5. Przyznam, że praca nad tym rozdziałem kosztowała mnie trochę trudu, a wszystko dlatego, że musiałam postarać się nie za szybko rozwinąć akcję, bo co to za przyjemność czytać opowiadanie, które skończy się szybciej, niż się zacznie? Nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy napiszę kolejny rozdział, bo (jak zwykle) robię 1000 rzeczy naraz, ale z racji tego iż w piątek zaczynają się wakacje – czasu na pisanie będzie 2 razy więcej. Miłej lektury wszystkim życzę!
Octavia miała wrażenie, że nie minął
nawet kwadrans, gdy zeszła na dół, by spotkać się z mistrzem
Vaillem. W rzeczywistości upłynęło sporo czasu, bo słońce
chyliło się już ku upadkowi. Arcany czekał na nią, opierając
się o poręcz schodów. Trzymał na rękach długi pakunek,
obwiązany skórzanym pasem.
- To dla ciebie – powiedział,
podając go dziewczynie. Wyciągnęła po niego ręce i zdumiała
się, czując, że jest tak ciężki.
- Co to? - spytała.
- Rozwiń. - Vaill uśmiechnął się,
najwyraźniej będąc przekonanym, że jego podopiecznej spodoba się
prezent. Dziewczyna odpakowała podarek i wpatrzyła się weń z
otwartymi ustami. Trzymała w dłoniach najprawdziwszy, srebrny miecz
ze zgrabną rękojeścią.
- Jest... jest mój? - nie mogła
powstrzymać pytania, choć wiedziała już przecież, że miecz
został jej podarowany na własność. Arcany roześmiał się i
pokiwał głową.
- Sądzę, że może się przydać,
zwłaszcza, że od jutra zaczynasz zajęcia przygotowujące cię do
walki.
- Jest wspaniały! - zawołała,
wlepiając wzrok w jej pierwszą poważną broń. Nie wiedzieć
czemu, w tej właśnie chwili poczuła ogromny przypływ dumy, jakby
miecz był jakimś ważnym odznaczeniem za szczególne zasługi.
- Cieszę się, że ci się podoba. A
jak akademik?
- Podoba mi się – odpowiedziała
zaraz – Nie sądziłam, że jest tu tak ładnie. Ilekroć słyszałam
opowieści kadetów Gwardii, zawsze opisywane były spartańskie
warunki i katorżnicze ćwiczenia. - Vaill parsknął śmiechem.
- Bzdury. Ktoś po prostu chciał cię
nastraszyć.
- Być może.
- Przejdźmy się – zaproponował
mistrz i razem wyszli z akademika. Przechadzali się alejkami w parku
za Akademią. Rosły tu wiekowe drzewa i różnobarwne kwiaty, a
zachodzące słońce dodawało wszystkiemu uroku. Vaill pokazywał
jej różne miejsca i opowiadał o nich. Zaprowadził ją na plac,
gdzie odbywały się lekcje walk i do dzikiego gaju, w którym kadeci
doskonalili swoją sprawność. Octavia słuchała go, ale jedno nie
dawało jej spokoju, dlatego gdy wrócili do parku, postanowiła
zacząć rozmowę.
- Mistrzu, muszę o coś zapytać.
Zaraz po przybyciu do akademika spotkałam się z jednym z mistrzów,
który stwierdził, że przyjąłeś mnie tylko ze względu na
nazwisko. Wiesz, co to miało znaczyć?
- No tak – mruknął – znaczy to
tyle, że poznałaś już Feyreveya. Słuchanie tego, co on mówi,
nie zawsze jest wskazane.
- Nadal nie rozumiem, dlaczego
miałabym zostać przyjęta ze względu na nazwisko. Chodzi o mojego
ojca i brata? Oni też służyli w Gwardii. - Od razu zauważyła
zmianę w jego twarzy. Czyżby to był temat tabu? A jeśli tak, to
dlaczego?
- Za dużo pytań, na jeden dzień,
Octavio.
- Chcę wiedzieć! - upierała się.
- Naucz się cierpliwości, dziecko –
rzekł łagodnie Arcany – wymuszanie w niczym ci nie pomoże, a już
na pewno nie skłoni mnie do spełniania twoich zachcianek.
