niedziela, 19 maja 2013

Rozdział 42

42. Rozdziały końcowe. Naprawdę nie chcę już rozciągać tego opowiadania, więc jak tylko wrócę z wycieczki (tj. piątek) napiszę resztę. Tymczasem macie bitwę ostateczną i Alana, na którego wiem, że część z Was czeka. Enjoy!


Wylądowali za niewielkim wzgórzem, a do ich uszu od razu dotarły huki, brzęki i wrzaski. Walka musiała tu osiągnąć apogeum, bo gdy Octavia wyjrzała zza skały, ledwo można było odróżnić jednych walczących od drugich. Miecze siekały wściekle w powietrzu, krew bryzgała we wszystkie strony i właściwie trudno było określić, która z armii ma przewagę. Dziewczyna poszukiwała wzrokiem Alana i Vailla, lecz na próżno.
 - Octavio! - syknął Millius, ciągnąć ją za rękę w dół. - Musisz być bardzo ostrożna. Masz swój miecz?
 - Oczywiście. Co mam robić?
 - Póki co - znaleźć rozsądne miejsce i czekać na odpowiedni moment. Posłańcy przynieśli właśnie Mauviasowi wieści, że więźniowie zniknęli z zamku. Trwają poszukiwania Perły, a dziś przypada święto Griphe, pamiętasz?  - Anioł patrzył na dziewczynę, po której nie dało się już poznać, czy jeszcze się boi, czy już tylko działa instynktownie.
 - Ta Perła... dzisiaj osiąga największą moc. Co Mauvias może z nią zrobić?
 - Wszystko, cokolwiek zechce. Perła usłucha dziś każdego życzenia, które popłynie z wielkiego umysłu, z potężnej siły.
 - Więc trzeba się śpieszyć. Myślę, że... - jej słowa utonęły w ogromnym huku, jakby eksplozji, która zasłała niebo  złotą łuną. Wrzaski i krzyki wzmogły się gwałtownie, jakby jakaś potężna borń zmiotła kilkaset osób z powierzchni ziemi. - Co to było?! - krzyknęła przerażona.
 - Wstawaj ! - odpowiedział Millius, który po raz pierwszy w życiu dał po sobie poznać strach. - Ktoś o bardzo potężnej mocy stara się naruszyć działanie Perły. Musimy iść!
 - Kto?! - spytała, przekrzykując tumult dźwięków. Wyciągnąwszy miecz, biegła za aniołem tak szybko, jak pozwalały jej na to obolałe nogi. Co chwila musiała uchylać się przed strzałą wycelowaną po mistrzowsku w środek jej czoła, co chwila padać na ziemię, by uchronić się przed czyimś mieczem. Nie było łatwo przejść nawet kilkuset metrów, a Millius wciąż ciągnął ją w nieznane. Kilka razy uratował jej życie, przyjmując na siebie ciosy, które, rzecz jasna, nic nie mogły mu zrobić. 
 - Tędy! - krzyknął, prowadząc ją przez zrujnowaną ulice. Meglany również walczyły, wydając z siebie przeciągłe, piskliwe dźwięki. Kilka z nich nawet jej się ukłoniło, rozpoznając w dziewczynie bohaterkę wojny. To wcale nie pomagało. Nie chciała czuć na sobie więcej presji. Wyrzuty sumienia wciąż spływały od czubka jej głowy aż po koniuszki palców u stóp - jak mogła powiedzieć Mauviasowi wszystko, co chciał? Dlaczego w tak ważnym momencie dała się ponieść emocjom, bardzo silnym, ale jednak niezwiązanym ze wszystkim, czeho ją uczono?
 - OCTAVIA! -nagle jej względny sposób runął. Doskonale rozpoznała ten głęboki, pełen odwagi głos. Głos należący do Alana. Odwróciła się, spuszczając wzrok z Milliusa i ujrzała swojego ukochanego. Był poraniony, przez połowę jego twarzy biegła krwawa szrama, dłonie i nogi też miał poranione. Mimo to podbiegł do niej ile sił w nogach, chwycił w ramiona i mocno, wręcz desperacko pocałował.
 - Nic ci nie jest? - spytała pierwsza.  - Tak się o ciebie bałam...
 - Co tu robisz, wariatko?! - wykrzyczał zaraz. - Umierałem ze strachu, myślałem, że już nie wrócisz. 
