sobota, 23 czerwca 2012

Rozdział 4


4. Pierwsza niemiła konfrontacja Octavii z jednym z mistrzów.  Ten rozdział praktycznie otwiera „właściwą fabułę”. Następny postaram się napisać w miarę szybko. Najważniejsze, że mam wenę, czas nie jest już tak dużą przeszkodą, zwłaszcza, że za kilka dni wakacje ;)


Z niecierpliwością wyczekiwała przybycia mistrza Vailla i cały czas zerkała przez okno. Uderzała palcami w blat stołu, walcząc z wątpliwościami. Wyrzuty sumienia kotłowały się w niej wraz z ciekawością i podnieceniem, tak, że sama nie wiedziała, co przeważa. Zdawała sobie sprawę, że matka obserwuje ją bacznie, licząc na zmianę decyzji. Nie chciała jej jednak dawać złudnej nadziei – już postanowiła, że wstąpi do Akademii.
Wreszcie, po (jej zdaniem) długim wyczekiwaniu, zobaczyła mistrza wkraczającego na ich posesję.
-Jest! - pisnęła, uradowana.
-Uważaj na siebie. -powiedziała Chantall, mocno przytulając córkę.
-Będę, mamo.
-Pamiętaj, co mi obiecałaś, dobrze? -dziewczyna pokiwała głową.
-Będę cię odwiedzała tak często, jak to będzie możliwe. I będę pisać listy, obiecuję. -przyrzekła.
-Kocham cię, Octi.
-Ja ciebie też. -ich pożegnanie przerwało pukanie do drzwi. Chantall podeszła i otworzyła je, stając oko w oko z Aracnym. Nie dała po sobie poznać, że się znają.
-Witam panie. -zaczął Vaill. -Przyszedłem, oczywiście, po moją nową uczennicę.-uśmiechnął się serdecznie i obrzucił Octavię przychylnym spojrzeniem.
-Nie mogłam się doczekać! - wypaliła dziewczyna.
-To dobrze. Takiego entuzjazmu oczekujemy od wszystkich uczniów. Czy wszystko już gotowe?
-Oczywiście. Jestem spakowana i gotowa do drogi.
-Fantastycznie. -rzekł mistrz. -Pani godzi się na wszystko, tak? -zwrócił się do Chantall.
-Przyznaję, że nie bez obaw. -odpowiedziała kobieta.
-Cóż... szkolenie zawsze wiąże się z jakimś ryzykiem, ale ze swojej strony mogę pani obiecać, że zrobię wszystko, by było ono jak najmniejsze. Proszę podpisać zgodę. -rozwinął przed nią pergamin. Chantall obrzuciła córkę jeszcze jednym pytającym spojrzeniem, a gdy ta dała do zrozumienia, że jest pewna, podpisała. Vaill zwinął pergamin i wsadził go do kieszeni.
-W takim razie w drogę. -zarządził. Octavia zarzuciła na ramię dużą, skórzaną torbę i pierwsza wyszła przed dom. Była tak podekscytowana, że nawet nie zauważyła, jak jej mistrz rozmawia z mamą.
-Uważaj na nią, Arc. -szepnęła Chantall.
-Będę, przecież wiesz. -zapewnił ją.
-Postaraj się o niczym jej nie mówić, dobrze?
-Oczywiście. -przytaknął. -Do widzenia, pani Conely. -dodał głośniej i również opuścił dom.

