wtorek, 26 czerwca 2012

Rozdział 5


5. Przyznam, że praca nad tym rozdziałem kosztowała mnie trochę trudu, a wszystko dlatego, że musiałam postarać się nie za szybko rozwinąć akcję, bo co to za przyjemność czytać opowiadanie, które skończy się szybciej, niż się zacznie? Nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy napiszę kolejny rozdział, bo (jak zwykle) robię 1000 rzeczy naraz, ale z racji tego iż w piątek zaczynają się wakacje – czasu na pisanie będzie 2 razy więcej. Miłej lektury wszystkim życzę!


Octavia miała wrażenie, że nie minął nawet kwadrans, gdy zeszła na dół, by spotkać się z mistrzem Vaillem. W rzeczywistości upłynęło sporo czasu, bo słońce chyliło się już ku upadkowi. Arcany czekał na nią, opierając się o poręcz schodów. Trzymał na rękach długi pakunek, obwiązany skórzanym pasem.
- To dla ciebie – powiedział, podając go dziewczynie. Wyciągnęła po niego ręce i zdumiała się, czując, że jest tak ciężki.
- Co to? - spytała.
- Rozwiń. - Vaill uśmiechnął się, najwyraźniej będąc przekonanym, że jego podopiecznej spodoba się prezent. Dziewczyna odpakowała podarek i wpatrzyła się weń z otwartymi ustami. Trzymała w dłoniach najprawdziwszy, srebrny miecz ze zgrabną rękojeścią.
- Jest... jest mój? - nie mogła powstrzymać pytania, choć wiedziała już przecież, że miecz został jej podarowany na własność. Arcany roześmiał się i pokiwał głową.
- Sądzę, że może się przydać, zwłaszcza, że od jutra zaczynasz zajęcia przygotowujące cię do walki.
- Jest wspaniały! - zawołała, wlepiając wzrok w jej pierwszą poważną broń. Nie wiedzieć czemu, w tej właśnie chwili poczuła ogromny przypływ dumy, jakby miecz był jakimś ważnym odznaczeniem za szczególne zasługi.
- Cieszę się, że ci się podoba. A jak akademik?
- Podoba mi się – odpowiedziała zaraz – Nie sądziłam, że jest tu tak ładnie. Ilekroć słyszałam opowieści kadetów Gwardii, zawsze opisywane były spartańskie warunki i katorżnicze ćwiczenia. - Vaill parsknął śmiechem.
- Bzdury. Ktoś po prostu chciał cię nastraszyć.
- Być może.
- Przejdźmy się – zaproponował mistrz i razem wyszli z akademika. Przechadzali się alejkami w parku za Akademią. Rosły tu wiekowe drzewa i różnobarwne kwiaty, a zachodzące słońce dodawało wszystkiemu uroku. Vaill pokazywał jej różne miejsca i opowiadał o nich. Zaprowadził ją na plac, gdzie odbywały się lekcje walk i do dzikiego gaju, w którym kadeci doskonalili swoją sprawność. Octavia słuchała go, ale jedno nie dawało jej spokoju, dlatego gdy wrócili do parku, postanowiła zacząć rozmowę.
- Mistrzu, muszę o coś zapytać. Zaraz po przybyciu do akademika spotkałam się z jednym z mistrzów, który stwierdził, że przyjąłeś mnie tylko ze względu na nazwisko. Wiesz, co to miało znaczyć?
- No tak – mruknął – znaczy to tyle, że poznałaś już Feyreveya. Słuchanie tego, co on mówi, nie zawsze jest wskazane.
- Nadal nie rozumiem, dlaczego miałabym zostać przyjęta ze względu na nazwisko. Chodzi o mojego ojca i brata? Oni też służyli w Gwardii. - Od razu zauważyła zmianę w jego twarzy. Czyżby to był temat tabu? A jeśli tak, to dlaczego?
- Za dużo pytań, na jeden dzień, Octavio.
- Chcę wiedzieć! - upierała się.
- Naucz się cierpliwości, dziecko – rzekł łagodnie Arcany – wymuszanie w niczym ci nie pomoże, a już na pewno nie skłoni mnie do spełniania twoich zachcianek.
- To nie jest jakaś tam zachcianka! - oburzyła się – Wydaje mi się, że powinnam wiedzieć o czymś, co mnie dotyczy. Prawdę mówiąc miałam już kilka... dziwnych przeczuć, nim tu dotarliśmy.
-Wydaje mi się, że z czasem zbledną.
- Jeśli uzyskam odpowiednie informacje.
- Jesteś strasznie uparta – rzekł, kręcąc głową i z trudem powstrzymując się od dodania „zupełnie, jak ojciec”.
- Nie mogę liczyć na żadną informację, tak? - zacisnęła ze złości usta. Nie znosiła, gdy traktowano ją, jak dziecko, a Vaill najwyraźniej za punkt honoru ustawił sobie wyprowadzenie ją z równowagi. - No a może mi pan chociaż powiedzieć, dlaczego ten cały Feyrevey mnie nie znosi?
- Dla ciebie to mistrz Feyrevey, Octavio – upomniał ją – Mogę ci jedynie powiedzieć, że Alan niewielu ludzi lubi, praktycznie nikogo i nie należy się tym przejmować.
- Jak mam się nie przejmować kimś, kto najwyraźniej będzie mi utrudniał życie przez cały okres pobytu w Akademii? - fuknęła.
- Alan ma dość... specyficzne poczucie humoru, ale nie sądzę, by posunął się tak daleko, by przeszkadzać ci w zdobyciu tytułu mistrza – zapewnił ją. Obawy dziewczyny nie zostały jednak odsunięte na bok. Wprost przeciwnie – teraz już naprawdę niepokoił ją ten cały Feyrevey.

