wtorek, 28 sierpnia 2012

Rozdział 18

18. Jest coś, na co chyba sporo dziewczyn czekało ;) Przesłodzone to być nie mogło, ze względów oczywistych, ale myślę, że fanki Alana będą zadowolone. Oprócz tego jak zwykle tajemnice i knucia. Moja specjalność :)


Powiedzieć, że scena rozgrywająca się na oczach wszystkich zgromadzonych była dziwaczna, byłoby mocnym eufemizmem. Pomijając sam fakt nietypowego połączenia kłócącej się pary, naprawdę rzadko można było oglądać nieopanowanego Lennarsa, który w tej chwili trzymał mocno nadgarstki pani Clemort, mierzącej go wściekłym spojrzeniem.
 - Nie bądź głupia, Rose! - krzyknął.
 - Puść mnie, bo pożałujesz! Nie zrobiłeś nic przez tyle czasu!
 - Milcz! - krzyknął , zdając sobie sprawę, jak wielu uczniów im się przysłuchuje. Rosanne zreflektowała się, wyrwała nadgarstki z uścisku dłoni mistrza i szybko się oddaliła.  - A wy na co się gapicie? Nie macie nic do roboty?! - warknął i kadeci również zaczęli się oddalać, szepcząc do siebie. Octavia przyglądała mu się chwilę dłużej, będąc bardzo zdziwioną takim postępowaniem. Właśnie odwróciła się, by razem z innymi udać się do pokoju, gdy Lennars pstryknął w palce i przywołał ją do siebie.
 - O co chodzi, mistrzu?
 - Rozmawiałaś dziś po lekcji z panią Clemort, tak? Co ci powiedziała?
 - Zaproponowała mi indywidualne lekcje. - Wzruszyła ramionami.  - Mistrz Vaill podobno o tym wie, bo sam jej powiedział o moich... eee... zdolnościach.
 - Zgodziłaś się na te lekcje? - spytał szybko.
 - Tak. Przecież to nic złego, prawda?
 - Pomówię z Vaillem. A tymczasem postaraj się nie wdawać w bezsensowne dyskusje z tą kobietą, dobrze? - uśmiechnął się do niej, ale Octavia nie odwzajemniła gestu.
 - Co to znaczy "bezsensowne dyskusje"?
 - Posłuchaj - zaczął i widocznie chciał, żeby jego głos brzmiał na pełen politowania - Clemort to stuknięta wieszczka, która lubi otaczać się znanymi, wpływowymi ludźmi, a potem przedstawiać ich jako swoich przyjaciół i wykorzystywać do własnych celów. Chciałbym cię przed tym uchronić.
 - Więc to o mnie się pan z nią pokłócił?
 - Niezupełnie. Raczej o jej ogólne działanie. Chyba nikt z nas by nie chciał, żeby wciągała cię w swoje głupie pomysły, co? - Wciąż się uśmiechał, choć teraz już wyraźnie spięty, widząc, że Octavia nadal przygląda mu się z pewną dezaprobatą. Polubiła panią Clemort, poza tym nie sądziła, by osoba tak roztargniona i wesoła mogła mieć jakieś szczególnie złe intencje względem niej.
 - Jeśli pani Clemort zaproponuje mi coś, co mi się nie spodoba, po prostu odmówię, ewentualnie zawiadomię mistrza Vailla. Ale, proszę mi wybaczyć, to chyba nie powód, żeby musiał pan tak boleśnie zatrzymywać panią Clemort.
 - Nie chciałem jej zrobić krzywdy. Po prostu... och, chyba zdążyłaś zauważyć, jaka ona jest, a ja nie chciałem z nią rozmawiać w biegu. 
 - To sprawa pomiędzy panem, a panią Clemort.
 - Chyba ci się naraziłem, co? - parsknęła śmiechem.
 - Mi? Nie. Po prostu nie spodziewałam się tego po panu - rzekła dość chłodno.
 - No... tak, przyznaję, to nie było zbyt grzeczne. Przeproszę ją jeszcze dziś. Jesteś wolna.
