To mój ojciec!
 - Doskonale o tym, wiem, Conely. Jednak, na twoje własne życzenie, muszę cię oświecić, że Titres nie jest już taki, jak był. Tyle lat niewoli, zapewne różnych klątw i tortur wprowadza w człowieku nieodwracalne zmiany. Twój ojciec postradał rozum. Wątpię, by w ogóle zrozumiał, kim jesteś i co robisz. - Teraz dla odmiany poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły kopnął ją w brzuch.
 - Kłamie pan - rzekła, po czym zacisnęła pięści.
 - Nie mam powodu, by cię oszukiwać. 
 - Nie ma pan powodu! - prychnęła - Dobre sobie! Przecież wiem, że mnie pan nienawidzi!
 - Co nie oznacza, że kłamałbym w tej kwestii. Ja widziałem twojego ojca, dziewczyno. I tak nie powstrzymam cię przed tym, co zrobisz, bo jesteś równie uparta, jak on, ale przynajmniej będę miał czyste sumienie. Sama sobie dołożysz zmartwień, kiedy go zobaczysz. 
 - I pan tak nagle zaczął się mną przejmować, co?
 - W ogóle się tobą nie przejmuję. - Na jego wargi wpełzł złośliwy uśmieszek. - Ja jedynie staram ci się uświadomić to, czego nie chcesz zrozumieć - szukanie ojca niczego ci nie przyniesie, a jedynie spełnisz żądania Mauviasa. 
 - Gdyby mój tata postradał rozum, Mauvias nie trzymałby go dłużej w niewoli, to chyba oczywiste! Wiem, że tata ma jakieś informacje, na których mu zależy, ale skoro teraz... oszalał, to nie jest mu już potrzebny.
 - Mauvias nadal sądzi, że przyjdzie cudowne ozdrowienie, albo że Titres coś jednak powie. Teraz potrzebuje ciebie, żeby mieć pewność, że coś z niego wyciągnie, a ty pchasz się prosto w jego łapy. Gratuluję. - Octavia sama nie wiedziała, czy jest bardziej wściekła, czy rozgoryczona. Miała świadomość, że tym razem to nie tylko złośliwość Feyreveya. To fakty. Nigdy wcześniej nie pomyślała o tym w ten sposób. Zawsze słyszała, że jej ojciec jest wielkim, silnym wojownikiem, którego drugim imieniem jest odwaga, a nikt nigdy nie odważył jej się przedstawić takiego wizerunku ojca.
 - Moja mama o tym wie? - wypaliła nagle - Że widziano tatę?
 - Wie - odparł - Nie powinnaś mieć żalu do matki. Nie powiedziała ci i  była to słuszna decyzja. 
 - To nie pańska sprawa - fuknęła gniewnie, na co Alan uśmiechnął się tylko. Dobrze wiedział, dlaczego tak się zdenerwowała. Ktoś wreszcie uświadomił jej, że wielki Titres Conely nie jest jednak takim ideałem, za jakiego go zawsze uważała.
- To chyba wszystko - powiedział, patrząc wymownie na drzwi.
- Tak, tak mi się wydaje - mruknęła, wpatrując się w swoje stopy - Pomógł mi pan. Dziękuję.
- Pomogłem? - parsknął - Zrobiłem, co do mnie należało. Teraz twoja kolej na właściwe posunięcie. - W odpowiedzi rzuciła mu pytające spojrzenie, a Feyrevey przymknął oczy, błagając o cierpliwość. -Zastanów się, dziewczyno, czy naprawdę chcesz pakować się w tę całą misję. Nie będzie ani bezpieczna, ani rozsądna.
 - Właściwe posunięcia nie zawsze oznaczają rozsądne - odpowiedziała, po czym pożegnała się i wyszła, czując, że teraz już naprawdę musi dowiedzieć się wszystkiego. Coraz bardziej skłaniała się ku temu, by złamać obietnicę daną matce.

środa, 25 lipca 2012

Rozdział 9

9. Rozdział tak bardzo w moim stylu, że bardziej się chyba nie da. Innymi słowy: miliard pytań i zero odpowiedzi ;) Julia poprosiła mnie kiedyś, żebym nie robiła z Audara beztroskiego bawidamka i myślę, że dotrzymałam słowa, mówiąc, że tego nie zrobię. Postaram się wkrótce coś napisać. Pozdrawiam!