Szli dobre kilka minut, nim zaczęli rozmawiać.
-Na skraju Coidy czeka na nas wiman. Każdy mistrz zabiera nim swojego ucznia na Pense. Kiedy tam dotrzemy, udasz się prosto do akademika i zakwaterujesz się. Potem spotkamy się w sali wejściowej, dobrze?
-Tak jest, mistrzu Vaill. -odpowiedziała dumnie.
-Podoba mi się twoje podejście do tego szkolenia.
-Cieszę się. Mogę o coś zapytać?
-Pytaj.
-Jak pana zdaniem wypadłam podczas Wielkiej Selekcji? - dręczyło ją to od chwili, w której dowiedziała się, że została przyjęta.
-Gdybym sądził, że źle, nie byłoby cię tu. Mogłaś lepiej poradzić sobie z enigmorem, ale i tak nie było najgorzej, jak na twój wiek. -nie dała po sobie poznać, że drażni ją wypominanie, ile ma lat.
-Być może. Po prostu spanikowałam, gdy zobaczyłam, jak ten chłopak zrywa swoją szarfę. Byłam pewna, że ten potwór zaraz mnie rozszarpie.
-Prawdę mówiąc – ja też. Był moment, w którym myślałem, że już po tobie. -przyznał. To wcale nie dodało jej otuchy. Resztę drogi przebyli w milczeniu. Na skraju Coidy rzeczywiście czekał na nich nieduży wiman – wielki, latający pojazd, kształtem przypominający piramidę. Gdy tylko zbliżyli się do jego wejścia, schody same się wysunęły, a drzwi otwarły. Octavia weszła za swoim mistrzem i położyła torbę w miejscu na bagaże. Potem zajęła miejsce pasażerskie, a Arcany siadł za sterami. Usłyszeli wycie silnika i powoli zaczęli wzbijać się w powietrze. Octavia lubiła latać, choć do tej pory zasiadała tylko na grzbiecie kelmelotów – uskrzydlonych tygrysów o końskich ogonach. Według niej były to najpiękniejsze zwierzęta całej galaktyki – dostojne, wielkie, silne, budzące w każdym respekt.
-O czym myślisz? -spytał nagle Vaill,wyrywając ją z zamyślenia.
-Ja... o niczym ważnym.
-Nie myśli się o czymś, co nie jest w jakikolwiek sposób ważne. Więc?
-O lataniu. -odparła krótko. -Lubię to robić, a wielu twierdzi, że całkiem nieźle mi to wychodzi.
-Mówisz o kelmelotach, tak?
-Owszem. Uwielbiam je.
-Też na nich latałem, gdy byłem młodszy. -zaczął opowiadać. -Do tych zwierząt po prostu trzeba mieć rękę. Tego nie można się nauczyć. Od kiedy latasz? -zdziwił się, gdy na to pytanie dziewczyna spuściła lekko głowę i westchnęła cicho.
-Odkąd pamiętam. Mama mówiła mi, że po raz pierwszy na grzbiet kelmelota wsadził mnie brat. Nie mogłam mieć wtedy więcej niż 2 lata. -uśmiechnęła się smutno, a Vaill dla odmiany spoważniał. Doskonale pamiętał, jak świetny w lataniu był Artax. Nigdy jeszcze nie spotkał człowieka, który latałby tak świetnie, jak on. Kelmeloty dosłownie chyliły czoła przed tym chłopcem. Ufały mu i pozwalały na każdy manewr, bez żadnego oporu.
-Wszystko w porządku, mistrzu?-spytała.
-Oczywiście. To dobrze, że latasz tak długo.
-Słyszałam, że to może pomóc w nauce walk.
-Zgadza się. W walce płynność i szybkość ruchów są bardzo ważne, a nic nie wpływa na nie tak, jak umiejętność opanowania wielkiego zwierzęcia podczas lotu. Tak myślę.
-Sądzi pan, że nadaję się do walki? - przez chwilę obrzucił ja oceniającym spojrzeniem, po czym podrapał się po głowie.
-Myślę, że wszystkiego da się nauczyć. Jeśli potrafisz trzymać miecz, to nie widzę żadnych przeszkód, byś w przyszłości nauczyła się nim władać. -jego odpowiedź nie do końca ją zadowoliła. Mimo wszelkich zapewnień, że tak nie jest, czuła na sobie pewną presję. Nieraz już słyszała, że jej ojciec i brat byli znakomici w walce i bardzo chciała iść w ich ślady. Jakby czytając w jej myślach, Vaill powiedział: - Jeśli nie będziesz oglądała się na innych i znajdziesz swój własny styl, staniesz się niepokonana. Jednak zanim to nastąpi, czekają cię lata ciężkiej pracy.
-Jestem na to przygotowana.
-Nie wątpię. -mruknął. -Sęk w tym, że na początku wszyscy tak mówią. Mam nadzieję, że twoje słowa znajdą potwierdzenie w czynach.
-Mogę to panu obiecać. -rzekła z zaciętą miną.
-Nic mi nie musisz obiecywać. Wystarczy, że obiecasz to sobie.