 - Do widzenia, mistrzu Lennars - pożegnała go i wspięła się po schodach na piętro.
W sypialni rzuciła się na łóżko i wpatrzyła w okno, wychodzące na dziedziniec. Znów coś, co się wydarzyło, miało z nią związek. Niby te wszystkie epizody były od siebie kompletnie niezależne, a jednak nie mogła się pozbyć wrażenia, że są ze sobą powiązane. Co raz bardziej zaczynała wątpić, bo to wszystko, co się wokół niej dzieje było bez znaczenia - chyba za dużo tu przypadków i niedomówień.
 Wpatrując się w ciemniejące już niebo zastanawiała się, o ile prościej byłoby żyć bez krwi meglanów w sobie, z pełną rodziną i świadomością, że jest się zupełnie normalnym, niczym się nie wyróżniającym człowiekiem. Nie musiałaby wtedy poświęcać ostatnich, letnich wieczorów, takich, jak ten, na leżenie i rozmyślanie o wszystkich ponurych wizjach, które mogły jej dotyczyć. Mogłaby zamiast tego wsiąść na grzbiet kelmelota i szybować w przestworzach. Nagle jej wzrok padł na łąkę blisko parku, w którym ćwiczyła i na drewniane boksy, w których wylegiwały się te piękne stworzenia. Dlaczego nie? - pomyślała i kwadrans później gładziła już masywny pysk zwierzęcia, które zamruczało z lubością. Był to ten sam kelmelot, na którego grzbiecie leciała do Griphe i najwidoczniej bardzo ją polubił, bo wspiął się na tylnych łapach, a przednie oparł o jej barki i przytknął wielki nos do jej policzka.
 - Chodź, maleńki, rozprostujesz skrzydła - powiedziała i otworzyła furtę boksu, co kelmelotowi bardzo się spodobało. Dosiadła go tak, jak to robili najlepsi jeźdźcy i skrzydlaty tygrys, rozpędzając się uprzednio, wzbił się w powietrze. Frunął w stronę zachodzącego słońca, chlastając  wielkimi skrzydłami. Octavia, podobnie jak on, rozłożyła ręce, jakby chciała uchwycić jak najwięcej powietrza i zagarnąć je w mocnym uścisku. Frunęli tak, zupełnie bez celu, przy akompaniamencie wiatru wyjącego dookoła nich i mogłaby przysiąc, że to, co teraz czuje, to najprawdziwsza w świecie magia. Magia, która mogłaby trwać bez końca, podsycana złotymi promieniami słońca i zapachem kwiatów znad jeziora, gdyby nie głośny gwizd dochodzący z łąki. Spojrzała w dół i musiała mocno się kontrolować, by nie zakląć - Ferevey patrzył w jej stronę i był naprawdę zły. 
 - Conely, na dół, w tej chwili!  - Pochyliła się nad swoim kelmelotem, zmuszając go w ten sposób do lądowania. Zwierzę niechętnie usłuchało polecenia i chwilę potem biegło już przez łąkę, zwalniając, by w odpowiednim momencie mogła z niego zeskoczyć. Alan odprowadził go do boksu i zatrzasnął ze złością furtkę.
 - Co ty sobie wyobrażasz?! - fuknął na wstępie. - Trwa wojna, ciebie poszukują ludzie Mauviasa, zostałaś przez nich ciężko poraniona, a ty opuszczasz akademik, nic nikomu nie mówiąc i idziesz sobie polatać?!
 - Nic mi się przecież nie stało - burknęła, robiąc przy tym obrażoną minę.
 - Ale mogło, głupia dziewczyno!
 - Przecież byłam blisko akademika! Mogłabym wrócić, gdybym zauważyła coś podejrzanego.
 - Czy ty naprawdę sądzisz, że ludzie Mauviasa to idioci? Nie daliby znaku swojej obecności do ostatniej chwili, a gdy takowa by nadeszła, nie miałabyś już szansy uciec. Chyba widziałaś, jacy są szybcy - syczał jadowicie.