Chwilę potem wszyscy mistrzowie i kadeci znaleźli się na dziedzińcu. Kilku mężczyzn zaklęło siarczyście, a Octavia musiała odsunąć się na kilka kroków. Wprawdzie widziała z okna, że ktoś został ranny, ale nie miała pojęcia, jak będzie to wyglądało z bliska. Na bruku leżała młoda kobieta, na której brzuchu malowała się ciemna plama krwi.
 - Nie żyje - stwierdził Lennars, który podszedł, by sprawdzić jej puls - Kadeci, proszę się natychmiast rozejść do swoich pokojów!
 - Mistrzu! - zawołała szybko dziewczyna - Ja coś widziałam! Coś... coś stąd uciekało! To wyglądało jak jakiś pocisk, ale było postury człowieka, jakby czerwone...
 - Wiemy, Conely! - warknął Feyrevey  - A teraz wynocha!
 - Ale...
 - Nie będziesz nam potrzebna. - Dziewczyna zerknęła pytająco na Vailla, który skinął głową, nakazując jej tym, by posłuchała Alana. Poczuła gorzki zawód, ale postanowiła się nie narażać. Nie po tym, jak wysłuchała opowieści Arcany'ego. W odróżnieniu do Alana nie miała już ochoty na wojnę. Ostatecznie postanowiła, że woli ucierpieć i przeprosić, niż ciągnąć tę farsę w nieskończoność.
 - Octavio? - to Felix dogonił ją w połowie kamiennych schodów.
 - Tak?
 - Jeśli chcesz, zostanę z tobą. Wiem, że ten widok mocno tobą wstrząsnął.
 - A znasz kogoś, kim nie wstrząsnąłby widok przebitej na wylot kobiety? - bardzo się starała, by jej głos brzmiał pewnie.
 - Chyba nie. Mimo wszystko... gdybyś potrzebowała towarzystwa, oferuję swoją pomoc. - Uśmiechnął się blado.
 - Chodź. Musimy ustalić jakiś plan.
 - Plan? - zdziwił się - O czym ty mówisz?
 - Chyba nie zamierzasz nic z tym nie zrobić! - skinęła wymownie w stronę dziedzińca - To  jasne, że mistrzowie niczego nie będą chcieli nam powiedzieć, więc musimy się dowiadywać  wszystkiego na własną rękę. - Chłopak uśmiechnął się łobuzersko.
 - Zamierzamy łamać zakazy?
 - Nie - odpowiedziała - Zamierzamy wiedzieć, co się tutaj dzieje. Najpierw to nagłe wezwanie, później Feyrevey duszący kogoś na schodach, martwa kobieta na dziedzińcu... - Nie dodając nic więcej, ruszyła do swojego pokoju, a Felix poszedł za nią. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, podeszli do okna. Ciało już zabrano, ale mistrzowie dyskutowali o czymś żywo, raz po raz spoglądając w niebo, jakby spodziewali się czyjegoś przybycia. 
 - Myślisz, że wypatrują tego, co uciekło? - spytał Felix.
 - Nie wiem - odparła - Nie mam nawet pojęcia, co to było.
 - Audar mówił mi kiedyś, że armia Mauviasa nie potrzebuje do przemieszczania się kelmelotów ani wimanów. Twierdził, że potrafią się... zmieniać. - Octavia słuchała go z zainteresowaniem.
 - Myślisz, że to był ktoś z Noisang? Że Mauvias kogoś wysłał?
 - A widzisz jakąś inną możliwość?  Żaden z mieszkańców Pense nie ośmieliłby się zabijać pod samym nosem króla i Gwardii.
 - Możliwe - mruknęła, patrząc, jak mistrzowie znikają w drzwiach Akademii. - Wiesz, co myślę?  Oni nie chcą nas straszyć, ale tu chodzi o grubszą aferę. Wydaje mi się, że Mauvias mógł zapowiedzieć kolejną wojnę. - Felix wyglądał tak, jakby walczył sam ze sobą, czy powinien się bać, czy może po prostu udawać, że wcale w to nie wierzy.
 - Wyciągasz zbyt daleko idące wnioski. Może to tylko jakiś pojedynczy incydent...
- Och, daj spokój! Nie za dużo tych incydentów, jak na tak krótki czas? - brzmiała na tyle przekonująco, że Felix nie mógł dalej bronić swoich racji.
 - Postaram się czegoś dowiedzieć od Audara, tobie na pewno będzie trudniej wyciągnąć coś od Vailla.
 - Nie byłabym tego taka pewna.
 - Sama mówiłaś, że jest strasznie sztywny.
 - Tak myślałam, dopóki nie powiedział mi, że... - przerwała, zastanawiając się, czy chce, aby ktoś jeszcze wiedział o ich rozmowie - powiedział mi coś, czego teoretycznie miałam się nie dowiedzieć.
 - To znaczy?
 - Chodziło o Feyrevey'a. Nic wielkiego - skłamała. W gruncie rzeczy miało to dla niej ogromne znaczenie.
 - Obiecał ci, że ustawi go do pionu?
 - Słucham?
 - Tylko mi nie mów, że nie rozmawialiście o tym, jak Ferevey podle cię traktuje! Z tego, co mi wiadomo, Vaill nie znosi cwaniactwa i nadużywania władzy, więc dlaczego miałby nie zrobić z nim porządku? Feyrevey jawnie cię dręczy! Wszyscy to widzą! - Octavia nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Nie chciała zabrzmieć śmiesznie, choć z drugiej strony wyjaśnienie wszystkiego wiązałoby się z kłopotliwymi pytaniami.