Kilka godzin później wylądowali na Pense. Octavia była w tej krainie tylko dwa razy i nigdy nie widziała Akademii Królewskiej. Widok był naprawdę imponujący – była to marmurowa budowla, licząca trzy piętra. Parter ozdabiały wymyślne ornamenty i wysokie, grube filary, na których wyryte były jakieś napisy. Sam akademik również robił wrażenie. Z wyglądu przypominał renesansowy zamek, choć był nieco mniejszy. Plac pomiędzy Akademią i akademikiem ozdobiony był klombami rozmaitych kwiatów i małą fontanną w kształcie muszli.
-To jest twój klucz. -powiedział Arcany, wręczając swojej uczennicy mały, srebrny kluczyk. -Pokój 217. Idź i rozpakuj się, a potem spotkamy się w holu. -dziewczyna tylko skinęła głową i weszła do środka. We wnętrzu budynku panował błogosławiony chłód. Wspięła się po kamiennych schodach na pierwsze piętro i rozejrzała się. Najwyraźniej największym numerem, jaki się tu znajdował, był numer 150. Weszła na kolejne piętro i została bardzo „mile” przywitana. Tuż za rogiem wpadł na nią jakiś wielki facet.
-Uważaj, jak chodzisz!
-Przepraszam. -mruknęła, podnosząc z ziemi swoją torbę.
-Jesteś tu nowa? - zapytał blondyn.
-Tak. -odparła. Sam jego lekceważący ton sprawiał, że zaczynała go nie lubić.
-Jak się nazywasz?
-Octavia Conely. -zaraz zauważyła zmianę w twarzy mężczyzny. -A pan to kto? - starała się, by jej głos brzmiał pewnie.
-Mistrz Alan Feyrevy. -odpowiedział, prostując się z godnością. -Conely... -powtórzył i parsknął śmiechem. -Vaill cię przyjął, co? Jesteś pewna, że zasłużyłaś? -postanowiła już jawnie okazywać mu niechęć.
-Skoro zostałam przyjęta, to chyba tak. I albo mi się wydaje, albo podważa pan autorytet mistrza Vailla.
-Uważaj, do kogo mówisz. -syknął Feyrevy. -Być może inni będą cię rozpieszczać z powodu nazwiska, Conely, ale nie licz, że będę jednym z nich. Miłego dnia. -sarknął. Nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, wyminął ją i szybkim krokiem zszedł po schodach. Obejrzała się za nim, chcąc zadać jakiekolwiek pytanie, które choć w małej części pozwoliłoby jej się dowiedzieć, o co chodzi. Dlaczego miałaby być inaczej traktowana z powodu nazwiska? Dlaczego facet, który nawet jej nie zna, od początku wchodzi z nią na wojenną ścieżkę? W o wiele gorszym humorze powlekła się do drzwi z numerem 217.

9 komentarzy:

  1. Jak Cię znam to od nienawiści do miłości jeden krok ;) Na wspomnianego przez Julię partnera w postaci mistrza typowałabym Alana :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znasz już dobrze mój styl pisania, dlatego powinnaś też przewidzieć, że zanim jakiś konkretny romans się wywiążę, do bólu skomplikuję życie wszystkim bohaterom ;)

      Usuń
    2. A Alan już na wstępie wprowadza komplikacje :)

      Usuń
    3. Alan się dopiero pojawił, więc wcześniej nie mogłam go typować, ale pozostaje przy tamtym typie na razie. Muszę ufać, że pierwsze wrażenie będzie trafne. ;) Poza tym, może pojawi się trójkąt. :D A odpowiedź, kto, dopiero na samym końcu. :)
      Poison, nie podoba mi się, jak zapisujesz dialogi. Przede wszystkim spacja przed pauzą koniecznie musi być. Gdy po wypowiedzi bohatera następują takie słowa jak: powiedziała, rzekła, odparła, wymruczał, sarknął, czyli bezpośrednio odnoszące się do wypowiedzi, to po wypowiedzi (przed pauzą) nie stawiamy kropki, np.
      - Mogłabyś zrobić mi kanapkę - powiedziała Monika.
      Nie:
      - Mogłabyś zrobić mi kanapkę. - powiedziała Monika.
      Kropkę stawiamy, gdy następujące po wypowiedzi zdanie nie odnosi się do niej bezpośrednio:
      - Mogłabyś mi zrobić kanapkę. - Monika spojrzała na mamę, po czym zrobiła słodkie oczy, którym kobieta nie potrafiła odmówić.

      Usuń
    4. Cenna uwaga, dzięki. Będę na to zwracać uwagę, ale ze względu na przyzwyczajenie pewnie trochę czasu to zajmie.
      Co do romansu - miałam jedną koncepcję, po czym postanowiłam ją zmienić, następnie zmieniłam jeszcze raz i tak w kółko, więc trudno jest zgadnąć ;) W każdym razie miło, że próbujesz trafiać

      Usuń
  2. Tez mi sie wydaje ze pomiedzy nimi wyniknie jakis romans :-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam nową Czytelniczkę na blogowym pokładzie :)
      Staram się nie spoilerować, dlatego też nie powiem na ten temat ani słowa. Czas pokaże ;)

      Usuń
  3. Rozdział fajny! Nie wiem dlaczego, ale ja też myślę, że będą mieli romans. Lecę czytać rozdział 5.

    OdpowiedzUsuń