 - Jestem cała i zdrowa, tatę też sprowadziłam - rzekła z uśmiechem. 
 - Świetnie, a teraz wracaj do Akademii, natychmiast!
 - Nie mogę! Jestem tu z Milliusem i mam do wykonania jeszcze jedną misję. Poza tym nie zostawię cię tu samego. Muszę mieć pewność, że wrócisz ze mną. - Znów mocno się do niego przytuliła i choć odwzajemnił gest, czuł niepojętną wściekłość. Na nią. Na jej głupotę, brawurę i wieczny, nieustający upór.
 - Kochanie, błagam cię, wracaj do rodziców! - wysyczał, starając się wpłynąć na jej psychikę odpowiednim doborem słów.
 - Alan, posłuchaj. Mam tu coś jeszcze do zrobienia i nie mogę tego nikomu zlecić. Będę na siebie uważała, obiecuję.
 - To ma mnie uspokoić?! Wracaj do tej cholernej Akademii i nie waż się wyściubić z niej nosa!
 - Uważaj! - krzyknęła w ostatniej chwili, gdy czerwona smuga przeleciała tuż nad ich głowami i wylądowała ciężko na ziemi. Octavia i Alan natychmiast wyciągnęli miecze, gotowi do walki. Gdy jednak zobaczyli, z kim mają do czynienia, zbledli i poczuli na plecach bardzo nieprzyjemny dreszcz. Stał przed nimi sam Mauvias, rozwścieczony, pełen żądzy śmierci.
 - Zniszczyłaś wszystko, ty mała, plugawa dziwko! Zapłacisz mi za to! - ryknął potwór.
- Jeszcze nie wszystko. Wciąż nie zniszczyłam ciebie! - Nim cokolwiek zdążyło ją powstrzymać, przystąpiła do walki, a był to najcięższy bój, jaki w życiu stoczyła. Mistrz Zakonu Feupeliadów dysponował nie tylko doskonałą techniką, ale także ogromną siłą. Jego ciosy spadały na ostrze dziewczyny tak mocno, że niemal kruszyły żelazo. W amoku walki Octavia nie dostrzegła, że prócz Mauviasa pojawiła się wraz z nim jeszcze jedna postać. Taka, którą dobrze zapamiętała. Której zawdzięczała życie. Na ziemi leżał Maal, ledwo żyjący, choć wciąż z otwartymi oczami. Musiała jednak dostrzec szybki ruch, który wykonał Alan, nieświadom tożsamości przybysza - zamachnął się mieczem, chcąc dobić konającego.
 - Nie! - krzyknęła, ile sił w płucach. - Zostaw go! - Na szczęście refleks mistrza zadziałał błyskawicznie i miecz nie przebił ciała Maala. Wtedy Alan także ruszył do walki z Mauviasem, ale na nic zdała się jego pomoc. Mauvias walczył doskonale, był nie do pokonania. Tymczasem krainą Griphe wstrząsnęła kolejna eksplozja.
 - Słyszysz?! Perła już jest moja! - wysyczał Mauvias z obłąkańczym uśmiechem.
 - Po moim trupie!  - warknęła Octavia.
 - Da się zrobić - to mówiąc zamachnął się z całej siły i gdyby nie potężny kontratak Alana, już padłaby martwa.
Walka trwała i wszystko wskazywało na to, że jej koniec może wyznaczyć jedynie śmierć którejś ze stron. Mauvias zauważył, że Octavia się nie podda. Miał więc zamiar zmusić ją, by skoncentrowała się na czymś innym, niż walka. Nagle jego dzikie ataki ustały, a miecz powędrował w stronę Maala. Tego Octavia nie mogła znieść. Dług, jaki u niego zaciągnęła, po prostu zmusił ją do natychmiastowego działania. Tymczasem Alana oddzieliła od całej sytuacji pędząca na nich czerwona chmura - jeden przeciwnik więcej. Octavia musiała walczyć sam na sam z Mauviasem, o życie swoje i Maala. 
 - Myślisz, że zdołasz się odpłacić? Że uratujesz życie tego śmiecia? O nie, Conely, zdrajcy zawsze giną na wojnie. - Mówił, wymierzając wciąż tak samo potężne ciosy.