 Najprościej, jak umiała, wytłumaczyła Felixowi, w czym rzecz (na wzmiankę o uderzeniu mistrza w twarz, Felix podniósł aplauz) i powiedziała, że zamierza go osobiście przeprosić.
 - Na rewanż, oczywiście, nie liczę - przyznała - ale przynajmniej będę mieć czyste konto.
 - A więc zamierzasz zostawić w spokoju sprawę tego całego Feleona? - spytał chłopak, z nutką zawodu w głosie. W odpowiedzi wzruszyła ramionami.
 - Skoro mam się z naszym szanownym Alanem jakoś ułożyć, chyba nie powinnam rozkopywać jego spraw.
 - A jeśli to nie jest tylko "jego sprawa"?
 - Co masz na myśli?
 - Spójrz na to z innej strony: w akademiku zjawia się jakiś nieznany gość, który działa na Feyreveya jak płachta na byka, a potem nagle ktoś ginie. Czy to nie wydaje ci się podejrzane? Może jednak powinniśmy to zbadać? - W tej właśnie chwili w Octavii toczyła się zaciekła walka pomiędzy ciekawością i duszą odkrywcy, a rozsądkiem.
 - Dobra - powiedziała po chwili - Tylko błagam, bądźmy ostrożni. - Chciała coś jeszcze dodać, ale w tym momencie otworzyły się drzwi do pokoju i weszła przez nie Foris, która dygnęła lekko i uśmiechnęła się przyjaźnie.
 - Mistrz Vaill prosił Foris, żeby przekazała, że ty masz zostać tutaj - wskazała długim palcem podłogę, mając na myśli pokój, w którym się znajdowali - Mówił też, żeby ty się nie wychylała i zaczekała, aż sam wszystko powie.
 - Eee... jasne - rzekła - Dzięki, Foris.
 - To nie wszystko. Mają - powiedziała, wyciągając na dłoniach dwa owoce, przypominające wyglądem truskawkę, tyle, że o pięć razy większe.
 - To też od Vailla? - prychnął Felix.
 - To od Foris - rzekła dumnie elfka, kołysząc się na piętach - żeby zajęli się jedzeniem i pamiętali, że mają się nie wychylać.
                                                                           *
**
W pokoju mistrzów wrzała dyskusja. Lennars i Vaill byli tak pochłonięci kłótnią z Feyreveyem, że kompletnie zapomnieli, o czym tak naprawdę mieli rozmawiać. Obaj dość wyraźnie tłumaczyli mu, że to niemożliwe, żeby Feleon zamordował tę kobietę, za to on upierał się przy swoim.
 - Przepraszam, że przerwę - wtrącił podniesionym głosem Audar - ale mam wrażenie, że skupiacie się na wszystkim, tylko nie na tym, na czym powinniście. Przede wszystkim zażądamy dodatkowej ochrony dla Akademii. - W pomieszczeniu zapadła cisza, wszyscy wpatrywali się w Audara. - Po drugie nalegam, żebyście przestali się na siebie wydzierać i podjęli sensowne działania w celu ustalenia tożsamości sprawcy, może nawet samego celu morderstwa, przy dobrych wiatrach - zakpił.
 - To chyba jasne - rzucił Lennars - Chodzi o Octavię. Widziałeś, jaką wiadomość zostawił przy ciele morderca.
 - Nic nie jest jasne - mruknął posępnie Audar i wziął od Lennarsa zakrwawiony kawałek pergaminu. Napisy były nieco rozmazane, ale dało się je odczytać: "Wiem, że jest u was. Jeśli nie spełnicie żądań, będzie następna"
 - Nie rozumiem jednego - syknął Vaill, wyciągając kartkę z rąk Audara - Nie postawili żadnych żądań, a chcą, żebyśmy je spełnili?
 - Wydaje mi się - odezwał się cicho Alan - że na listę żądań będziemy musieli poczekać. Co więcej, jestem przekonany, że dostaniemy ją w równie uroczej oprawie. Mam też do ciebie prośbę, Audar. Nie udawaj głupca i nie łudź się, że nie chodzi o Conely. Mówiłem i ostrzegałem - ta dziewczyna sprawi wam kłopoty. To było do przewidzenia, że będzie potrzebna Mauviasowi, skoro przetrzymuje Titresa.
 - Mauvias nie jest głupcem - rzekł Vaill, stając przed nim, wyprostowany, jak struna - Skoro nie złamał Titresa przez tyle lat, nie wyciągnąłby z niego nic i teraz.
 - Weź pod uwagę fakt, że Titres zmieniłby postawę, gdyby chodziło o życie jego córki.
 - Nie mamy nawet pewności, czy jeszcze żyje! Ostatni raz widziano go...
 -... rok temu - dokończył za niego Alan z taką miną, jakby już udowodnił mu rację - To bardzo niedawno, biorąc pod uwagę czas, jaki Conely spędził w niewoli. Myślę, że Mauvias tylko czekał na to, by mieć na niego haka, a skoro Artax zginął, został mu tylko jeden pionek. - Wszyscy mistrzowie patrzyli na niego i żaden nie śmiał choćby odetchnąć głośniej.
 - Mam kolejne pytanie - wtrącił po chwili Lennars - Dlaczego zabił akurat zwykłą damę dworu? Nie sądzę, by miała z tym coś wspólnego...
 - Bo nie miała - prychnął szyderczo Feyrevey - ofiara była przypadkowa, to miała być tylko wiadomość. Ktokolwiek to zrobił, chciał nam pokazać, że nie ma ochoty na zabawę w kotka i myszkę. Chce dopaść Conely. I to jak najszybciej.