 - Przepraszam - powiedziała i spuściła głowę, choć tylko po to, by nie rozzłościł jej wyraz jego twarzy, który niewątpliwie pokazywał teraz złośliwą satysfakcję.
 - Nie musisz mnie przepraszać, bo nie mi zrobiłaś coś złego. Pomyśl jednak, że choćby twojej matce zależy na twoim bezpieczeństwie i na pewno byłaby bardzo wystraszona, gdyby się dowiedziała, co robisz. - Teraz zerknęła na niego i ku swemu zdumieniu, nie odkrył a w nim złośliwości. Był zły, to fakt, ale nie złośliwy.
 - Nie pomyślałam, przyznaję - rzekła w końcu. - To był tylko taki impuls... Ostatnio dużo się wokół mnie dzieje, a ja musiałam to wszystko jakoś odreagować.
 - I latanie bez celu jest na to najlepszym sposobem, co? - prychnął z pogardą i zmieszał się lekko, gdy pokiwała głową, by potwierdzić.
 - Uwielbiam latać.
 - Wiem. Całkiem sporo o tym słyszałem. Vaill zachwyca się twoim lataniem ilekroć ma ku temu sposobność.
 - Naprawdę? - parsknęła śmiechem. Zrobiło jej się niespodziewanie miło, tym bardziej, że usłyszała to akurat od Feyreveya.
 - Przyznaję, że idzie ci to całkiem nieźle. - Nie chciał jej za bardzo schlebiać, a "całkiem nieźle" zdecydowanie nie pokrywało się z tym, co myślał.
 - Dzięki - uśmiechnęła się promiennie.  - Wracamy do akademika? - spytała. Odpowiedziało jej krótkie skinienie, więc zrobiła krok do przodu, gdy nagle...
 - Zaczekaj - powiedział i zbliżył się do niej, po czym wyciągnął rękę ku jej twarzy. Spojrzała na niego zszokowana i  uspokoiła się dopiero, gdy okazało się, że chce wyciągnąć z jej włosów liść, który najwyraźniej wpadł w nie, gdy leciała. Nie mogła jednak nie poczuć delikatnego muśnięcia opuszek  jego dłoni na swojej szyi, gdy ją do niej zbliżył. Spojrzała wtedy w jego twarz wystraszonym wzrokiem, a on poczuł się cholernie źle. Mógł jej powiedzieć, by sama to zrobiła. Nie powinien się nawet do niej zbliżać na taką odległość. Wystraszył ją, wiedział o tym doskonale. I nic w tym dziwnego - tyle razy na nią wrzeszczał, wyśmiewał ją i traktował, jak głupią małolatę, a teraz zrobił coś, co w powszechnym rozumowaniu można było uznać za czułe. Skrzywił się nieznacznie na myśl o tym i cofnął rękę.
 - Ja tylko... - zaczął, bardzo starając się nie patrzeć na zdziwienie wymalowane na jej twarzy. - No... miałaś to we włosach i pomyślałem, ze powinienem...
 - Dziękuję - powiedziała, choć pewną trudność sprawiło jej wydobycie z siebie głosu. O ile zbliżenie się na tyle do Audara było bardzo przyjemne, o tyle przy Alanie miało to o wiele większy wydźwięk. Poza tym zdawała sobie sprawę, że Audar zawsze gotów był podać jej pomocną dłoń i uśmiechnąć się przyjaźnie, ale Feyrevey... Nie, to nie mogło mieć miejsca.
 - Myślę, że już najwyższy czas wracać - powiedział, odzyskując powagę i spokój. Octavia bez słowa ruszyła za nim przez łąkę, błogosławiąc słońce za to, że już całkowicie zaszło, bo mógłby zobaczyć jej zaróżowione lekko policzki. Nie odezwała się już do końca ich przechadzki, a gdy żegnała się z nim w holu, miała ochotę pobiec przed siebie i uderzyć głową w mur, za własną głupotę.