 - W takim razie powinieneś zginąć pierwszy - mówiła, z każdym słowem próbując wbić miecz w jego serce. Adrenalina i gniew dodawały jej siły i zdolności, to bardzo pomogło. Jednak zmęczony po niedawnych przejściach organizm musiał dać o sobie znać. Jej pole widzenia uległo zwężeniu, ruchy stały się mniej płynne i lżejsze, a więc było coraz ciężej walczyć.
Wreszcie sytuacja osiągnęła punkt krytyczny. Być albo nie być. Ostrza Octavii i Mauviasa spotkały się tuż przy ciele Maala.
 - Nie zabijesz go, sukinsynu! - wykrzyczała dziewczyna, tylko na moment odzyskując dość sił, by podnieść ostrze i wykonać jeden silny zamach. Sama nie spodziewała się, że uda jej się coś wywalczyć, ale dokonała tego. Jej miecz spotkał się wreszcie z ciałem Mauviasa, który zawył z bólu, gdy jego ręka od miecza spadła na ziemię. Gdy potwór wił się z bólu na ziemi, Octavia przyklękła obok Maala.
- Dasz radę uciec? Musisz, Maal, proszę - jęknęła błagalnie.
 - Muszę - powtórzył. Ostatkiem sił, a może już tylko dzięki instynktowi udało mu się podnieść.
 - Przenieś się do Akademii, tylko szybko! Tata na pewno wszystko wyjaśnił tamtejszym mistrzom.  No już! - Maal dotknął swojej piersi i wzbił się w powietrze jako czerwona chmura. Octavia rozejrzała się po polu bitwy - Mauvias wciąż nie odzyskał sił, a Alan i jego przeciwnik zniknęli. To była jedyna szansa, by dostać się wgłąb walki. Gdzieś, gdzie mogła znajdować się Perła. Być może ostatnia szansa do uratowania Perły przed ową dziwną siłą, o której mówił Millius. Bez chwili namysłu ruszyła do walki.

piątek, 3 maja 2013

Rozdział 41

41. Teraz to już naprawdę przegięłam z przerwą, wiem. Prawie miesiąc nie było notki i opowiadanie się niesamowicie rozwlekło, ale do końca jeszcze 4 rozdziały, więc mam nadzieję, że wytrzymacie ;) Pozdrawiam z deszczowego Wrocławia!

Biegli przez most, nie oglądając się za siebie. Czasu było naprawdę mało. Gdzieś tam, setki mil stąd już toczyła się wielka bitwa, a Octavia czuła się tam najbardziej potrzebna. Nigdy nie pogodziłaby się z faktem, że nie pomogła, że jej siła i zdolności nie przyczyniły się do zwycięstwa. To nie była pycha ani chęć bycia bohaterką, a potrzeba ciągłego działania w słusznej sprawie. To prawda, że po części kierowała nią także nienawiść do Mauviasa, ale czy to ma znaczenie? Tak czy inaczej nie mógł wygrać, to byłby koniec porządku w Galaktyce.
Wiman czekał na nich w tym miejscu, w którym go zostawiła.
 - Wsiadaj - poprosiła ojca i sama weszła za nim do pojazdu. Drzwi się zamknęły, a ona jak najszybciej zasiadła za sterami i zaczęła podnosić maszynę.
 - Masz jakiś konkretny plan? - spytał Titres, zajmując miejsce obok córki. Głos miał trochę roztrzęsiony, trochę ze zmęczenia, trochę z szoku. W ciągu tych kilkunastu lat przestał w ogóle wierzyć, że kiedykolwiek opuści Noisang...
 - Musimy dostać się do Akademii, tam się wszystkiego dowiem, a ty się ukryjesz - odpowiedziała, patrząc przed siebie. Wiedziała, że ojciec nie będzie chciał słyszeć o bezczynności.
 - Nic z tego. Postaram się o jakiś eliksir dodający sił i ruszam do boju.
 - Nie, tato. Żaden eliksir nic tutaj nie pomoże, jesteś wycieńczony i masz do tego święte prawo. Poza tym ani ja ani mama nie zniosłybyśmy, gdybyśmy straciły cię drugi raz, rozumiesz? - To ostatnie zdanie zdawało się trochę go przekonać. Nie odezwał się już na ten temat, ale po jego minie widać było wielkie niezadowolenie.
- Za to ty chcesz iść i narażać życie, tak?