sobota, 21 lipca 2012

Rozdział 8

8. Znowu muszę przeprosić za przerwę. Usprawiedliwić mogę się jedynie osobistymi problemami i tym, że pojawiła się myśl, żeby przestać pisać. Postaram się w sobie zwalczyć to dziwne posunięcie.  Przeczytałam też wszystkie Wasze komentarze pod poprzednim rozdziałem i muszę powiedzieć, że bardzo się cieszę, że nie lubicie Alana ;) Dziwnie to brzmi, wiem, ale tak właśnie miało być. Na początek ;)


Gdy tylko Vaill wpadł do akademika, zażądał wyjaśnień od Alana, który wcale nie zapierał się, że spotkał Feleona. Fakt, że dał mu popalić, był więcej niż oczywisty. Po dłuższej rozmowie Lenners także przyznał rację Alanowi, twierdząc, że to podejrzana sprawa i dobrze zrobił powstrzymując intruza.
 - Mimo wszystko - rzekł w końcu Arcany - mogłeś o zrobić o wiele delikatniej.
 - Słucham? - Feyrevey wybuchnął śmiechem - Miałem delikatniej powstrzymać człowieka, który - tu zrobił odpowiednio sugestywną minę -  przeszedł na naszą stronę z szeregów Mauviusa, przed wtargnięciem do pokoju mistrzów, w którym znajdują się wojenne plany i opisy strategii?  - na to nawet Vaillowi trudno było znaleźć kontrargument
 - Dobrze, że przynajmniej nie natknąłeś się na żadnego ucznia...
 - No właśnie. O tym też muszę ci powiedzieć, zanim dowiesz się od niej. Conely znowu za mną węszy! - Arc przymknął oczy i wypuścił ze świstem powietrze, modląc się o cierpliwość.  Teraz był już pewien, że wojna między Alanem a Octavią nigdy nie ustanie.
 - Dobrze, porozmawiam z nią. Nie sądzę jednak, by robiła to specjalnie.
 - Teraz już mnie to nie interesuje. Masz sprawić, żeby przestała bawić się w swojego ojca.
 - Alan! - zawołał z wyrzutem Lennars - Ona nie ma pojęcia, co się wydarzyło!
 - Nie byłbym tego taki pewien. A teraz wybaczcie, obowiązki wzywają - wstał i szybko wyszedł z pokoju, a pozostali obaj mężczyźni wymienili spojrzenia.
 - Zaraz mi powiesz, że powinienem wyznać jej prawdę - mruknął Vaill.
 - Powiem. Tak, Arc, myślę, że jeśli ona się nie dowie, konflikt będzie się nasilał, a dobrze wiesz, jaki Feyrevey jest. Będzie ją gnębił i dręczył, aż zrezygnuje.
 - Po pierwsze, wątpię, by istniała taka siła, która powstrzyma ją przed szkoleniem. Po drugie... postaram się jej wyjaśnić, o co chodzi. Zaraz ją znajdę - oznajmił i również opuścił pokój. Układał w głowie wszystko, co miał jej przekazać. Nie będzie to proste, ale ostatecznie im szybciej, tym lepiej, a dziś oboje mieli "wolny" dzień.
Zapukał do drzwi jej pokoju i poczuł niepokój.  Otworzyła mu, widocznie w złym humorze.
 - Mogę wejść?
 - Oczywiście, mistrzu - odrzekła, przepuszczając go w drzwiach - Domyślam się, dlaczego pan przyszedł. Ten...  - w ostatniej chwili powstrzymała się przed użyciem inwektyw - mistrz Feyrevey panu powiedział, prawda?
 - Tak. Wiem, że na siebie wpadliście, kiedy z kimś rozmawiał - dziewczyna spojrzała na niego z wyraźnym szokiem.
 - Że na siebie... wpadliśmy?
 - Coś nie tak?
 - Nie, ale... nie powiedział panu, co się stało w gabinecie?
 - Nie, a zatem chętnie wysłucham ciebie - powiedział, po czym utkwił w niej groźne spojrzenie. Ostrzegał ją przed prowokowaniem tego człowieka, a ona nadal pakowała się w jakieś tarapty.
Dziewczyna opowiedziała mu wszystko, nie umniejszając przy tym swojemu zachowaniu. Pomijając samą treść ich rozmowy, Vaill był naprawdę zły.
 - Uderzyłaś mistrza w twarz?!
 - Przecież pan wie, że mnie obrażał! 
 - Wiem! Mogłaś z tym przyjść do mnie, mogłaś mu odpyskować, jeśli naprawdę nie umiałaś się opanować, ale nic, powtarzam NIC nie daje ci prawa do takiego zachowania! Mistrz Feyrevey miałby ze mną do czynienia, gdybym się o tym dowiedział, a wierz mi - nie pozwolę tak traktować swojej uczennicy. - Na te słowa w dziewczynie zrodziła się dziwna mieszanka poczucia bezpieczeństwa i złości.
 - Wie pan, że mistrz Feyrevey ma nade mną znaczną przewagę. Ja... przepraszam, wiem, że nie powinnam dać się sprowokować, ale gdybym chociaż wiedziała, o co w tym wszystkim chodzi... - Arc westchnął.
 - Jasne. Właśnie po to przyszedłem. - W jej ciele napiął się każdy nerw.
 - Powie mi pan?
 - Powiedzmy, że postaram się wszystko streścić w najważniejszych faktach, dobrze? Nie obiecuję też, że wszystko, co usłyszysz, będzie łatwe do przełknięcia i, na litość boską, nie waż mi się tej wiedzy wykorzystywać przeciw Alanowi, jasne? - W odpowiedzi pokiwała głową, a Vaill rozpoczął swoją opowieść.
 - Wiele lat temu, gdy byłaś jeszcze maleńkim dzieckiem, a Twój ojciec służył w Gwardii, doszło do zbrojnego starcia między wojskami Mauviusa, a naszymi. Titres był wtedy doświadczonym wojownikiem, Alan dopiero zaczynał jako mistrz. Król wyznaczył dowódcę oddziału i tym dowódcą został właśnie twój ojciec. Chciał pomóc Alanowi.
 - Pomóc? - przerwała mu - I za to Feyrevey znienawidził mojego tatę?
 - Zaraz to wyjaśnię. Alan i Titres nigdy nie darzyli się sympatią. Zawsze rywalizowali ze sobą, ale obaj byli tak samo cenieni w Gwardii, choć każdy z innych względów. Niestety, twój tata miał znaczną przewagę, jako starszy wojownik i czasem... choć niecelowo, powodował, że Alan nie mógł się wykazać. Gdy nadszedł czas wspomnianej wcześniej misji, nie chodziło już o demonstrację sił. To była najważniejsza bitwa w całej wojnie, od niej zależał los wielu krain. Twój ojciec, zbierając wojowników, wykluczył Alana. Dla jego dobra. Uważał, że był zbyt młody i zbyt niedoświadczony. Feyrevey się wściekł. Ta misja miała przynieść mu prawdziwe uznanie i sławę. Poza tym chciał walczyć dla dobra nas wszystkich. Poczuł się ośmieszony, sądził, że Titres zrobił to, by go upokorzyć. Wyzwał twojego ojca na pojedynek i oczywiście skończył się on klęską Alana. Potem... Titres zaginął. - Octavia słuchała tego i nie mogła uwierzyć, że można kogoś aż tak bardzo znienawidzić tylko za tę jedną rzecz. Nie, to było nielogiczne.
 - Mistrzu, czy to wszystko?
 - Nie. Powinnaś wiedzieć, że, przynajmniej według mnie, z jego nienawiścią wiąże się coś jeszcze. To on szkolił twojego brata. Artax był pierwszym uczniem Alana.
 - Ale jak to się ma do...
 - Daj mi dokończyć. Gdy Twój ojciec zaginął, a Artax postanowił go pomścić, jak wiesz, został zabity. Sądzę, że Alan obwinia się za jego śmierć, bo tuż po niej powiedział mi, że "nie doszłoby do tego, gdyby go lepiej wyszkolił i nauczył opanowania". Feyrevey to bardzo skomplikowany człowiek. Być może ukrywa swoje poczucie winy i gorycz pod maską nienawiści.
 - Nie rozumiem tylko - spytała, już całkowicie spokojnie - dlaczego mam płacić za przeszłość. Dlaczego mnie też tak traktuje.
 - Octavio - Vaill położył jej rękę na ramieniu - sądzę, że to wygląda gorzej, niż jest w rzeczywistości. W waszych relacjach jest sporo nieszczęśliwych wypadków i sporo niedomówień. Sądzę, że jeśli z nim porozmawiasz i spróbujesz przeprosić za to uderzenie...
 - Mam przeprosić Feyreveya?  - wyglądała, jakby żółć napłynęła jej do ust. Nie miała najmniejszej ochoty tego robić, ale może jej mistrz miał rację.
 - Chociaż spróbuj. Jeśli ci się nie uda - trudno. Przynajmniej będziesz mieć czyste sumienie. - Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.
 - Dobrze - powiedziała w końcu - Postaram się. I obiecuję nie wspominać mu o tym, co mi pan powiedział.
 - Cieszę się. - Był z niej naprawdę dumny. To duży krok w stronę opanowania, jeśli brać pod uwagę tak małą przestrzeń czasową. - Gdybyś potrzebowała pomocy, wiesz, gdzie mnie szukać. Ach, byłbym zapomniał - pod koniec miesiąca będziesz musiała wybrać pewien kierunek nauk. Jutro przyniosę ci wszystkie formularze.
 - Dziękuję - powiedziała, gdy  Arcany wstał i pożegnał się z nią. Zamknęła za nim drzwi, po czym oparła się o nie. Jej głowa pulsowała tępym bólem, niby od nadmiaru informacji. Czuła się dziwnie. Nie wiedziała, czy dominował w niej smutek, ulga, czy strach przed przeprosinami... Była więcej niż pewna, że Feyrevey słowem się nie odezwie i jeszcze jej dopiecze, ale skoro obiecała Vaillowi, nie zamierzała łamać danego słowa.
Wtem przypomniała sobie o czymś bardzo ważnym.
 - Cholera! - zaklęła sama do siebie. Przez tę całą opowieść zapomniała go zapytać o Feleona. Zapomniała mu powiedzieć, jak wyglądała jego "rozmowa" z Alanem. Zaczęła się zastanawiać, czy warto jeszcze to roztrząsać, kiedy wszystko miało iść ku dobremu, gdy nagle ciszę panującą w okolicy przerwał czyjś przerażający krzyk. Zdążyła jedynie dobiec do okna i zobaczyć ulatujący w niebo czerwony pocisk, wielkości człowieka. Spuściła wzrok, który natknął się na przerażający widok. Na dziedzińcu, w kałuży krwi, spoczywało czyjeś ciało.