Do końca spotkania nie udało jej się nic wyciągnąć z Vailla, dlatego przez resztę wieczoru nie opuszczały jej ponure myśli. Zaczęła się martwić, że jej brat i ojciec nie cieszyli się wśród tutejszych dobrą opinią, ale z drugiej strony byłoby to całkowicie sprzeczne z tym, co mówiła jej mama, a przecież była to jedyna osoba, której wierzyła w stu procentach. Rozmyślania zajęły jej tak dużo czasu, że za wieczorną toaletę zabrała się o północy, co nie było najlepszym pomysłem, biorąc pod uwagę, że Vaill kazał jej się stawić o siódmej na dziedzińcu.
Jakby na dziś kłopotów było jej za mało, kompletnie zapomniała, gdzie znajdowała się łazienka i zaczęła błądzić po akademiku, który, jakby nie patrzeć, był dużą budowlą. Jedyna osoba, na którą się natknęła, był niezbyt rozgarnięty mistrz, który tak się spieszył, że nawet nie zauważył, jak potrącił ją na schodach. Octavia fuknęła z irytacją i skręciła w korytarz, z którego dochodziły jakieś głosy, mając nadzieję, że tam ktoś powie jej, gdzie się znajduje cel jej poszukiwań. Zbliżyła się do drzwi i już miała zapukać, gdy rozpoznała głos Vailla. Nie brzmiał na zadowolonego.
- Ona już zaczyna pytać! - krzyknął – Czy nie możesz się choć raz powstrzymać?
- Nie pouczaj mnie, Vaill – wysyczał drugi głos, który z pewnością należał do Alana – Będę mówił to, co uznam za stosowne.
- Jeśli uznajesz za stosowne pierwszego dnia zarzucać jej, że znalazła się tu z powodu swojego nazwiska, jesteś po prostu głupcem.
- Czyżby? - głos Feyreveya ociekał jadem – Chcesz mi wmówić, że jej mierny występ podczas Wielkiej Selekcji zrobił na tobie aż tak wielkie wrażenie? Myślisz, że uwierzę, że gdyby nie miała na nazwisko Conely, nie wybrałbyś lepszego kandydata?
- Zaślepia cię zawiść, Alanie. - Arc pokręcił głową. - Patrzysz na nią przez pryzmat Titresa. - W tym momencie po plecach Octavii przeszedł dreszcz. A więc jednak miała rację... To, że Feyrevey tak jej nie znosił, było winą jego dawnych porachunków z jej ojcem.
- Zawiść? - powtórzył, po czym zaśmiał się ironicznie.
- Nie próbuj się wypierać.
- Twoje zarzuty są idiotyczne, Vaill – skwitował mężczyzna, nie rezygnując z kpiarskiego uśmieszku. - Poza tym nasz problem wkrótce rozwiąże się sam. Już wcześniej ci mówiłem, że Conely nie przetrwa w Akademii nawet tygodnia. - Gdyby Octavia mogła teraz ujawnić swoją obecność, z chęcią wytłumaczyłaby Alanowi, w dość żywiołowy sposób, jak bardzo się myli. Z braku takiej możliwości jedynie zacisnęła pięści i postanowiła sobie, że za nic w świecie nie da mu tej satysfakcji i zostanie, choćby wszystkie krainy galaktyki miały legnąć w gruzach.
- Uważaj, Alanie – powiedział Arc, kiwając na niego palcem – jest silna i tak samo uparta, jak jej ojciec.
- Do końca świata będziesz ją porównywał do Titresa? - prychnął z pogardą drugi mistrz.
- Chcę ci tylko uświadomić, że źle ją oceniasz.
- Jakoś nie umiem spodziewać się po niej czegoś dobrego. Sam zobaczysz, że gdy tylko dowie się, dlaczego wszyscy do dziś z takim... szacunkiem powtarzają imiona Conelych, zacznie się puszyć i rozstawiać wszystkich po kątach.
- Dlatego ty postanowiłeś ten fakt uprzedzić i spróbować przedstawić jej jak najgorszą wersję o jej ojcu i bracie, czy tak? - sarknął Vaill.
- Nic jej jeszcze nie powiedziałem.
- Jeszcze? To groźba?
- Nie – parsknął – to zwykłe stwierdzenie.
- Co zamierzasz? - spytał wprost Arc. Alan wzruszył ramionami.
- To twoja uczennica, więc niewiele mam w tej kwestii do gadania. Uprzedzam cię tylko, że jeśli choćby spróbuje zrobić ze mną to, co robił jej tatuś, gorzko tego pożałuje.
- Przestań! - warknął wściekle Arcany – Jak możesz mówić w ten sposób o Titresie? Dobrze wiesz, że ten człowiek nie chciał być twoim wrogiem, niczego nie robił celowo, on po prostu... - urwał niespodziewanie.
- Po prostu co? - syknął Feyrevey – był lepszy, co? Nie rozśmieszaj mnie... Był pupilkiem króla Braviusa, to wszystko.
- Nie będę tego słuchał - oświadczył Vaill. Octavia dosłownie w ostatniej chwili schowała się za filarem. Gdyby ją zobaczył, pewnie dostałaby zdrową reprymendę, za włóczenie się nocą po akademiku, a jeszcze większą za podsłuchiwanie.
Prawdę powiedziawszy, wcale nie czuła się lepiej po tym, co usłyszała, choć upewniła się, że miała rację. Strasznie chciałaby się dowiedzieć, o co dokładnie chodzi Alanowi. Zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno powinna udawać, że nie ma pojęcia o dzisiejszej rozmowie mężczyzn. Wolałby pójść prosto do Vailla i postawić sprawę jasno, zażądać odpowiedzi na wszystkie pytania. To jednak niechybnie wpędziłoby ją w kłopoty, a tego nie chciała.
Omal nie wrzasnęła, gdy zdała sobie sprawę, że przygląda jej się para niebieskich, złośliwych oczu.
- Pięknie, Conely – wysyczał Feyrevey – To dopiero pierwsza noc, a ty już ładujesz się w kłopoty. Jak dużo słyszałaś?
- Ja... ja nie podsłuchiwałam – skłamała – zabłądziłam, a przechodząc tędy usłyszałam mistrza Vailla. Nie chciałam narażać się na reprymendę, więc schowałam się tutaj, kiedy wychodził. -Była zaskoczona, że wszystkie kłamstwa przechodziły jej przez gardło tak gładko. Nigdy nie umiała kłamać.
Alan przyglądał jej się przez dłuższą chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Lepiej nie bawić się w nocne przechadzki, Conely – powiedział w końcu, po czym zniknął za rogiem korytarza.

sobota, 23 czerwca 2012

Rozdział 4


4. Pierwsza niemiła konfrontacja Octavii z jednym z mistrzów.  Ten rozdział praktycznie otwiera „właściwą fabułę”. Następny postaram się napisać w miarę szybko. Najważniejsze, że mam wenę, czas nie jest już tak dużą przeszkodą, zwłaszcza, że za kilka dni wakacje ;)


Z niecierpliwością wyczekiwała przybycia mistrza Vailla i cały czas zerkała przez okno. Uderzała palcami w blat stołu, walcząc z wątpliwościami. Wyrzuty sumienia kotłowały się w niej wraz z ciekawością i podnieceniem, tak, że sama nie wiedziała, co przeważa. Zdawała sobie sprawę, że matka obserwuje ją bacznie, licząc na zmianę decyzji. Nie chciała jej jednak dawać złudnej nadziei – już postanowiła, że wstąpi do Akademii.
Wreszcie, po (jej zdaniem) długim wyczekiwaniu, zobaczyła mistrza wkraczającego na ich posesję.
-Jest! - pisnęła, uradowana.
-Uważaj na siebie. -powiedziała Chantall, mocno przytulając córkę.
-Będę, mamo.
-Pamiętaj, co mi obiecałaś, dobrze? -dziewczyna pokiwała głową.
-Będę cię odwiedzała tak często, jak to będzie możliwe. I będę pisać listy, obiecuję. -przyrzekła.
-Kocham cię, Octi.
-Ja ciebie też. -ich pożegnanie przerwało pukanie do drzwi. Chantall podeszła i otworzyła je, stając oko w oko z Aracnym. Nie dała po sobie poznać, że się znają.
-Witam panie. -zaczął Vaill. -Przyszedłem, oczywiście, po moją nową uczennicę.-uśmiechnął się serdecznie i obrzucił Octavię przychylnym spojrzeniem.
-Nie mogłam się doczekać! - wypaliła dziewczyna.
-To dobrze. Takiego entuzjazmu oczekujemy od wszystkich uczniów. Czy wszystko już gotowe?
-Oczywiście. Jestem spakowana i gotowa do drogi.
-Fantastycznie. -rzekł mistrz. -Pani godzi się na wszystko, tak? -zwrócił się do Chantall.
-Przyznaję, że nie bez obaw. -odpowiedziała kobieta.
-Cóż... szkolenie zawsze wiąże się z jakimś ryzykiem, ale ze swojej strony mogę pani obiecać, że zrobię wszystko, by było ono jak najmniejsze. Proszę podpisać zgodę. -rozwinął przed nią pergamin. Chantall obrzuciła córkę jeszcze jednym pytającym spojrzeniem, a gdy ta dała do zrozumienia, że jest pewna, podpisała. Vaill zwinął pergamin i wsadził go do kieszeni.
-W takim razie w drogę. -zarządził. Octavia zarzuciła na ramię dużą, skórzaną torbę i pierwsza wyszła przed dom. Była tak podekscytowana, że nawet nie zauważyła, jak jej mistrz rozmawia z mamą.
-Uważaj na nią, Arc. -szepnęła Chantall.
-Będę, przecież wiesz. -zapewnił ją.
-Postaraj się o niczym jej nie mówić, dobrze?
-Oczywiście. -przytaknął. -Do widzenia, pani Conely. -dodał głośniej i również opuścił dom.