czwartek, 23 sierpnia 2012

Rozdział 17

17.  Odrobinę krócej, bo nie chciałam mieszać. Poznajemy nową postać, która, jak zwykle wprowadzi trochę zamętu. Pokazuję też Foris od tej strony, która zdecydowanie różni ją od Zgredka ;)


Nazajutrz, gdy Octavia czekała już w umówionej sali na swoją nową nauczycielkę, nieco się stresowała. To był jej nowy przedmiot, w dodatku bardzo trudny, więc nie miała pojęcia, czy sobie poradzi i czy polubi panią Clemort. Felix i kilku innych uczniów siedziało na miękkich, purpurowych poduchach. Octavia rozejrzała się i skrzywiła nieznacznie - oczekiwała, że sala będzie pełna magicznych przedmiotów, eliksirów i starych ksiąg, a znajdowały się tu tylko wspomniane wcześniej poduchy, rozrzucone w nieładzie na posadzce, jedno krzesło, najprawdopodobniej przeznaczone dla nauczycielki, kamienna misa, oparta na filarze, wypełniona do połowy czystą wodą i zwiewne zasłony fruwające pod wpływem wiatru, wpadającego przez okna. Uczniowie zaczynali się już niecierpliwić i ten właśnie moment pani Clemort wybrała sobie na wkroczenie do sali. Wszystkie spojrzenia spoczęły na wysokiej, smukłej kobiecie, o gęstych, brązowych lokach, sięgających ramion. Rosanne Clemort miała  przyjazny wyraz twarzy, a ubrana była w łososiową szatę w róże. Octavia uśmiechnęła się nieco szerzej - już wiedziała, czemu Feyrevey nazwał ją głupią babą. W każdym razie  sama oczekiwała jakieś potężnej, poważnej czarownicy, więc ciężko jej było ukryć lekkie rozczarowanie. 
 - Witam wszystkich! - rzekła kobieta głosem równie ciepłym, co jej uśmiech.  - Nazywam się Rosanne Clemort i będę waszą nauczycielką od Magii i Teleportacji. Nic jeszcze pewnie o nich nie wiecie, więc zaraz trochę sobie o tym porozmawiamy - zapowiedziała, a potem poprosiła wszystkich o przedstawienie się. Była jedną z tą nielicznych osób w Akademii, która nie spytała ją, czy na pewno jest TĄ Conely i od razu zaplusowała sobie u Octavii.
 Nim kobieta znów zabrała głos, poprawiła sobie włosy i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. 
 - Dobra - zaczęła - o magii słów kilka. Ktoś wie, jakie rodzaje magii istnieją? - Felix podniósł rękę. - Tak, Rufusie?
 - Mam na imię Felix - poprawił ją.
 - Oczywiście, oczywiście - machnęła ręką na swoje przejęzyczenie. - Proszę mówić.
 - Więc... istnieją trzy podstawowe rodzaje magii. Bojowa, lecznicza i astralna.
 - Dokładnie! - wykrzyknęła, nie zwracając uwagi na to, że chce coś jeszcze powiedzieć. - Bojowa, jak nazwa wskazuje, służy do walki i używania jej przeciwko wrogowi. Lecznicza do usuwania ran i szkodliwych uroków, natomiast astralna, ta najfajniejsza, to cała masa ciekawych zajęć. Przepowiadanie przyszłości, formuły zaklęć i takie inne bibeloty. - Kilku uczniów parsknęło śmiechem. Reszta lekcji, podobnie, jak początek, była bardzo... żywiołowa. Pani Clemort gestykuowała żywo i  gdyby Octavia miała ją porównać do któregoś z mistrzów, byłby to z całą pewnością Audar. Od razu zrobiło jej się gorąco na tę myśl.
 Po dwóch kolejnych godzinach pani Clemort oznajmiła, że ma dość tłumaczenia i kazała wszystkim zmiatać do swoich zajęć.
 - Octavio, pozwól na chwilę - przywołała do siebie gestem dziewczynę, a ta, zaskoczona podeszła.
 - Słucham, proszę pani?