piątek, 13 lipca 2012

Rozdział 7


7. Przepraszam za długą przerwę. W nagrodę naskrobałam dość długi rozdział, w którym sporo się dzieje. Postanowiłam dłużej nie męczyć mdławych opisów lekcji i życia w akademiku. Miłego dnia wszystkim!


Kolejne dni w Akademii sprawiły, że Octavia miała dość wszelkich ćwiczeń fizycznych. Nie sądziła, że Vaill będzie ją oszczędzał,ale nie pomyślała też, że będzie się nad nią pastwił tak, jak to robił teraz. Pięciokilometrowe biegi były codziennością. Rany zadane mieczem uważane były za chleb powszedni. Mordercze wspinaczki, tarzanie w błocie, spotkania z niebezpiecznymi stworzeniami – to wszystko było na porządku dziennym. Ale wszystko straciło znaczenie, gdy po dwóch tygodniach szkoleń przyszedł czas na pierwszy egzamin, który Octavia zdała z bardzo wysoką ilością punktów. Z nieukrywaną radością patrzyła, jak uczeń Alana oblewa dwa zadania, a potem kłóci się ze swoim mistrzem.
W liście do matki wspomniała tylko, że jest ciężko, ale mimo wszystko spełniają się jej marzenia. Tym bardziej, że wkrótce miały się zacząć zajęcia z latania, a tego nie mogła się doczekać.
W międzyczasie zaznajomiła się z uczniem Audara, Felixem. Chłopak okazał się równie sympatyczny, co jego nauczyciel, z tym, że – przynajmniej według Octavii – nie był tak przystojny.
Alan, oczywiście, gnoił ją, kiedy tylko miał okazję i zawsze udawało mu się wylawirować w ten sposób, że wychodziła na winną. O nim nie wspomniała mamie, obawiając się, że mogłaby się martwić.
Właśnie tak minęły pierwsze tygodnie szkolenia. Dziś jednak było inaczej.
O siódmej rano w Akademii zapanował chaos. Mistrzowie biegali jak oparzeni, a w akademiku pojawiło się kilku nieznanych mężczyzn ubranych w długie, fiołkowe szaty. Uczniowie opuszczali pokoje i nasłuchiwali, choć niewiele się z tego harmideru dało zrozumieć.
Octavia właśnie starała się podsłuchać, o czym rozbawia Audar z Felixem, gdy nadbiegł zdyszany Vaill.
- Dziś zajęcia są odwołane – oznajmił – Masz czas dla siebie, ale nie wolno ci opuszczać terenu szkoły, jasne?
- Jasne – odpowiedziała szybko – Co tu się właściwie dzieje?
- Nie czas na pytania! Audar, rusz się! - klepnął drugiego mistrza w ramię i razem popędzili korytarzem. Chwilę potem zniknęli jej z oczu. Octavia spojrzała wyczekująco na Felixa, ale chłopak tylko wzruszył ramionami.
- Mnie też nic nie powiedział. Wiem tylko, że wszyscy mistrzowie mieli natychmiast stawić się w pałacu królewskim. Podobno sam Millius przybył do króla.
- Czyli dzieje się coś złego... - mruknęła Octavia – Sądzisz, że by nam powiedzieli, gdyby krainie groziło jakieś niebezpieczeństwo?
- Nie wiem. Może to rodzaj jakichś ćwiczeń?
- Wątpię. Vaill wyglądał na zdenerwowanego. - Dziewczyna rozejrzała się, jakby oczekując, że ktoś wyjaśni im, dlaczego dzisiejszy dzień tak wygląda.
- Wygląda na to, że wszyscy wyszli z akademika – powiedział po chwili Felix – Chyba możemy przejść się na dziedziniec. - Już mieli ruszyć schodami w dół, gdy usłyszeli zduszony jęk na półpiętrze.
- Dokąd to? - wysyczał głos, który sprawił, że Octavia mocniej zacisnęła pięści. Alan. - Cała straż królewska już opuściła teren akademii.
- Puść mnie, Feyrevey! - wydyszał z trudem mężczyzna, którego Alan przytrzymywał za gardło przy ścianie.
- Najpierw wyjaśnisz mi, po co pchasz się na piętro, skoro nie ma tam już żadnego z mistrzów.
- A może to ty mi powiesz – wychrypiał – dlaczego nie poszedłeś razem ze wszystkimi?
- Odpowiadaj – zażądał Feyrevey i przycisnął go do ściany tak mocno, że mężczyźnie zsiniała twarz – Chcesz dostać się do pokoju mistrzów, tak?
- Jesteś chory! Puszczaj!
- Myślisz, że nie wiem, kim jesteś? Myślisz, że nie wiem, czego szukasz?
- Mylisz się. Król mi ufa!
- Król jest naiwny – prychnął - Powiedz mi, Feleon, czy ty chcesz mieć we mnie wroga? - Głos Alana ociekał jadem.
- Mam go w tobie od zawsze, co?
- Zjeżdżaj stąd. A jeśli zobaczę cię tu jeszcze raz, osobiście dopilnuję, żebyś nie był w stanie wejść tu po raz kolejny. Nie  o własnych siłach. - Po tych słowach puścił go, a mężczyzna osunął się po ścianie, kaszląc i krztusząc się. Alan zaczął wspinać się po schodach, ale Octavia nawet nie pomyślała o ucieczce. Powinna pomóc człowiekowi, którego Ferevey omal nie udusił. Zdążyła zejść zaledwie po kilku schodkach, gdy...