Szli dobre kilka minut, nim zaczęli rozmawiać.
-Na skraju Coidy czeka na nas wiman. Każdy mistrz zabiera nim swojego ucznia na Pense. Kiedy tam dotrzemy, udasz się prosto do akademika i zakwaterujesz się. Potem spotkamy się w sali wejściowej, dobrze?
-Tak jest, mistrzu Vaill. -odpowiedziała dumnie.
-Podoba mi się twoje podejście do tego szkolenia.
-Cieszę się. Mogę o coś zapytać?
-Pytaj.
-Jak pana zdaniem wypadłam podczas Wielkiej Selekcji? - dręczyło ją to od chwili, w której dowiedziała się, że została przyjęta.
-Gdybym sądził, że źle, nie byłoby cię tu. Mogłaś lepiej poradzić sobie z enigmorem, ale i tak nie było najgorzej, jak na twój wiek. -nie dała po sobie poznać, że drażni ją wypominanie, ile ma lat.
-Być może. Po prostu spanikowałam, gdy zobaczyłam, jak ten chłopak zrywa swoją szarfę. Byłam pewna, że ten potwór zaraz mnie rozszarpie.
-Prawdę mówiąc – ja też. Był moment, w którym myślałem, że już po tobie. -przyznał. To wcale nie dodało jej otuchy. Resztę drogi przebyli w milczeniu. Na skraju Coidy rzeczywiście czekał na nich nieduży wiman – wielki, latający pojazd, kształtem przypominający piramidę. Gdy tylko zbliżyli się do jego wejścia, schody same się wysunęły, a drzwi otwarły. Octavia weszła za swoim mistrzem i położyła torbę w miejscu na bagaże. Potem zajęła miejsce pasażerskie, a Arcany siadł za sterami. Usłyszeli wycie silnika i powoli zaczęli wzbijać się w powietrze. Octavia lubiła latać, choć do tej pory zasiadała tylko na grzbiecie kelmelotów – uskrzydlonych tygrysów o końskich ogonach. Według niej były to najpiękniejsze zwierzęta całej galaktyki – dostojne, wielkie, silne, budzące w każdym respekt.
-O czym myślisz? -spytał nagle Vaill,wyrywając ją z zamyślenia.
-Ja... o niczym ważnym.
-Nie myśli się o czymś, co nie jest w jakikolwiek sposób ważne. Więc?
-O lataniu. -odparła krótko. -Lubię to robić, a wielu twierdzi, że całkiem nieźle mi to wychodzi.
-Mówisz o kelmelotach, tak?
-Owszem. Uwielbiam je.
-Też na nich latałem, gdy byłem młodszy. -zaczął opowiadać. -Do tych zwierząt po prostu trzeba mieć rękę. Tego nie można się nauczyć. Od kiedy latasz? -zdziwił się, gdy na to pytanie dziewczyna spuściła lekko głowę i westchnęła cicho.
-Odkąd pamiętam. Mama mówiła mi, że po raz pierwszy na grzbiet kelmelota wsadził mnie brat. Nie mogłam mieć wtedy więcej niż 2 lata. -uśmiechnęła się smutno, a Vaill dla odmiany spoważniał. Doskonale pamiętał, jak świetny w lataniu był Artax. Nigdy jeszcze nie spotkał człowieka, który latałby tak świetnie, jak on. Kelmeloty dosłownie chyliły czoła przed tym chłopcem. Ufały mu i pozwalały na każdy manewr, bez żadnego oporu.
-Wszystko w porządku, mistrzu?-spytała.
-Oczywiście. To dobrze, że latasz tak długo.
-Słyszałam, że to może pomóc w nauce walk.
-Zgadza się. W walce płynność i szybkość ruchów są bardzo ważne, a nic nie wpływa na nie tak, jak umiejętność opanowania wielkiego zwierzęcia podczas lotu. Tak myślę.
-Sądzi pan, że nadaję się do walki? - przez chwilę obrzucił ja oceniającym spojrzeniem, po czym podrapał się po głowie.
-Myślę, że wszystkiego da się nauczyć. Jeśli potrafisz trzymać miecz, to nie widzę żadnych przeszkód, byś w przyszłości nauczyła się nim władać. -jego odpowiedź nie do końca ją zadowoliła. Mimo wszelkich zapewnień, że tak nie jest, czuła na sobie pewną presję. Nieraz już słyszała, że jej ojciec i brat byli znakomici w walce i bardzo chciała iść w ich ślady. Jakby czytając w jej myślach, Vaill powiedział: - Jeśli nie będziesz oglądała się na innych i znajdziesz swój własny styl, staniesz się niepokonana. Jednak zanim to nastąpi, czekają cię lata ciężkiej pracy.
-Jestem na to przygotowana.
-Nie wątpię. -mruknął. -Sęk w tym, że na początku wszyscy tak mówią. Mam nadzieję, że twoje słowa znajdą potwierdzenie w czynach.
-Mogę to panu obiecać. -rzekła z zaciętą miną.
-Nic mi nie musisz obiecywać. Wystarczy, że obiecasz to sobie.

Kilka godzin później wylądowali na Pense. Octavia była w tej krainie tylko dwa razy i nigdy nie widziała Akademii Królewskiej. Widok był naprawdę imponujący – była to marmurowa budowla, licząca trzy piętra. Parter ozdabiały wymyślne ornamenty i wysokie, grube filary, na których wyryte były jakieś napisy. Sam akademik również robił wrażenie. Z wyglądu przypominał renesansowy zamek, choć był nieco mniejszy. Plac pomiędzy Akademią i akademikiem ozdobiony był klombami rozmaitych kwiatów i małą fontanną w kształcie muszli.
-To jest twój klucz. -powiedział Arcany, wręczając swojej uczennicy mały, srebrny kluczyk. -Pokój 217. Idź i rozpakuj się, a potem spotkamy się w holu. -dziewczyna tylko skinęła głową i weszła do środka. We wnętrzu budynku panował błogosławiony chłód. Wspięła się po kamiennych schodach na pierwsze piętro i rozejrzała się. Najwyraźniej największym numerem, jaki się tu znajdował, był numer 150. Weszła na kolejne piętro i została bardzo „mile” przywitana. Tuż za rogiem wpadł na nią jakiś wielki facet.
-Uważaj, jak chodzisz!
-Przepraszam. -mruknęła, podnosząc z ziemi swoją torbę.
-Jesteś tu nowa? - zapytał blondyn.
-Tak. -odparła. Sam jego lekceważący ton sprawiał, że zaczynała go nie lubić.
-Jak się nazywasz?
-Octavia Conely. -zaraz zauważyła zmianę w twarzy mężczyzny. -A pan to kto? - starała się, by jej głos brzmiał pewnie.
-Mistrz Alan Feyrevy. -odpowiedział, prostując się z godnością. -Conely... -powtórzył i parsknął śmiechem. -Vaill cię przyjął, co? Jesteś pewna, że zasłużyłaś? -postanowiła już jawnie okazywać mu niechęć.
-Skoro zostałam przyjęta, to chyba tak. I albo mi się wydaje, albo podważa pan autorytet mistrza Vailla.
-Uważaj, do kogo mówisz. -syknął Feyrevy. -Być może inni będą cię rozpieszczać z powodu nazwiska, Conely, ale nie licz, że będę jednym z nich. Miłego dnia. -sarknął. Nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, wyminął ją i szybkim krokiem zszedł po schodach. Obejrzała się za nim, chcąc zadać jakiekolwiek pytanie, które choć w małej części pozwoliłoby jej się dowiedzieć, o co chodzi. Dlaczego miałaby być inaczej traktowana z powodu nazwiska? Dlaczego facet, który nawet jej nie zna, od początku wchodzi z nią na wojenną ścieżkę? W o wiele gorszym humorze powlekła się do drzwi z numerem 217.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Rozdział 3

3. Piszę z prędkością światła, a to dlatego, że mam natłok weny do tego opowiadania. W tym rozdziale poznajemy kilku mistrzów, w tym jednego szczególnie fajnego ;) Rozwija się też tajemniczy wątek dotyczący mistrza i Octavii. Będę wszystko wyjaśniać w kolejnych rozdziałach. Miłego dnia!


Tępy ból głowy. Palące ramię. Obolałe kości. To pierwsze, co zarejestrowała Octavia. Powoli otwarła oczy i usłyszała  westchnienie ulgi. Uniosła się na rękach i rozejrzała.
-Dziecko! - mama przytuliła ją delikatnie, uważając na zranioną już rękę. -Tak się cieszę, że nic ci nie jest! - Octavia odwzajemniła uścisk i dopiero teraz zdała sobie sprawę, gdzie jest. To był jej dom. Jej pokój. Jej łóżko. Przez małe okienko wpadały pierwsze promienie słońca. Zrozumiała. Mimo że przeszła wszystkie próby, ktoś okazał się lepszy. Jęknęła zawiedziona.
-Wszystko na marne... Naprawdę się starałam...
-O czym ty mówisz?
-A jak myślisz? - zrobiła obrażoną minę.-Walczyłam z potworem, rozwiązałam zagadkę, pokonałam hipnozę reverian, a oni po prostu odesłali mnie do domu!
-Chciałaś, żeby w tym stanie zostawili cię na stadionie?
-Mamo! - oburzyła się. -Dobrze wiesz, że mówię o przyjęciu mnie do Gwardii! - Chantall jedynie pokręciła głową i przewróciła oczami, a potem wstała i podała jej zwinięty w rulon pożółkły pergamin.
-Co to jest? - spytała dziewczyna. W oczy od razu rzuciła jej się pieczęć królewska.
-Zobacz. -matka skinęła na nią, by otworzyła list. Jego treść wywołała w Octavii całą gamę emocji.