 - Rozmawiałam z mistrzem Vaillem i wiem, że powinnaś wykazywać wyjątkowe zdolności na moich zajęciach. Masz w sobie...
 - Krew meglanów - dokończyła za nią.
 - Właśnie. Dlatego chciałabym ci coś zaproponować. Może ci się wydawać, że z naturalną magią we krwi będzie ci łatwiej, ale ja myślę, że trzeba to potraktować w odpowiedni sposób. W miarę możliwości chciałabym ci udzielać prywatnych lekcji.
 - Nie pomyślałam, że będzie mi łatwiej. Nic nie wiem o magii - mruknęła.
 - Nie szkodzi - nauczycielka uśmiechnęła się do niej ciepło. - Wszystko będę ci wyjaśniać. Niemniej jednak ważne jest to, żebym miała szansę pokierować twoją magią osobiście, bo masz jej w sobie spore pokłady i trudno byłoby ci nad nią zapanować, gdyby się rozwijała zbyt szybko. A twierdzę, że może się tak właśnie dziać.
 - W porządku - dziewczyna wzruszyła ramionami. 
 - W takim razie za jakiś czas ustalimy godzinę i miejsce spotkania. Może tu, co? To idealne miejsce, prawda? - Octavia tylko uśmiechnęła się słabo. Nie wiedziała, co takiego idealnego może być w prawie gołych ścianach i kilku poduszkach. Rosanne najwyraźniej to niezrozumienie zauważyła, bo dodała  - W takich niezagraconych pomieszczeniach, które nie rozpraszają naszej uwagi i nie blokują przepływu czarodziejskich zdolności, jest o wiele prościej się czegoś nauczyć. W każdym razie... wszystko ci jeszcze wytłumaczę - poklepała ją po ramieniu, a potem uśmiechnęła się bardziej subtelnie i przyjrzała jej z uwagą.
 - Coś się stało, pani Clemort?
 - Ależ skąd, drogie dziecko. Po prostu bardzo miło mi cię poznać. Wiedziałam wprawdzie, że prędzej czy później trafisz do Akademii, ale nie spodziewałam się, że będzie o tobie tak głośno.
 - Wiedziała pani? - powtórzyła, zdziwiona. 
 - To było nieuniknione.
 - Mówi tak pani, bo za pomocą magii zaglądała w przyszłość?
 - Nie, Octavio. Nie musiałam zaglądać w przyszłość, by o tym wiedzieć. A teraz zmykaj już na przerwę. - Dziewczyna wycofała się powoli, nie spuszczając z Rosanne czujnego wzroku. Cała jej początkowa sympatia została zastąpiona przez jakąś niewytłumaczalną niepewność. Nawet wtedy, gdy już zamknęła za sobą drzwi klasy, nie mogła się pozbyć wrażenia, że coś jest nie tak.
Była tak zamyślona, że nawet nie tknęła obiadu. Z zamyślenia wyrwało ją dość silne szarpnięcie za koszulę. Spojrzała w dół i jej wzrok od razu padł na Foris.
 - Ty nie je.
 - Zamyśliłam się.
 - O kim? -spytała szybko elfka, podpierając się pod boki. Octavia nie mogła nie zauważyć, że nie spytała "o czym".
 - O dzisiejszej lekcji z panią Clemort - odparła. 
 - Nie o mistrzu Audarze? 
 - Nie, dlaczego miałabym o nim myśleć? - spytała, niby to zdawkowo.
 - Bo wczoraj była bardzo zadowolona, kiedy mistrz Audar zaoferował jej pomoc, a nie cieszyła się, kiedy mistrz Feyrevey z nią rozmawiał - rzekła Foris oskarżycielskim tonem.
 - Nieprawda! - zaprzeczyła Octavia. - Bardzo miło rozmawiało mi się z mistrzem Feyreveyem, ale Audara też lubię. - Elfka milczała przez chwilę, po czym spytała tylko, dość oschle, czy Octavia będzie jeszcze jadła, a potem zabrała jej talerz, jak zwykle, wskakując przy tym na jej kolana.
Dziewczyna już chciała opuścić jadalnię, gdy jej uwagę przykuła jakaś szarpanina na zewnątrz. Prawie wszyscy uczniowie zebrali się przy drzwiach, a ona zobaczyła coś, czego absolutnie nie spodziewała się zobaczyć.