- Conely! - ryknął wściekły mistrz. Dziewczyna obrzuciła go nienawistnym spojrzeniem – Znowu podsłuchiwałaś!
- Jakżebym śmiała – zakpiła.
- Śmiałabyś! Do mojego gabinetu, natychmiast! - Felix ze współczuciem patrzył, jak Feyrevey bez zbędnych delikatności chwyta Octavię za rękaw, a potem zatrzaskuje za nimi drzwi. - Siadaj! - wysyczał, wskazując jej fotel przed hebanowym biurkiem. Octavia była tu pierwszy raz i mogła stwierdzić, że miejsca z całą pewnością pasuje do jego lokatora. Wszystkie meble były czarne i wypolerowane. Nie było żadnych zbędnych ozdób, a w całym pomieszczeniu panował pedantyczny porządek.
- Nie chciałam podsłuchiwać – wyjaśniła – Schodziłam właśnie po schodach, gdy...
- Milcz – przerwał jej – Chcesz mi wmówić, że zawsze pojawiasz się w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie, tak?
- Nie, ale...
- Przyjmij zatem do wiadomości, że nie będę tolerował węszenia i szpiegowania mnie. Nie musisz mnie darzyć zaufaniem, ale masz obowiązek traktować mnie z szacunkiem. - Przez chwilę miała wielką ochotę wybuchnąć śmiechem, ale wtedy bez wątpienia miałaby bardzo poważne kłopoty.
- Nie miałam zamiaru pana szpiegować, mistrzu Feyrevey – wycedziła.
- Czy ty masz mnie za durnia?! - uderzył pięścią w biurko. Potem szybko znalazł się tuż przed nią. - Jesteś taka sama, jak twój ojciec. Bezczelna i plugawa! Mówiłem to wszystkim od początku, a teraz znajduję potwierdzenie w twoich czynach!
- To nie ja duszę niewinnych ludzi! - krzyknęła, nim zdążyła się opanować. Alan zdrętwiał.
- Nie waż się mówić do mnie w ten sposób. - Jego źrenice zwęziły się niebezpiecznie.
- O wszystkim powiem Vaillowi – zagroziła – Wiedziałam, że z panem coś jest nie tak.
- Powiesz Vaillowi? - powtórzył z kpiącym uśmiechem – A masz dowód? Vaill doskonale wie, że mnie nienawidzisz, nie jest głupi. Pewnie zdaje sobie sprawę, że kto, jak kto, ale ty umiesz doskonale kłamać.
- Skąd pan może o tym wiedzieć?
- Znam wystarczająco dużą część twojej zaplutej rodzinki! - Tego nie mogła już znieść. Zanim zdążyła skonsultować rękę z mózgiem, chlasnęła nią Alana prosto w twarz z taką siłą, że na chwilę stracił równowagę. Odepchnęła go i bez pozwolenia wstała z miejsca. Feyrevey, podobnie jak ona sama, przez krótką chwilę tkwił w bezruchu, kompletnie zszokowany.
- Zapłacisz mi za to, Conely. Przysięgam ci, że mi za to zapłacisz.
- A ja przysięgam panu, że dowiem się, kim jest Feleon i dlaczego chciał go pan zabić.
- Spróbuj – syknął – Powiedz mi, co wiesz.
- Słucham?
- Nie udawaj, że nie wiesz, o co chodzi. Podejrzewasz mnie, prawda? Jesteś tak samo głupia, jak Vaill, Lennars i cała banda tych idiotów, tak? - tym razem naprawdę nie miała pojęcia, o czym on mówi.
- Albo pan wyjaśni mi, o czym mowa, albo w tej chwili wychodzę. - Alan zawahał się. Nie był pewien, czy dziewczyna naprawdę jest niczego nieświadoma, czy może tak dobrze gra. - To ma jakiś związek z tym Feleonem, tak?
- Przyznaj, że choć próbowałaś wypytać Vailla, dlaczego... dlaczego cię tak cię traktuję.
- Próbowałam się dowiedzieć, dlaczego twierdzi pan, że dostałam się do Akademii tylko ze względu na nazwisko. Wiem, że nienawidził pan mojego ojca i wiem, że chce pan, żebym stąd wyleciała. Nadal jednak nie wiem, o co miałabym pana podejrzewać i co ma do tego facet, którego właśnie pan dusił.
- Temat Feleona zostaw w spokoju, to nie twoja sprawa – uciął.
- Wątpię.
- Nie pytałem cię o zdanie.
- Trudno. Jeśli sądzi pan, że tak po prostu to zostawię, wyprowadzę pana z błędu.
- Równie szlachetna i dzielna jak tatuś, co? - prychnął kpiąco. - Dobrze ci radzę, nie wtykaj nosa w nieswoje sprawy.
- Nie musiałabym tego robić, gdyby wyjaśnił mi pan wszystko, co chcę wiedzieć. - Spróbowała z tej strony, a on był szczerze zaskoczony – nie sądził, że można mieć aż taki tupet.
- Podsłuchujesz mnie, choć nie masz do tego prawa, jesteś arogancka i opryskliwa, uderzasz mnie w twarz, a teraz śmiesz żądać, żebym odpowiadał na twoje kretyńskie pytania? - Zadrżał z wściekłości. - Wynoś się – wysyczał, wskazując jej drzwi. Po raz pierwszy odchodziła od niego niechętnie. Była niemal pewna, że wszystkiego się dowie. Wygląda na to, że Alan nie jest do końca godzien zaufania, jak twierdził Vaill.