Szanowna Pani Octavio Conely!
Pragnę Pani pogratulować pomyślnego przejścia wszystkich zadań Wielkiej Selekcji i wyrazić swoje uznanie przyjmując Panią na nauki jako kadeta Gwardii Królewskiej. Szkolenie odbędzie się w krainie Pense, w Akademii Nauk Królewskich.
Z wyrazami szacunku,
Mistrz Arcany Vaill

-To żart, tak? - parsknęła śmiechem i przeniosła wzrok na matkę.
-Nie wydaje mi się. Mistrz przyjdzie po ciebie w południe. Chyba czas się spakować. -matka uśmiechnęła się do niej, ale ten uśmiech nie dosięgnął oczu. Octavia zsunęła się z łóżka wciąż dzierżąc w dłoni list. Przeczytała go jeszcze dwa razy, nim przyjęła do wiadomości, że naprawdę została wcielona w szeregi kadetów.
Usiadła przy stole i zjadła w pośpiechu śniadanie.
-Jesteś pewna, że tego chcesz? - spytała Chantall.
-Mamo...
-Rozumiem, nie tłumacz. -ton córki wyjaśniał wszystko. Nie miała wpływu na jej decyzję, ale nie zamierzała udawać, że się o nią nie boi.
-Widziałaś, że wczoraj sobie porodziłam. Pokonałabym tego enigmora, gdybym miała dać się zabić pierwszemu lepszemu napastnikowi?
-Octavio, zrozum, że to nie to samo! Myślisz, że podczas prawdziwej walki też będziesz mogła zerwać czerwoną szarfę i liczyć na ratunek? Nie! Porywasz się na coś, co możesz przypłacić życiem.
-Wiem o tym, ale...
-Ale co? Tak bardzo chcesz iść w ślady Artaxa i ojca? - Octavia nie miała pojęcia dlaczego, ale poczuła się bardzo źle. Do tej pory po prostu odpyskowałaby na to pytanie, ale teraz, gdy rzeczywiście szła w ich ślady... nie mogła.
-Sama mi mówiłaś, że tata został porwany podczas walki, a Artax żyłby, gdyby za wszelką cenę nie próbował go pomścić. -po tym zdaniu zapadła cisza trwająca dobre dwie minuty. -Nie zamierzam popełniać tego błędu.
-Wierzę ci. -zapewniła ją matka. -Po prostu nie chcę stracić CAŁEJ rodziny, rozumiesz? - Octavia poczuła się tak, jakby mama wbiła jej cierń w serce. Rozumiała jej strach, ale także wiedziała, czego pragnie. To było właśnie to. Walczyła o przyjęcie jej do Gwardii i nie zmarnuje tej szansy.
-Nie dam się zabić. Będę do ciebie pisać i odwiedzać cię najczęściej, jak to możliwe.
-Dobrze, kochanie. -mama pogłaskała ją po policzku, ale zaraz spoważniała. - Obiecaj mi coś.
-Co tylko chcesz.
-Nie będziesz próbowała odnaleźć ojca. Obiecaj. -dziewczyna zdziwiła się i jej matka od razu to zauważyła. Postanowiła jej wyjaśnić swoją prośbę. -Odnalezienie taty jest równoznaczne ze starciem z Mauviusem, z wyprawą na Noisnag. Strzeż się tego potwora, Octavio. Wymordował już  tysiące osób, a teraz walczy o podbicie wszystkich krain Galaktyki. -Octavia pokiwała głową.
-Obiecuję, że nie będę próbowała. -powiedziała w końcu. -Mamo? Czy ty wierzysz, że tata jeszcze żyje? - nigdy wcześniej nie odważyła się zadać tego pytania. Chantall na chwilę zamarła, a potem wzięła spokojny oddech.
-Nie wiem. Nie umiem ci odpowiedzieć. A teraz chodź, pomogę ci się spakować.

***

W pokoju Mistrzów zaraz przy stadionie panowała cisza i tylko dwóch z nich rozmawiało ze sobą przyciszonymi głosami. Vaill pochylał się nieco w stronę Lennersa.
-Jesteś pewien, że to ona? - spytał Vaill.
-A co ci jeszcze nie pasuje? Straciła brata i ojca, którzy byli w Gwardii, widziałem przy niej Chantall, a poza tym... wystarczy, że zobaczyłem ją bez opaski na oczach. Wyglądaliby z Artaxem, jak dwie krople wody. Oboje podobni do Titresa... -westchnął Lennars.
-Wiesz, że teraz będziesz miał sporo kontaktu z tą dziewczyną?
-Przecież nie jestem idiotą, wiem o tym.
-I wiesz, że nie powinieneś jej nic mówić, prawda? -Vaill zmierzył mężczyznę twardym spojrzeniem. -Chyba zdajesz sobie sprawę, jak niewiele wystarczy, byś zrobił jej nieodwracalną krzywdę...
-Krzywda  tej dziewczyny jest ostatnim, czego chcę. - Lennars odwrócił wzrok.
-Chantall cię widziała?
-Być może. Zastanawiam się, dlaczego jej na to pozwala... -pokręcił głową. -Za mało wycierpiała? Chce stracić także ją? Pamiętam jak... jak długo nie mogła pozbierać się po porwaniu Titresa, po śmierci Artaxa...
-To było 13 lat temu. Jestem pewien, że sobie z tym poradziła.
-Co nie zmienia faktu, że jeśli straci córkę, nie przeżyje tego. -upierał się Lennars.
-Nie straci. Sam chyba o to zadbasz, co? - klepnął przyjaciela w ramię. Zawahał się chwilę, a potem wypalił nagle. -Octavia o ciebie pytała. Po pierwszym zadaniu.
-Naprawdę? - zdumiał się. -Może... może moje zachowanie wydało jej się dziwne.
-Może.
-Arc?
-Tak?
-Naprawdę uważasz, że nigdy nie powinienem jej powiedzieć prawdy? Przecież będę z nią spędzał tyle czasu... -Lennars wciąż czekał choćby na cień wskazówki. Nie miał pojęcia, jak postąpić. Arc westchnął głęboko.
-Jesteś dorosłym facetem i zrobisz, co będziesz uważał za słuszne, ale... wiesz, że w tej dziewczynie płynie krew Titresa. Ona nie wytrzyma, gdy się dowie. Będzie go chciała za wszelką cenę go odnaleźć, a zważywszy na zadanie, jakie zostanie nam powieżone...
-Zrozumiałem. -mruknął. -Mogłeś po prostu powiedzieć "nie".
-Mogłem, ale to by niczego nie zmieniło. Myślisz, że nie wiem, z czym się zmagasz? Widzisz Chantall, spotykasz jej córkę, która zostaje przyjęta na nauki, masz nowego kadeta, trudne zadanie, a do tego Mauvius dyszy nam wszystkim w karki...
-Ze wszystkim sobie poradzę. Prawie ze wszystkim.
-Chantall. -podsumował krótko Vaill. Lennars już zamierzał odpowiedzieć, gdy drzwi do pokoju otwarły się i stanął w nich jeden z sześciu mistrzów. Wszystkie twarze zwróciły się ku niemu. Mężczyzna przewrócił oczami i zamknął za sobą drzwi.
-Jak zwykle świetny humor, co? -zagadnął go wesoło Audar. Mistrz Alan spojrzał na niego z wyraźną dezaprobatą i mruknął:
-Tyle lat w służbie Gwardii, Audar, a ty nadal zachowujesz się jak kretyn.
-Co cię tym razem wyprowadziło z równowagi?
-To, co zwykle. Ta cała Wielka Selekcja - prychnął i zajął miejsce przy ścianie. Blond włosy  opadły mu na ramiona, a pełne usta wykrzywiły się w gniewie. -Dziesięciu, rozumiecie? Dziesięciu z trzydziestu sześciu przeszło wszystkie próby!
-To nie są proste zadania. -wtrącił się Vaill.
-Chyba wiedzieli o tym od początku, prawda? -warknął Alan. -W Gwardii Potrzeba silnych wojowników, nie gówniarzy, którzy nie potrafią nawet porządnie walczyć ze zwykłym engimorem!
-Tobie też enigmor pocharatał twarz. -przypomniał uczynnie Audar, wskazując na bliznę ciągnącą się przez lewą połowę twarzy Alana.
-Na twoim miejscu nie wkurzałbym człowieka, który siedząc, jest wyższy, niż ty gdy stoisz, Audar. -blondyn uśmiechnął się malowniczo. W istocie był wysoki, ale teraz ewidentie przesadził. -A ta dziewczyna? -kontynuował kpiarskim tonem. -To chyba jakiś ponury żart... Nie przetrwa nawet tygodnia w Akademii...
-Na twoim miejscu nie byłbym taki pewien. -wypalił Lennars. -To Octavia Conely. -w pokoju zapadła głucha cisza. Wszyscy, z Alanem na czele, spojrzeli na niego zdumieni.
-TA Conely? - spytał z niedowierzaniem Alan.
-Dokładnie ta. -Vaill poparł Lennarsa. Alan przeciągnął palcami po nosie.
-Niesamowite... Gdy ją ostatni raz widziałem, sięgała mi do kolan.
-Miała wtedy trzy lata. -parsknął Vaill. -No, czas już na mnie. Muszę ją zabrać z domu. -wstał i wetknął sobie miecz za pas. Gdy zamknął za sobą drzwi, usłyszeli gwizd Audara.
-Jedno jest pewne - Vaill nie będzie miał z nią łatwo.