- To nie jest jakaś tam zachcianka! -
oburzyła się – Wydaje mi się, że powinnam wiedzieć o czymś,
co mnie dotyczy. Prawdę mówiąc miałam już kilka... dziwnych
przeczuć, nim tu dotarliśmy.
-Wydaje mi się, że z czasem zbledną.
- Jeśli uzyskam odpowiednie
informacje.
- Jesteś strasznie uparta – rzekł,
kręcąc głową i z trudem powstrzymując się od dodania „zupełnie,
jak ojciec”.
- Nie mogę liczyć na żadną
informację, tak? - zacisnęła ze złości usta. Nie znosiła, gdy
traktowano ją, jak dziecko, a Vaill najwyraźniej za punkt honoru
ustawił sobie wyprowadzenie ją z równowagi. - No a może mi
pan chociaż powiedzieć, dlaczego ten cały Feyrevey mnie nie znosi?
- Dla ciebie to mistrz Feyrevey,
Octavio – upomniał ją – Mogę ci jedynie powiedzieć, że Alan
niewielu ludzi lubi, praktycznie nikogo i nie należy się tym
przejmować.
- Jak mam się nie przejmować kimś,
kto najwyraźniej będzie mi utrudniał życie przez cały okres
pobytu w Akademii? - fuknęła.
- Alan ma dość... specyficzne
poczucie humoru, ale nie sądzę, by posunął się tak daleko, by
przeszkadzać ci w zdobyciu tytułu mistrza – zapewnił ją. Obawy
dziewczyny nie zostały jednak odsunięte na bok. Wprost przeciwnie –
teraz już naprawdę niepokoił ją ten cały Feyrevey.
Do końca spotkania nie udało jej się
nic wyciągnąć z Vailla, dlatego przez resztę wieczoru nie
opuszczały jej ponure myśli. Zaczęła się martwić, że jej brat
i ojciec nie cieszyli się wśród tutejszych dobrą opinią, ale z
drugiej strony byłoby to całkowicie sprzeczne z tym, co mówiła
jej mama, a przecież była to jedyna osoba, której wierzyła w stu
procentach. Rozmyślania zajęły jej tak dużo czasu, że za
wieczorną toaletę zabrała się o północy, co nie było
najlepszym pomysłem, biorąc pod uwagę, że Vaill kazał jej się
stawić o siódmej na dziedzińcu.
Jakby na dziś kłopotów było jej za
mało, kompletnie zapomniała, gdzie znajdowała się łazienka i
zaczęła błądzić po akademiku, który, jakby nie patrzeć, był
dużą budowlą. Jedyna osoba, na którą się natknęła, był
niezbyt rozgarnięty mistrz, który tak się spieszył, że nawet nie
zauważył, jak potrącił ją na schodach. Octavia fuknęła z
irytacją i skręciła w korytarz, z którego dochodziły jakieś
głosy, mając nadzieję, że tam ktoś powie jej, gdzie się
znajduje cel jej poszukiwań. Zbliżyła się do drzwi i już miała
zapukać, gdy rozpoznała głos Vailla. Nie brzmiał na zadowolonego.
- Ona już zaczyna pytać! - krzyknął
– Czy nie możesz się choć raz powstrzymać?
- Nie pouczaj mnie, Vaill – wysyczał
drugi głos, który z pewnością należał do Alana – Będę mówił
to, co uznam za stosowne.
- Jeśli uznajesz za stosowne
pierwszego dnia zarzucać jej, że znalazła się tu z powodu swojego
nazwiska, jesteś po prostu głupcem.
- Czyżby? - głos Feyreveya ociekał
jadem – Chcesz mi wmówić, że jej mierny występ podczas Wielkiej
Selekcji zrobił na tobie aż tak wielkie wrażenie? Myślisz, że
uwierzę, że gdyby nie miała na nazwisko Conely, nie wybrałbyś
lepszego kandydata?
- Zaślepia cię zawiść, Alanie. -
Arc pokręcił głową. - Patrzysz na nią przez pryzmat Titresa. - W
tym momencie po plecach Octavii przeszedł dreszcz. A więc jednak
miała rację... To, że Feyrevey tak jej nie znosił, było winą
jego dawnych porachunków z jej ojcem.
- Zawiść? - powtórzył, po czym
zaśmiał się ironicznie.