                                                                           ***


Narada trwała. Wszyscy mistrzowie, strażnicy, doradcy i myśliciele wraz z Miliusem i parą królewską dyskutowali.
- Skoro Mauvius po raz kolejny daje o sobie znać, musimy mu pokazać, że my także nie pozostajemy bierni! - rzekł z przekonaniem Lennars.
- To może być tylko prowokacja – mówił Vaill, a wszystkie twarze zwróciły się ku niemu – może zależy mu, żebyśmy podjęli walkę, żeby mógł oszacować, jak wielką mamy armię i na co nas stać. Ze swojej strony radzę na razie wstrzymać się z odpowiedzią.
- Tam giną ludzie, Vaill! - oburzył się król Bravius – Nie mogę zwlekać w takiej sytuacji.
- On ma rację, Braviusie – poparł go anioł, siedzący po jego prawej ręce – pośpiech jest tu nie wskazany. -Jego głos sprawił, że wszystkich zebranych przeszedł dreszcz.
- Co zatem proponujesz? - spytał król.
- Misję. Ktoś musi zostać wysłany na zwiad. Potrzebujemy przede wszystkim wiedzy, dopiero później siły. - Arcany spojrzał z wdzięcznością na anioła, który posłał mu lekki uśmiech. Bravius zacisnął nerwowo usta. Wszyscy wiedzieli, jak ciężko jest mu siedzieć z założonymi rękoma. Znany był z brawurowych występów i gorącej krwi, a teraz musiał cierpliwie czekać i podejmować racjonalne decyzje.
- Dobrze – zgodził się po chwili – Jeszcze dziś wybiorę dwóch zwiadowców, których wyślę na Noisang. -Rozległy się pomruki i szepty. Niektóre z nich wyrażały aprobatę, inne wprost przeciwnie. Nikt jednak nie śmiał spierać się z mądrością Milliusa, która, niewątpliwie, przewyższała nawet najmądrzejsze meglany. - Wkrótce znów zwołam zebranie – odezwał się znów Bravius – Na dziś jesteście wolni. -Wszyscy ukłonili się i wstali od stołu. Vaill i Lennars spojrzeli po sobie.
- Myślisz, że to ma związek z Octavią? Że Mauvius dowiedział się o tym, że podjęła nauki? - spytał den drugi. -Może o to chodzi. Może liczył, że ona zacznie się interesować wszystkim, co się tu dzieje i sama do niego przyjdzie. Arc, słuchasz mnie? - Arcany wyraźni interesował się czymś innym.
- Zauważ, kogo brakowało na zebraniu.
- Co?
- Nie było Feyreveya i Feleona. Zakładam się o wszystko, że nie próżnowali. Idziemy!

poniedziałek, 2 lipca 2012

Rozdział 6


6. Mi się wakacje zaczęły, a Octavię wysłałam na nauki – jawny sadyzm grafomana ;) Łatwo mi się pisało ten rozdział, bo i starałam się, żeby nie był jakiś ekstremalnie ciężki i poważny. Wręcz całkiem przeciwnie ;)