niedziela, 17 czerwca 2012

Rozdział 2


2. Myślę, że moje 2 godziny pracy nad tym rozdziałem się opłaciły. Mam nadzieję, że spodobają Wam się zadania i nowe stworzenia, które są, oczywiście, wytworem mojej chorej wyobraźni ;) Miłej lektury!


Gdy tylko otwarła oczy, plac, trybuny i nawet zachód słońca wydały jej się mniej przyjazne. Wszyscy patrzyli w ich stronę, ale tym razem nie wszyscy się uśmiechali. Octavia bardzo chciała wyłapać wzrokiem matkę, ale szansa na to była znikoma biorąc pod uwagę wysokość trybun i ilość publiczności. Pierwsze, co rzuciło jej się w oczy, to plamy krwi na piasku, nadpalone ornamenty na ścianach i coś czarnego, wielkości ludzkiej dłoni, co w rzeczywistości było wielką łuską. W jednej chwili odpłynęła z niej odwaga, a pojawił się strach. Może jednak powinna zrezygnować? I przy okazji zrobić z siebie pośmiewisko? Nie. Tego by nie zniosła.
Zabrzmiał róg i zobaczyła idącego ku nim mistrza Vailla, który wyjaśniał im wcześniej, na czym polega Wielka Selekcja. Był to wysoki, postawny mężczyzna o krótkich, słomianych włosach i surowej twarzy z lekkim zarostem. Stanął przed szóstką bladych ze strachu kandydatów, wśród których, swoją drogą, Octavia była jedyną dziewczyną.
-Ostrzegam – zaczął poważnym tonem – zadania, z którymi przyjdzie wam się zmierzyć, są bardzo niebezpieczne. Nikt wam nie zagwarantuje, że wyjdziecie z tego cało. Jeśli chcecie zrezygnować, to jest ostatni moment, by to uczynić. -Vaill zamilkł i prześliznął się wzrokiem po ich twarzach. Każdy się bał, nie dało się tego ukryć, ale twarz dziewczyny przykuła jego uwagę. Była bardzo młoda, a zdawała się mieć w sobie najwięcej determinacji. Właśnie dlatego nie polecił jej wycofania się. -Wasze pierwsze zadanie polega na sprawdzeniu waszej siły, szybkości i wytrzymałości na strach oraz prawdopodobny ból. Podzielę was dwójkami, każda para dostanie tę samą broń. Możecie używać tylko i wyłącznie jej. Dostaniecie też czerwone szarfy. Jeśli nie będziecie dawać rady lub znajdziecie się w śmiertelnym zagrożeniu, macie je natychmiast zerwać. Mistrzowie przybędą wam z pomocą, ale jest to równoznaczne z zakończeniem prób Selekcji, rozumiecie?
-Tak jest. -odparli chórem. Vaill pozakładał im czerwone szarfy, a następnie każdemu wręczył bardzo długi i ciężki miecz. Na koniec uśmiechnął się złowieszczo i wskazał na olbrzymie wrota po drugiej stronie stadionu.
-A oto wasze pierwsze zadanie. -pobiegł prosto do loży, znów zabrzmiał dźwięk rogu i wrota otworzyły się z potężnym skrzypnięciem. Octavia wstrzymała oddech. Kolana ugięły się pod nią, a ręce zaczęły drżeć. Na stadion wkraczały trzy olbrzymie enigmory, jedne z najstraszniejszych stworzeń w całej galaktyce. Porośnięte czarną łuską, długie jak węże, olbrzymie gady z kłami ostrymi jak brzytwa, kroczyły na swoich krótkich łapskach zakończonych długimi, ostrymi pazurami. Ich żółte ślepia błyszczały złowieszczo, a z kłów ściekała krew.
Octavia była tak przerażona, że nie zauważyła nawet, jak blisko owe potwory się znajdują.
-Uważaj! - dopiero krzyk towarzysza przywrócił ją do rzeczywistości. Chwyciła za miecz i uniosła go. Enigmor zaryczał wściekle i skierował ku niej swój wstrętny łeb. Wzięła zamach, by chlasnąć bestię mieczem, ale nie zdążyła. Tylko ucieczka mogła ją uratować przed potężnym kłem pełnym jadu. Niełatwo biegać z ciężkim mieczem u boku, a tym bardziej nie pomaga świadomość, że pędzi za tobą straszliwy potwór. Usłyszała za sobą wściekły ryk. Jej towarzysz był w tarapatach. Enigmor natarł na niego, gdy ten dźgnął go nożem w łapę. Tym razem to ona postanowiła mu pomóc – uniosła miecz tak wysoko, jak potrafiła i pchnęła prosto w brzuch potwora. Ostrze przebiło twardą skórę, a z rany trysnęła niemal czarna krew. Enigmor raz jeszcze zawył i ponownie zwrócił się w stronę przerażonej Octavii. W mgnieniu oka znalazła się między łapami, a ciosy monstrualnych kłów trzy razy chybiły ledwie o cal. Widziała, jak chłopak z jej pary stara się jej pomóc, ale udało mu się tylko ułamać enigmorowi kieł. Palący jad wytrysnął z psyka monstrum, a Octavia, zyskując chwilę wydostała się spod jego łap. To był błąd. Enigmor wziął wielki rozmach i chlasnął ją kolczastym ogonem. Na jej ręce pojawiło się wielkie, krwawe rozdarcie ciągnące się od obojczyka po samą dłoń. Wrzasnęła z bólu, a przez trybuny przebiegł szmer głębokich wdechów. Wciąż czuła okropny ból, ale musiała walczyć. Tym bardziej, że jej pomocnik właśnie zerwał szarfę. Już mknęło ku niemu trzech mistrzów. Po chwili był bezpieczny, a ona została sam na sam z potworem. Trudno jej było utrzymać miecz, ale starała się przynajmniej blokować nim zębiska enigmora. Kilka razy uratowało jej to życie. Była już wykończona. Nie miała siły walczyć ani uciekać, krwawiąca ręka pulsowała ostrym bólem, sięgała już do szafy gdy nagle pojawiła się nadzieja... Enigmor stanął na dwóch łapach, dziewczyna uniosła miecz najwyżej, jak potrafiła i... łeb potwora spadł prosto na ostrze. Z jego gardła wydobył się ostatni jęk, a potem padł martwy na ziemię. Dziewczyna padła na kolana, tuż obok jego cielska. Drżącymi dłońmi odgarnęła z twarzy posklejane krwią i potem włosy. Jej policzki pokrywał brud, na rękach miała atramentową krew bestii.
Już biegło ku niej dwóch mistrzów, w tym Vaill.
-Żyjesz? -spytał. Odpowiedziało mu skinięcie głowy. Wciąż była w zbyt wielkim szoku, by mówić.
-Trzeba jej opatrzyć tę ranę. -stwierdził drugi mistrz. Rozpoznała ten głos. To właśnie on rozmawiał z nią przed pierwszym zadaniem. Chciała mu się przyjrzeć, ale nie miała szansy, bo od razu została postawiona do pionu, a poza tym kręciło jej się w głowie. Wprowadzili ją do małego, ciemnego pomieszczenia zaraz przy trybunach, gdzie dwie kobiety błyskawicznie opatrzyły jej ranę.
-No – powiedział Vaill z nutką uznania w głosie – nie sądziłem, że dasz radę. Tylko troje nie zrezygnowało.
-Jeśli znów będę musiała walczyć z czymś takim, chyba też się poddam. -rzekła, wypijając kolejną szklankę wody. Mistrz wciąż jej się przyglądał.
-Nie będzie już walk. Przynajmniej nie takich.
-Kolejne zadania są trudniejsze?
-Nie mogę ci nic powiedzieć. -uśmiechnął się tajemniczo, co odczytała jako złą wróżbę.
Gdy ponownie wyprowadzono ją na stadion, nie było już enigmorów ani mieczy. Były za to trzy małe stoliki, za którymi stały meglany – mędrcy z krainy Griphe. Były to wysokie stworzenia o ludzkiej posturze i długich włosach we wszystkich odcieniach niebieskiego. Ich szarą skórę pokrywał srebrzysty pył, a wielkie, niemal białe oczy przyglądały się uprzejmie kandydatom. Gdy cała trójka wytrwałych zbliżyła się do meglanów, te skłoniły lekko głowę. Octavia lubiła meglany. Były spokojne i bardzo mądre, często tajemnicze i skryte. Dlatego też spodziewała się, na czym będzie polegało ich kolejne zadanie.