- Tato, proszę... - jęknęła dziewczyna. 
 - Mama przeżyła równie wielki strach o ciebie, kiedy wyruszyłaś w podróż, by mnie ratować. A co, jeśli  tym razem coś ci się stanie? Król Bravius ma wielką armię, która świetnie poradzi sobie bez ciebie.
 - Masz rację. Ale ja mam powód, by iść i walczyć dalej.
- Octavio, tak nie można! -  Titres, pomimo tego, że całkowicie opadał z sił, postanowił kłócić się z córką tak długo, aż ta odpuści. Chciałby mieć pewność, że się nią nacieszy, że to nie są ich ostatnie chwile razem, ale jeśli dziewczyna chwyci za broń, takiej pewności zwyczajnie nie będzie mógł mieć.
 - Skończmy ten temat. Nie możesz się denerwować i przemęczać. Niedługo będziemy na miejscu - rzekła spokojnym głosem, by uciąć kłótnie. Ona też wolałaby, żeby to wszystko już się skończyło, ale wojny mają to do siebie, że mogą tylko rozpocząć się z woli człowieka, natomiast kończy je los.
Podróż trwała długo, ale nie dla Octavii i Titresa. Dla nich czas płynął błyskawicznie, popędzany przez strach i adrenalinę. Jednak w końcu wylądowali na dziedzińcu Akademii, co spotkało się z gromkim wiwatem i wrzaskiem straż i żołnierzy, którzy chronili najwyraźniej nieogarniętą jeszcze wojną Pense.  Mimo natłoku wrzasków i braw jeden krzyk, wciąż i wciąż powtarzający jej imię, rozpoznałaby wszędzie - mama. Octavia złapała ojca za rękę i powoli zaczęli schodzić po stopniach wimana. Wtedy Chantall, nie bacząc już na dobre obyczaje i setki wpatrzonych w nich oczu, wzięła w ramiona córkę i męża, tuląc ich i całując bez opamiętania. Łzy spływały po jej policzkach strumieniami, ale nigdy nie była jeszcze tak szczęśliwa.
 - Mój boże... jesteście cali, tak się cieszę! Tak się o was bałam, ale jesteście tu! - Słysząc ten drżący ze szczęścia głos, Octavia w jednej chwili zapomniała o bólu, o ranach i o tym, jak potwornie była zmęczona. Ta wielka radość, którą odczuwała, zaćmiła wszystko. Nareszcie byli razem i choć brakowało tu Artaxa, była pewna, że jej brat patrzy na nich z góry i uśmiecha się szeroko.
Była jednak jeszcze jedna osoba, z którą bardzo chciałaby się zobaczyć. Alan. W tej chwili na pewno toczył ciężki bój, bo jako jeden z najlepszych mistrzów został wysłany do najbardziej zagrożonych miejsc. Ta myśl przywróciła jej trzeźwe myślenie. Wymknęła się z objęć rodziców i popędziła do Akademii, gdzie, na szczęście, od razu wpadła na Audara. 
 - Octavia! -  mistrz omal nie powalił jej na łopatki, gdy rzucił się jej na szyję.  - Ty żyjesz! Nic ci nie jest? Jak twoja misja?
 - Wszystko w porządku, tata jest na zewnątrz, wycieńczony, ale szczęśliwy - odpowiedziała z uśmiechem.
 - Za to ty nie wyglądasz nawet na wycieńczoną - jesteś już prawdziwym cieniem człowieka. Jak najszybciej musi zobaczyć cię jakiś medyk...
 - Nie mam na to czasu. Właściwie chciałam cię zapytać, gdzie mogę się przydać. I... gdzie wysłano Alana.
 - Nic z tego! - mistrz pociągnął ją za rękę przez hol, wyraźnie chcąc zaprowadzić ją do pokoju. - Nikt nie pozwoliłby ci walczyć  w tym stanie.
 - Ale ja muszę, Audar, ja...
 - Nawet nie próbuj mnie przekonywać! Jesteś zmęczona, masz za sobą najcięższe dni w życiu, teraz i tak nie możesz im pomóc. A swoją drogą Alan na pewno by tego nie chciał.
 - Audar! - przerwała mu z naciskiem. - To JA powiedziałam Mauviasowi wszystko, co chciał wiedzieć! To przeze mnie on ma większe szanse na wygraną, nie mogę teraz siedzieć sobie tu spokojnie, podczas gdy inni narażają życie!