Punktualnie o siódmej rano Octavia stawiła się na dziedzińcu, razem z innymi kadetami. Rozglądała się, niepewnie wyczekując przybycia mistrzów. Była niemal pewna, że mistrz Feyrevey powiedział Vaillowi o ich nocnym spotkaniu i teraz bała się konsekwencji. Nie popisała się dyscypliną, a to dopiero drugi dzień...
    - Dzień dobry! - powitał ją dziarsko Arcany, a zrobił to tak niespodziewanie, że aż się wzdrygnęła.
    - Dzień dobry, mistrzu Vaill.
    - Jak noc? Wyspałaś się? - Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona. Czyżby nic nie wiedział o jej wczorajszym przewinieniu? A może tylko się zgrywał?
    - Tak – skłamała.
    - To dobrze, bo przyda ci się dziś trzeźwy umysł. Będziemy ćwiczyć pozycje bojowe. - Na samo to stwierdzenie poczuła niemałe podniecenie. Kilkoro mistrzów już zabrało swoich uczniów z dziedzińca na plac, więc wkrótce i Vaill poszedł w ich ślady.
Plac przeznaczony do nauki walk był większy od dziedzińca. Na bruku namalowane były okręgi wyznaczające pole walki dla jednej pary. Mistrz kazał jej się ustawić w jednym z nich i przygotować miecz. Octavia nie była nawet pewna, czy poprawnie go trzyma, dlatego zmieszała się lekko.
    - Prawa ręka nieco wyżej – pouczył ją Vaill – Trzymaj mocno, żeby nie wyśliznął ci się z ręki. - Skinęła tylko na znak, że zrozumiała i wykonała polecenie. Vaill wyciągnął swój miecz. - Wyciągnij go przed siebie i skrzyżuj z moim.
    - W ten sposób? - spytała, stykając swój miecz z jego.
    - Dokładnie. A teraz weź rozmach i uderz w niego najmocniej, jak potrafisz. - Spodobało jej się to polecenie. Czuła, że wreszcie pokaże na co ją stać. Wzięła rozmach i uderzyła, po czym zbladła i spojrzała na swojego mistrza z czymś na kształt wyrzutu. Ręka Arcany'ego nawet nie drgnęła, a siła jej uderzenia była naprawdę duża.
    - Nie zniechęcaj się. Po prostu mam lata praktyki – rzekł z uśmiechem. Próbowała jeszcze wiele razy, ale dopiero po piątej próbie jej wysiłek dał jakiś efekt i miecz wyśliznął się z dłoni Vailla, choć to pewnie tylko dlatego, że sam Vaill już osłabł.
    - Mam za mało siły – jęknęła Octavia.
    - Nieprawda. Twój błąd leży w technice. Siła uderzeń była naprawdę duża.
    - Przecież nawet nie drgnęła panu ręka!
    - Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. -Spojrzał na nią poważnie, a było to bardzo motywujące spojrzenie. -Próbuj dalej – rozkazał, więc próbowała przez najbliższe dwie godziny ze skutkiem, który niezbyt ją zadowalał. W końcu nadszedł czas przerwy. Zajęła miejsce pod drzewem i wyciągnęła się wygodnie. Vaill rozsiadł się obok niej i już miał się odezwać, gdy nagle...
    - Uważaj! - odepchnął Octavię w ostatniej chwili, bo zaledwie o cal od jej głowy śmignął srebrny sztylet. Dziewczyna była w takim szoku, że od razu zerwała się na nogi, blada ze strachu. Chwilę potem rozległo się chóralne „Audar!” i tylko jeden mistrz, który stał na środku placu, uśmiechał się głupio.
    - Proszę mi wybaczyć, panno Conely – zawołał, machając do niej przyjaźnie – Chciałem po prostu pokazać swojemu uczniowi, jak rzucać do celu.
    - Po prostu pokazać?! - pieklił się Vaill – Omal jej nie zabiłeś!
    - Przeprosiłem! - oburzył się Audar.
    - Tak i zapewne miałoby to wielkie znaczenie, gdyby ten sztylet wbił jej się w czaszkę! W porządku, Octavio? - zwrócił się do niej.
    - Tak jest, mistrzu – odpowiedziała, wciąż sztywna. Dopiero po kilku głębszych oddechach doszła do siebie i usiadła. Zaraz dosiadł się do niej Audar i podał jej rękę, przedstawiając się.
    - Jeszcze raz przepraszam, panno Conely. Powinienem bardziej uważać.
    - Nic nie szkodzi – uśmiechnęła się dość wymuszenie, bo mięśnie wciąż miała spięte.
    - Jak się pani podobają zajęcia?
    - Są bardzo... ciekawe. - Spojrzała z obawą na sztylet, którym właśnie się bawił.
    - To fantastycznie! Pewnie ma pani spore umiejętności, prawda?
    - Właściwie żadnych.
    - Ale pewnie jest pani bardzo zwinna i szybka.
    - Przeciętnie. Proszę mi mówić po imieniu, mistrzu – poprosiła. Audara dla odmiany od razu polubiła. Mimo swojej niezdarności, po prostu wzbudzał w niej sympatię. No i był całkiem przystojny... Wysoki, dobrze zbudowany, o ciemnych włosach i bystrym spojrzeniu czekoladowych oczu, naprawdę robił wrażenie. Uśmiechnęła się do niego głupkowato, a on równie głupi uśmiech odwzajemnił.
    - Koniec przerwy! - zawołał chwilę później Vaill i klasnął w dłonie. Audar pobiegł z chłopięcym wdziękiem do swojego ucznia, a Arcany złapał Octavię za ramiona.
    - Cieszę się, że lubisz Audara, ale, na litość boską, chyba zdążyłaś zauważyć, jak nierozważny to jest człowiek!
    - Jasne – odparła, szczerząc się szeroko. Vaill ukrył twarz w dłoniach i wypuścił ze świtem powietrze. Jeszcze się tak nie zdarzyło, żeby któraś z uczennic nie była wielbicielką Audara. Był pewien, że to właśnie ten facet będzie głównym powodem, dla którego osiwieje.
    - Wracamy do ćwiczeń – powiedział i już po kwadransie był mile zaskoczony – Octavia całkowicie skupiała się na poleceniach i nawet urok osobisty Audara przestał na nią działać. To wyróżniało ją spośród wszystkich innych uczennic. Do południa opanowała już podstawy uderzeń, z czego była diablo zadowolona.
Po lekcjach wszyscy udali się do akademickiej stołówki i prowadzili ożywione rozmowy. Octavia trzymała się jednak z boku – chciała pomyśleć. Raz jeszcze analizowała to, co usłyszała wczoraj w nocy. Wyszukała wzrokiem Alana przez chwilę zatrzymała na nim spojrzenie, mrużąc oczy. Strasznie była ciekawa, czym też jej ojciec mógł się mu tak narazić i jakim cudem ona sama mogłaby pójść w jego ślady. Jakkolwiek jej tata uprzykrzał życie Alana, ona nie miała takiej szansy, będąc zaledwie uczennicą. Od kilku minut leniwie grzebała widelcem w swoim obiedzie i prawdę mówiąc niewiele zjadła. W pewnej chwili coś pociągnęło ją za skraj skórzanego żupana.
- Odda talerz, jak nie je! - zawołało coś, co nie mogło mieć więcej niż metr wzrostu, miało spiczaste uszy, szerokie usta i oczy wielkie, jak piłeczki tenisowe, a wielką głowę pokrywało niewiele pomarańczowych włosów. Stworzenie ubrane było niebieską, brudną sukienkę i biały fartuszek. Uśmiechało się przyjaźnie.
    - Kim jesteś? - spytała Octavia, uznając, że pytanie „czym jesteś” zabrzmiałoby niegrzecznie.
    - Foris, leśna elfka – przedstawiła się, dygając lekko.
    - Eee... miło mi cię poznać.
    - Ty tu nowa?
    - Tak. Nazywam się Octavia Conely.
    - Ooo! Foris dużo o tobie słyszała! Twoja rodzina była bardzo dzielna, prawda? - nim Octavia zdążyła odpowiedzieć, Foris już zmieniła temat – A teraz odda talerz. - I bez ostrzeżenia wspięła się na jej kolana, a potem ściągnęła z blatu naczynie. Dziewczyna wciąż była w lekkim szoku, gdy Foris poczłapała niezgrabnie do kuchni.
Na wieczorne zajęcia Octavia przyszła spóźniona, więc musiała wysłuchać krótkiego kazania od Vailla. Potem było już tylko gorzej. Arcany oznajmił, że teraz cała grupa kadetów uda się do gaju, wyłącznie pod opieką Alana. Oczami wyobraźni już widziała, jak będzie się nad nią znęcał, jak będzie się starał ją poniżyć w oczach innych uczniów. Vaill zerknął na nią kątem oka i zanim odeszła syknął jej do ucha:
    - Pilnuj się i nie wychylaj, a wszystko będzie dobrze.
    - Wątpię. Jeśli będzie mnie obrażał...
    - Nie daj się sprowokować! Pomyśl, że on tylko na to czeka.
    - Czyli co? Mam dać się znieważać i nic z tym nie robić? Niedoczekanie! - prychnęła.
    - Po prostu naucz się panować nad emocjami. Idź już! - pchnął ją lekko, żeby jak najszybciej znalazła się przy grupie, a tym samym nie dostarczyła Feyraveyowi pierwszego powodu do ukarania jej. Arcany naprawdę obawiał się o te zajęcia. To nie był dobry pomysł, żeby pozostawiać ją bez opieki tak blisko Alana. Jeden nieostrożny ruch mógł wszystko zepsuć...
Dotarli do gaju kwadrans później. Alan kazał i ustawić się w szeregu i zapowiedział, że po ćwiczeniach nie będą czuli mięśni. Jej jako ostatniej przydzielił jakieś zadanie i – jak można było przewidzieć – było ono paskudne.
    - Conely, sześć razy wspinasz się na to drzewo, bez użycia liny. Masz pół godziny. - Dziewczyna zmiażdżyła go spojrzeniem. Zrobienie tego w pół godziny było tak samo prawdopodobne jak to, że wielki enigmor zaraz pożre Alana żywcem, czego w tej chwili mu życzyła.
    - Skończysz mnie wreszcie podziwiać? - warknął blondyn.
    - Oczywiście – syknęła – Z dwóch opcji mordęga na drzewie jest przyjemniejsza – dodała pod nosem. Pech chciał, że Alan miał bardzo dobry słuch. -
    - Co powiedziałaś? - wysyczał wściekle, łapiąc ją za łokieć.
    - Nic takiego.
    - Módl się, żebym się więcej nie przesłyszał. - warknął i wypuścił jej rękę ze swoich palców. Odeszła najszybciej, jak to było możliwe i już wiedziała, że na tym się dziś nie skończy.