-Tym razem – powiedział znów mistrz Vaill – sprawdzona zostanie bystrość waszych umysłów. Mędrcy z krainy Giphe przygotowali dla was zagadki. Zaczynajcie.
-Pani pierwsza. -powiedział jeden z meglanów, znów ukłoniwszy się z gracją. Octavia odkłoniła się i wsunęła zabandażowaną dłoń do głębokiego dzbana. Wyczuła pod palcami szklaną kuleczkę i wyciągnęła ją. Meglan nakazał jej ją podać i uśmiechnął się.
-Twoja zagadka sprawia problem wszystkim zamkniętym umysłom. Mogę mówić?
-Oczywiście.
-Nad rwącą rzeką, płynącą daleko, dwóch przyjaciół stało.
Łódź jedną mieli i jeden tylko mógł nią przepłynąć, by się to udało.
Lecz jednak fakt ten przyjaciół nie trapi, przepłynęli śmiało.
Powiedz mi, dziewczyno, jak się to udało?
Octavia zastanawiała się. Przecież to nie może nie mieć rozwiązania. Nie może. W przeciwnym razie ta zagadka nie miałaby sensu... Przypomniała sobie, co powiedział jej meglan na samym początku – ta zagadka sprawia problem wszystkim zamkniętym umysłom. Zaczęła szukać najbardziej banalnego rozwiązania, ale wszystko, co przychodziło jej do głowy, miało jakąś wadę. Milczała już dłuższą chwilę, raz nawet spojrzała na meglana w oczekiwaniu pomocy, ale ten tylko uśmiechnął się. Myślała, szukając rozwiązania, aż wreszcie wpadła na coś tak prostego, że wręcz wydawało się głupie.
-Już wiesz? -spytał meglan, widząc zmianę w jej twarzy.
-Ja... tak mi się wydaje. To znaczy... być może... -wzięła oddech i ze świstem wypuściła powietrze. -Przyjaciele stali na dwóch różnych brzegach. -wypaliła. Meglan uśmiechnął się jeszcze szerzej, a jej policzki zrobiły się rumiane ze wstydu. Była pewna, że palnęła największym głupstwem, ale on szybo wyprowadził ją z błędu.
-Te najprostsze rozwiązania często przychodzą nam najtrudniej, prawda? Zgadza się. Jesteś wolna. -nim zdążyła jakkolwiek wyrazić swoje zdumienie, Vaill odprowadził ją do małego pomieszczenia. Posadził ją na drewnianej ławce i oparł się o ścianę, milcząc.
-Mistrzu Vaill? -zaczęła nieśmiało.
-Tak?
-Czy ktoś... czy któryś z uczestników dziś zginął?
-Nie. -odparł. -Boisz się?
-Raczej jestem ciekawa, co jeszcze może nas czekać.
-Na pewno same ciekawe zadania. -parsknął śmiechem.
-Mistrzu, czy możesz mi powiedzieć, kto razem z tobą odprowadzał mnie tu po walce z enigmorem?
-Dlaczego chcesz to wiedzieć? - obrzucił ją podejrzliwym spojrzeniem. Nie była pewna, czy chce mówić mu o dziwnym zachowaniu mistrza. Może tylko jej się zdawało, że zachowywał się dość... tajemniczo?
-Ja... właściwie nie chcę. Nie wiem, dlaczego zapytałam. -skłamała.
-Nie wiesz? -powtórzył sceptycznym tonem mistrz. -Wydaje mi się, że próbujesz oszukać mistrza Gwardii Królewskiej.
-Nie okłamać! - oburzyła się. -Po prostu... zmieniłam zdanie. Nie muszę wiedzieć.
-Zawsze jesteś taka wyszczekana?
-Często. -uśmiechnęła się łobuzersko. -Przepraszam, mistrzu Vaill. Powinnam przy panu powściągnąć język.
-I do tego potrafisz okazać skruchę. Bardzo dobrze. -zacmokał z uznaniem. Dziewczyna tylko uśmiechnęła się, czując się docenioną. Czekała na kolejne zadanie. Nie trwało to długo. Wyglądało na to, że jeden z chłopców poległ przy zagadce, bo gdy wychodziła na stadion, towarzyszył jej już tylko jeden z nich. Gdy drzwi się otwarły, poczuła uścisk na ramieniu.
-Postaraj się dotrzeć do końca, Octavio, a przyjmę cię na nauki. -szepnął mistrz Vaill. Dopiero gdy zamknięto za nią drzwi, zdała sobie sprawę, że ani razu nie powiedziała mu, jak ma na imię. Obejrzała się przez ramię, ale drzwi były już zamknięte. Coś jest nie tak. Czuła to.
Teraz na stadionie panowałaby już całkowita ciemność, gdyby nie trzy księżyce Coidy. Największy z nich pięknie oświetlał środek placu, choć to, co się na tym placu znajdowało, wcale już piękne nie było.
Od razu usłyszała szepty. Szepty, które wywoływały gęsią skórkę u każdego mieszkańca Perłowej Galaktyki. Szepty reverian.
Przed dwójką kandydatów stanął nieznany im dotąd mistrz.
-Waszym zadaniem jest oprzeć się hipnozie reverian.
-Co? -wypalił chłopak stojący obok Octavii. -Mistrzu, to przecież niemożliwe! Nikt, żaden śmiertelnik nie jest w stanie tego dokonać!
-Tak ci się tylko wydaje. -odpowiedział cierpko mężczyzna i popchnął chłopca ku środkowi. Octavia nieśmiało ruszyła naprzód. Nim zdążyła dotrzeć do samego środka placu przyfrunęły do niej dwa piękne demony i od razu zmusiły do uklęknięcia. Reveriany były cielesnymi postaciami odzianymi w jasne szaty. Unosiły się kilka centymetrów nad ziemią, ich twarze skrywały kaptury i długie, srebrne włosy. Wysunęły spod szat długie, szare palce i zaczęły swą hipnozę. Jeden z demonów nucił piękną pieśń, drugi szeptał łagodnie.
-Oddaj nam siebie.
-Nie mogę. -odpowiedziała słabym głosem.
-Możesz wszystko. Bądź wolna. Nie musisz nic udowadniać mistrzom. Czy nie jest ci dobrze? - słodki głos brzmiał tak kusząco... Przymknęła oczy i pozwoliła sobie na chwilę odpoczynku.
-Biedne dziecko... -szepnął demon. -Jesteś tak wykończona. Dlaczego każą ci się opierać? Oddaj się temu, co przynosi ci spokój. -dziewczyna sennie pokiwała głową. Gdy szara ręka dotknęła jej policzka, poczuła przyjemny chłód. -Oddajesz się nam? Oddajesz nam swój umysł? -znów chciała skinąć głową, ale wtem przypomniała sobie, gdzie jest i jaki jest tego cel.
-Nie. -szepnęła słabo. -Nie oddaję wam siebie! - dodała głośno. Otwarła oczy, by całkowicie skoncentrować się na swoim zadaniu.
-Słodkie dziewczę... czyż nie kusi cię wieczny spoczynek, wieczna błogość? Zabierzemy cię, gdzie tylko zechcesz, ale... musisz nam się oddać. Musimy posiąść twój umysł. -demon szeptał jej wprost do ucha. To było takie przyjemne... takie rozkoszne. Kątem oka zauważyła, jak chłopak, który razem z nią dotarł aż dotąd, zostaje wyniesiony ze stadionu.
-Nie! - powtórzyła. -Chcę w-wygrać! Muszę d-dostać się do Gwardii! - demony były szczerze zdumione. Rzadko kiedy ktoś opierał im się tak długo. Zaczęły krążyć wokół swej upartej ofiary i nękać ją cudowną pieśnią.
-Oddaj nam swój umysł, słodka dziewczyno. Słodka, piękna dziewczyno. -brzmiała słowa -Należysz już do nas, nie chcesz nas pokonać.
-Zrobię to! -zawołała. Wiedziała już, że się nie podda. Nie mogła. Nie po tym wszystkim, co przeszła! Demony kusiły ją jeszcze długo. Wabiły i mamiły, osłabiały, ale nie dała się. Wreszcie, gdy była już na wpół przytomna, ktoś odpędził reveriany i usłyszała gong. Potężny gong obwieszczający koniec prób. Wtedy zapadła w sen.