- Nie próbuj się wypierać.
- Twoje zarzuty są idiotyczne, Vaill
– skwitował mężczyzna, nie rezygnując z kpiarskiego uśmieszku.
- Poza tym nasz problem wkrótce rozwiąże się sam. Już wcześniej
ci mówiłem, że Conely nie przetrwa w Akademii nawet tygodnia. -
Gdyby Octavia mogła teraz ujawnić swoją obecność, z chęcią
wytłumaczyłaby Alanowi, w dość żywiołowy sposób, jak bardzo
się myli. Z braku takiej możliwości jedynie zacisnęła pięści i
postanowiła sobie, że za nic w świecie nie da mu tej satysfakcji i
zostanie, choćby wszystkie krainy galaktyki miały legnąć w
gruzach.
- Uważaj, Alanie – powiedział Arc,
kiwając na niego palcem – jest silna i tak samo uparta, jak jej
ojciec.
- Do końca świata będziesz ją
porównywał do Titresa? - prychnął z pogardą drugi mistrz.
- Chcę ci tylko uświadomić, że źle
ją oceniasz.
- Jakoś nie umiem spodziewać się po
niej czegoś dobrego. Sam zobaczysz, że gdy tylko dowie się,
dlaczego wszyscy do dziś z takim... szacunkiem powtarzają imiona
Conelych, zacznie się puszyć i rozstawiać wszystkich po kątach.
- Dlatego ty postanowiłeś ten fakt
uprzedzić i spróbować przedstawić jej jak najgorszą wersję o
jej ojcu i bracie, czy tak? - sarknął Vaill.
- Nic jej jeszcze nie powiedziałem.
- Jeszcze? To groźba?
- Nie – parsknął – to zwykłe
stwierdzenie.
- Co zamierzasz? - spytał wprost Arc.
Alan wzruszył ramionami.
- To twoja uczennica, więc niewiele
mam w tej kwestii do gadania. Uprzedzam cię tylko, że jeśli choćby
spróbuje zrobić ze mną to, co robił jej tatuś, gorzko tego
pożałuje.
- Przestań! - warknął wściekle
Arcany – Jak możesz mówić w ten sposób o Titresie? Dobrze
wiesz, że ten człowiek nie chciał być twoim wrogiem, niczego nie
robił celowo, on po prostu... - urwał niespodziewanie.
- Po prostu co? - syknął Feyrevey –
był lepszy, co? Nie rozśmieszaj mnie... Był pupilkiem króla
Braviusa, to wszystko.
- Nie będę tego słuchał -
oświadczył Vaill. Octavia dosłownie w ostatniej chwili schowała
się za filarem. Gdyby ją zobaczył, pewnie dostałaby zdrową
reprymendę, za włóczenie się nocą po akademiku, a jeszcze
większą za podsłuchiwanie.
Prawdę powiedziawszy, wcale nie czuła
się lepiej po tym, co usłyszała, choć upewniła się, że miała
rację. Strasznie chciałaby się dowiedzieć, o co dokładnie chodzi
Alanowi. Zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno powinna
udawać, że nie ma pojęcia o dzisiejszej rozmowie mężczyzn.
Wolałby pójść prosto do Vailla i postawić sprawę jasno, zażądać
odpowiedzi na wszystkie pytania. To jednak niechybnie wpędziłoby ją
w kłopoty, a tego nie chciała.
Omal nie wrzasnęła, gdy zdała sobie
sprawę, że przygląda jej się para niebieskich, złośliwych oczu.
- Pięknie, Conely – wysyczał
Feyrevey – To dopiero pierwsza noc, a ty już ładujesz się w
kłopoty. Jak dużo słyszałaś?
- Ja... ja nie podsłuchiwałam –
skłamała – zabłądziłam, a przechodząc tędy usłyszałam
mistrza Vailla. Nie chciałam narażać się na reprymendę, więc
schowałam się tutaj, kiedy wychodził. -Była zaskoczona, że
wszystkie kłamstwa przechodziły jej przez gardło tak gładko.
Nigdy nie umiała kłamać.
Alan przyglądał jej się przez
dłuższą chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Lepiej nie bawić się w nocne
przechadzki, Conely – powiedział w końcu, po czym zniknął za
rogiem korytarza.