 - Powiedziałaś mu to, żeby ratować ojca, to naturalne.
 - Uratowałam ojca i podłamałam siłę naszych wojsk! Muszę coś zrobić! - wyrwała rękę z jego uścisku. Mistrz patrzył na nią ze zdumieniem - nigdy nie sądził, że można być aż tak upartym. Przez ostatnie dni codziennie mogła stracić życie, żyła w nieustającym strachu, walczyła o siebie i ojca, a mimo to nadal paliła się do boju. Tak postępować mógłby tylko ktoś o nazwisku Conely.
 - Twoi rodzice mnie zabiją, jeśli cię wypuszczę. Nie wspominając już o Alanie...
 - Więc mnie nie wypuszczaj. Wszyscy dobrze wiedzą, jak prezentuje się mój charakter i co sobie robię ze wszelkich zasad, jeśli mam przed sobą jakiś ważny cel. Nie musisz przecież wiedzieć jak i kiedy się stąd wydostałam.
 - To nie są żarty, sytuacja jest naprawdę poważna, Octavio... - wciąż próbował ją zniechęcić.
 - Powiedz mi tylko, gdzie jest Alan.
 - Myślę, że to nie jest do...
 - Mów! - krzyknęła, czując, że złości ją każda stracona sekunda.
 - Alana i Vailla wysłali na Griphe, choć początkowo mieli chronić Coidę. Tam jest teraz najgorzej. Jest tam Mauvias i jego gwardia, pchać się tam teraz, w środku walki, to samobójstwo! Zastanów się ad tym, co robisz, dziewczyno!
 - Wiem, co robię - powiedziała. Pobiegła tylko na górę po lecznicze maści i już miała zamiar biec z powrotem. Najpierw szybki powrót udaremnił jej Felix, padający jej w objęcia, gratulując i niedowierzając na przemian, potem dopadła ją Foris i dosłownie wmusiła w nią jedzenie i picie (na spanie Octavia kategorycznie nie wyraziła zgody), aż wreszcie Felix do spółki z Audarem znów próbowali jej przemówić do rozsądku.
 - Dlaczego zawsze musisz być taka uparta! - wrzasnął wreszcie Felix.  - Tutaj też w końcu dotrze armia Mauviasa, też będziesz mogła się wykazać.
 - Tu nie chodzi o żadne wykazanie się! - powtórzyła, kompletnie tracąc cierpliwość. - Muszę jak najszybciej powiadomić kogoś, co wie Mauvias. To im się na pewno przyda w ochronie Griphe.  Naprawdę nie zdajecie sobie sprawy, że jeśli Mauvias posiądzie siłę, o jakiej mówi Tajemnica Griphe, wszyscy jesteśmy skończeni?
  - Rozumiemy, bardzo dobrze rozumiemy, ale dlaczego to zawsze TY musisz pchać się na wrogie ostrza? Choć raz mnie posłuchaj! - jęknął błagalnie Felix.
 - Jeśli nikt z naszych nie dostanie szybko konkretnych informacji, nasze szanse spadną w końcu do zera. MAUVIAS-WIE-WIĘCEJ!
  -Moi drodzy!  - odezwał się za ich plecami spokojny głos. Millius wkroczył do holu Akademii i uścisnął im dłonie. - Bardzo dobrze się spisałaś, Octavio, twoja odwaga i zdolności godne są podziwu. Bardzo bym chciał, żebyś mogła teraz odpocząć, ale jest coś jeszcze, co musisz zrobić.
 - O czym mówisz? - spytała dziewczyna, mrużąc oczy.
 - Jest ktoś, kto będzie potrzebował twojej pomocy, a komu zawdzięczasz swoje życie.
 - Maal - wyszeptała, wnet przypominając sobie o tym, jak powiedział jej i ojcu przed Mostem, że jeszcze się spotkają.
 - Właśnie on. Więc, jeśli się zgodzisz, zabiorę cię stąd. Możesz być pewna, że zrobię wszystko, żeby cię ochronić. - To mówiąc podał jej rękę, którą pośpiesznie chwyciła, by nie tracić więcej czasu. Potem teleportowali się znów i kolejna ciężka próba właśnie się rozpoczęła.