piątek, 15 czerwca 2012

Rozdział 1


  1. Jest i pierwszy rozdział. Tutaj poznacie kilka pierwszych terminów i nazw. Wiem, że są rzeczy, których mogliście nie zrozumieć, dlatego od razu mówię – wszystko będę wyjaśniać w kolejnych rozdziałach. Mam nadzieję, że choć trochę Was zaciekawiłam i mogę liczyć na kilku Czytelników ;)

    P.S. Będę wdzięczna za opinie, jako że to mój pierwszy przejaw autorskiej twórczości.


W malowniczej krainie Coidzie zaroiło się od mężnych chłopców i młodych dziewcząt, które usilnie poszukiwały wybranka serca. Przybywali zewsząd, z każdej ze stron Perquein, zwanej również Perłową Galaktyką. Krążyły nawet pogłoski, że wraz z królem i królową ma przybyć sam anioł Millius, a zobaczyć go na własne oczy było wielkim zaszczytem, którego bardzo rzadko można było dostąpić.
Dzień dopiero rozkwitał, a przed małą, kamienną chatką siedziała już od dobrych dwóch godzin młoda dziewczyna o długich, karmelowych włosach i bystrych oczach w kolorze bursztynu. Kreśliła na ziemi bezsensowne znaczki w oczekiwaniu na początek Wielkiej Selekcji. Nie umiała cierpliwie czekać, dlatego zerwała się z łóżka zaraz o świcie i ciężko wzdychała, patrząc na powolnie przesuwające się chmury. Kochała Coidę, ale ten wieczny spokój zwyczajnie ją nudził.
-Octavio, śniadanie! - dobiegł ją z wewnątrz chatki pogodny głos mamy.
-Zaraz przyjdę. -mruknęła bez entuzjazmu i znów westchnęła głęboko.
-Doczekasz się. -poczuła dłoń matki na ramieniu. -Cierpliwości, czas nie stoi w miejscu. No i sądzę, że Millius nie będzie przed tobą uciekał. -uśmiechnęła się radośnie.
-Millius? - powtórzyła zdziwiona dziewczyna. -Dlaczego wspominasz o Milliusie?
-A nie na niego czekasz?
-Czekam na Selekcję, przecież wiesz!
-Och, daj spokój. Też kiedyś miałam szesnaście lat i wiem, jak to jest, gdy się czeka na przybycie istoty nadludzko pięknej. -Chantall puściła córce oko, a ta poczerwieniała.
-Mamo! Dobrze wiesz, że nie interesuje mnie uroda jakiegoś anioła! Chcę tylko w końcu dostać się pod opiekę jakiegoś mistrza i zacząć nauki. -tu Chantall przestała się uśmiechać. Stała się bardzo poważna. Postanowiła, że raz jeszcze porozmawia z Octavią, zanim ta wcieli swoje plany w życie.
-Zdajesz sobie sprawę, jaką funkcję pełni Gwardia Królewska?
-Tak, mamo. I bardzo chcę się do niej dostać mimo walk, wojen i piekielnie trudnych misji. - mimo swego zdecydowania w głębi duszy czuła się jednak winna. Wiedziała, że przydzielenie jej mistrza oznaczało opuszczenie Coidy i szkolenie w krainie Pense, a to z kolei sprawiłoby, że jej matka zostanie sama. Zdawała sobie też sprawę z jej obaw – w końcu Artax zginął właśnie podczas misji, a jej ojciec został wtedy porwany...
-Jak chcesz. -stwierdziła sucho Chantall, choć miała jeszcze mnóstwo argumentów, by odwieść Octavię od pomysłu wstąpienia do Gwardii.
-Wiem, że ci się to nie podoba. -wypaliła dziewczyna.
-Nigdy tego nie ukrywałam.
-Mamo... to jest właśnie to, o czym zawsze marzyłam. Własny mistrz, szkolenie, nowe umiejętności, przygody... Zgodziłaś się, żeby Artax zaciągnął się do Gwardii, więc...
-Dobrze wiesz, że dla Artaxa wstąpienie do Gwardii skończyło się tragicznie. -te słowa wciąż ciężko przechodziły jej przez gardło.
-Mam ci obiecać, że nie zginę?
-Nie możesz mi tego obiecać. Nikt nie może. Jeśli jednak marzysz właśnie o tym, żeby własną piersią zasłaniać królową przed smokami, to proszę, życzę powodzenia w zadaniach Wielkiej Selekcji. -Chantall obróciła się i z powrotem weszła do domu. Octavia powlekła się za nią. Wiedziała, że nie przekona matki. Prawdę mówiąc nie miała prawa oczekiwać od niej, że po tym, jak straciła syna i męża właśnie w służbie Gwardii Królewskiej, będzie w stanie jeszcze zaufać w szczęście.
-Będziesz wściekła, jeśli przejdę wszystkie zadania, prawda? - spytała siadając przy stole.
-Nie. Będę się po prostu bardzo martwiła.
-To wcale nie poprawiło mi humoru.
-Wiem. Nie miało. Jedz, musisz mieć dużo siły. -dziewczyna niechętnie zabrała się za śniadanie. Dziś nawet ono ciągnęło się w nieskończoność. Po śniadaniu przyszło długie i nudne przedpołudnie, po nim letni skwar południa i wreszcie wieczór. Serce zabiło jej mocniej, gdy nad Coidą zrobiło się ciemniej, a wokół rozbrzmiewał coraz śmielszy i głośniejszy gwar rozmów. Wszyscy zmierzali ku placowi głównemu, który otaczały olbrzymie trybuny, mające pomieścić kilkanaście tysięcy widzów. Wewnątrz pierścienia trybun wznosiła się wieża, w której miała zasiąść królewska para, Millius oraz mistrzowie Gwardii.
Octavia założyła skórzane rękawiczki, wygodne szaty i wysokie buty ze smoczej skóry, a potem wraz z matką ruszyła prosto na plac. Przez całą drogę praktycznie się do siebie nie odzywały i dopiero przed wejściem na trybuny matka złapała Octavię za ramiona.
-Uważaj na siebie, kochanie. -pocałowała córkę w czoło.
-Będę. Przyrzekam. -powiedziała zdecydowanie i ruszyła w przeciwnym kierunku, prosto na okrągły plac, nad którym wznosił się ogrom publiczności. Gdy wyszła z cienie ogromnych, żelaznych wrót, powitał ją ryk tłumu. Najwyraźniej przybyła jako ostatnia z trzydziestu sześciu kandydatów. Nie będzie łatwo zostać zwycięzcą – pomyślała. Jeśli się nie myliła, była najmłodszą osobą, która zdecydowała się podjąć próby. Zerknęła w stronę wieży królewskiej i na chwilę przystanęła – blask bijący od osoby Milliusa wręcz zniewalał. Nie ona jedna wpatrywała się w anioła, czemu nikt się specjalnie nie dziwił, biorąc pod uwagę jego nadludzkie piękno i olbrzymią moc, którą emanowała cała jego postać. Gdy spojrzał w jej kierunku swoimi intensywnie błękitnymi tęczówkami, a w jego długie, białe włosy wkradł się podmuch wiatru, przeszyło ją bardzo przyjemne ciepło. Mogłaby się tak w niego wpatrywać godzinami, gdyby nie dźwięk rogu, który przywołał wszystkich do porządku. Dopiero gdy zamrugała kilka razy dostrzegła także królową Sagessę i króla Braviusa. Władca wstał i magicznie zwielokrotnionym głosem zaczął przemawiać do zgromadzonych.
-W imieniu mojej żony, królowej Sagesse, władcy krainy Pasmort, anioła Milliusa, wszystkich mistrzów Gwardii Królewskiej i swoim własnym, pragnę powitać wszystkich na ceremonii kolejnej Wielkiej Selekcji! - cały plac wybuchł oklaskami. -Dziś, jak co trzy lata, sześciu mistrzów wybierze sobie nowych uczniów, którzy według nich będą godnie reprezentować imię królewskiej rodziny w całej galaktyce! - przez plac przetoczyła się kolejna fala oklasków. -Młodzi wojownicy! - zawołał król, zwracając się bezpośrednio do kandydatów. -Postawimy przed wami ważne i trudne misje, aby się przekonać, kto z was zdoła udźwignąć brzemię przynależności do Gwardii Królewskiej. Musicie zdawać sobie sprawę, na co się porywacie. Krainy Zjednoczone od lat toczą wojnę z krainą Noisang, a wy, jako oddział elitarny, będziecie musieli zmierzyć się z ciemną mocą w jej najgroźniejszym wymiarze. Gdy podejmiecie nauki, nie będzie odwrotu. -mówił z wielką powagą, by wszystko dotarło do młodych jeszcze głów. -Jeśli jesteście gotowi, zaczynajmy! - klasnął w dłonie, z których natychmiast trysnęły różnobarwne iskry. Cały stadion na nowo zatrząsł się od wiwatów.
Król Bravius zajął swoje miejsce, a na plac wkroczyło sześciu postawnych mężczyzn w czarnych szatach z mieczami za pasem. Kandydaci szybko ustawili się w szeregu, a jeden z mistrzów zaczął mówić.
-Każdego z was czekają trzy próby i dopiero przejście ich trzech gwarantuje wam, że któryś z mistrzów Gwardii będzie rozważał przyjęcie was na nauki. Każda próba sprawdzi was z innej strony. Ze swojej strony zalecam porzucić brawurę i skoncentrować się na trzeźwym myśleniu. -rzekł spokojnie. - Pierwsza szóstka -krok do przodu. -polecił i sześć osób, bladych ze stresu, wystąpiło o krok. Octavia na chwilę odetchnęła z ulgą – stała jako siódma w rzędzie. -Reszcie zawiążemy oczy i wyprowadzimy za wrota, abyście nie wiedzieli, co was czeka. -wszyscy skinęli głowami. Każdy z mistrzów zawiązał reszcie oczy, po czym zostali wyprowadzeni poza plac.
-Siadaj. -ktoś lekko popchnął Octavię na kamienną ławkę stojącą tuż obok zamkniętych wrót. Przez chwilę miała ochotę powiedzieć, że wcale nie chce siadać, a potem przypomniała sobie, że ma do czynienia z samym mistrzem gwardii. -Ile masz lat? - spytał ten sam głos.
-Szesnaście. -odpowiedziała.
-I nie uważasz, że jesteś na to za młoda? Na twoim miejscu poczekałbym z tym jeszcze trzy lata.
-Nie chcę czekać. -wypaliła. -Czuję się gotowa.
-Czujesz się gotowa... -gdyby widziała kpiarski uśmieszek na twarzy mistrza, z całą pewnością by się zezłościła. W sumie denerwował ją już sam brak wiary w jej umiejętności. -Słyszałaś, co powiedział mistrz Vaill? „Porzućcie brawurę”.
-Słyszałam. Nie zamierzam polegać na brawurze.
-Więc skąd ta buta?
-To nie buta. To jedynie chęć podjęcia próby.
-Naprawdę sądzisz, że ci się powiedzie, czy robisz to po to, aby się sprawdzić? - spytał, tym razem naprawdę zaciekawiony. Spotykał już wielu młodych, którzy chcieli wziąć udział w Wielkiej Selekcji tylko po to, by sprawdzić, na ile ich stać i uważał to za skrajną głupotę.
-Wiem, na ile mnie stać i wiem też, że istnieją lepsi ode mnie, ale nigdy nie będę mogła służyć w Gwardii, jeśli nie zwyciężę. Dlatego tu jestem.
-To dobrze. -stwierdził. -Sądzę jednak, że ktoś wpoił ci to myślenie. Nie mylę się? Ktoś z twojej rodziny jest w Gwardii?
-Był. -odpowiedziała krótko. Zawsze w tym momencie spuszczała na chwilę głowę, ale tym razem nie musiała patrzeć rozmówcy w oczy.
-Zginął?
-Brat tak. O ojcu nie mam pojęcia. Nie pamiętam go. Został porwany, gdy...
-Octavia. -szepnął mistrz tak, że nie mogła tego dosłyszeć i odsunął się na kilka kroków.
-Słucham?
-Przygotuj się dobrze do prób. -powiedział szorstko i oddalił się. Octavia poczuła się bardzo niepewnie. Dochodzące z wewnątrz odgłosy i krzyki tłumu nie dodawały jej otuchy. Bardzo chciała ściągnąć z oczu opaskę i dowiedzieć się, z kim rozmawiała i dlaczego jej rozmówca tak nagle odszedł. Zdawało jej się, że myślała nad tym zaledwie chwilę, gdy usłyszała ciężkie skrzypienie wrót i głos jednego z mistrzów.
-Wprowadzić kolejną szóstkę! - serce podskoczyło jej do gardła, gdy ktoś złapał ją za rękę i zaczął prowadzić w stronę placu. Gardło miała tak ściśnięte, że nie mogła nic powiedzieć. Ogłuszył ją ryk tłumu, poczuła, jak ktoś ustawia ją ciasno obok innego ramienia i... znów usłyszała głos tajemniczego rozmówcy.
-Nie daj się zabić. Powodzenia. -znów nie zdążyła nic odpowiedzieć, a chwilę potem z jej oczu ściągnięto opaskę.

czwartek, 14 czerwca 2012

Wstęp

Witam! 

Na początek słów kilka o mojej "blogowej karierze". Możliwe, że wśród Czytelników znajdą się  fani fanfiction i to oni mogą mnie kojarzyć z potterowskich opowiadań, które publikowałam pod jakże wyszukanym pseudonimem Pauli. Początki mojej twórczości sięgają lipca 2011 roku.

"Tajemnica Griphe" to początek mojej całkowicie autorskiej twórczości, bowiem zarówno świat jak i postacie są wymyślone przeze mnie. Nie mam pojęcia, na co się porywam, ale mam nadzieję, że wyjdzie to nieźle. Liczę na wsparcie ze strony Czytelników. Główną bohaterką opowiadania będzie Octavia - zdecydowania niepokorna młoda dziewczyna, której zostanie zlecone ważne zadanie. Kto będzie jej pomagał i czy w ogóle uda jej się w pełni osiągnąć cel, tego dowiecie się, czytając. 

 Fantastyka. Ciężko mi przyrównać Tajemnicę Griphe do czegokolwiek ze znanych produkcji, ale znajdą tu coś dla siebie fani różdżek, mieczów świetlnych, smoków, zamków... jednym słowem - twierdzę, że prawdopodobnie stworzyłam nowy gatunek literacki ;)

Zachęcam do czytania! 
poison