niedziela, 19 sierpnia 2012

Rozdział 16

16. No i znowu namieszałam :) Ludzie powinni się cieszyć, że naprawdę nie mam mocy sprawczej na tym świecie, bo życie wyglądałoby wtedy... bardzo ciekawie. Jeszcze jedno: w komentarzach pisałyście, że Foris to kopia Zgredka - otóż ja Wam zamierzam pokazać, że absolutnie nie ;)


Gdy Octavia skończyła mówić, Felix miał dość niepewną minę. Przyglądała mu się przez chwilę w nadziei, że się odezwie, ale on milczał jeszcze dłuższą chwilę.
 - Co zamierzasz? - spytał wreszcie. 
 - Muszę odnaleźć tatę.
 - To wiem. Pytam, co zamierzasz zrobić, żeby go odszukać. Chyba nie wyobrażasz sobie, że pewnego dnia po prostu polecimy sobie do Noisang i wyciągniemy stamtąd najpilniej strzeżonego więźnia.
 - Oczywiście, że nie - zaperzyła się. - Tylko... jeszcze nie mam dokładnego planu.
 - Proponuję na razie zbierać jak najwięcej informacji i szczegółów, a gdy już będziemy mieli ich dostatecznie dużo, zaczniemy działać.
 - Nie rozumiesz - rzekła stanowczo. - Feyrevey mówił, że tata... że nie jest taki, jak dawniej. On nie może tak długo czekać.
 - Wiem, Octavio, i bardzo mi przykro, ale po prostu nie da się tego zrobić inaczej. - Poklepał przyjaciółkę po ramieniu, choć wypadało to blado wobec tak wielkiego problemu. Najważniejsze jednak było to, że zaoferował swoją pomoc i przyłączył się do niej, a, co więcej, podszedł do sprawy bardzo poważnie, więc będzie bardzo pomocny.
 
Po kolacji zeszła do holu i przyjrzała się tablicy ogłoszeń - już pojawiły się na niej nowe przedmioty i terminy ich wykładania. Wszystkiego, prócz Magii i Teleportacji miał ją uczyć Vaill, ale obok Magii i Teleportacji pojawiły się zupełnie jej dotąd nieznane personalia
Rosanne Clemort. Dziewczyna przesunęła palcem po ogłoszeniu, szukając nauczyciela Felixa i okazało się, że będzie ich uczyła ta sama kobieta.
 - Głupia baba - stwierdził szorstko jakiś głos obok niej. Obróciła się i spojrzała prosto na Feyreveya. - Macie pecha, że uczy was ta cała Clemort. Jeszcze kilka lat temu był tu całkiem niezły nauczyciel,a  teraz... szkoda gadać.
 - Dlaczego pan uważa, że to "głupia baba", mistrzu? - spytała, cytując go wyraziście.
 - Jutro sama zobaczysz. I wspomnisz moje słowa za kilka kolejnych lekcji.
 - Możliwe - powiedziała i obrzuciła mistrza podejrzliwym spojrzeniem. Alan Feyrevey raczej nie rozmawia z nią ot tak.
 - Chciałem ci tylko powiedzieć, że odtąd będę miał z tobą więcej zajęć.
 - Wiem, mistrz Vaill mi powiedział. 
 - To, że WIESZ jest mało istotne, Conely. Mówię ci to, bo chcę, żebyś wiedziała, że jeśli na moich lekcjach nie będziesz przestrzegać dyscypliny, poniesiesz przykre konsekwencje.
 - Śmiem zauważyć - mruknęła - że ponoszę je u pana zawsze, niezależnie od tego, czy przestrzegam dyscypliny, czy nie. - Nic nie powiedział, ale mogłaby przysiąc, że jego wargi drgnęły w lekkim uśmiechu.
 - Nie zapominaj o tym, a nasza współpraca jakoś się ułoży.
 - Mam nadzieję - odpowiedziała, choć szczerze w to wątpiła.
 - Rana już ci nie dokucza?
 - Odrobinę. 
 - Naprawdę mała ta odrobina - stwierdził szyderczym prychnięciem - Widziałem dziś część twojej walki z Vaillem. Przez chwilę myślałem, że go zabijesz. - Policzki dziewczyny powlekły się delikatnym odcieniem różu, a Alan tylko na to czekał. - Mogę ci zarzucić wszystko, ale nie to, że nie umiesz walczyć. Twój mistrz znalazł się w prawdziwym niebezpieczeństwie, co?
 - Ja... trochę się zagalopowałam. 
 - Trochę się zagalopowałaś - powtórzył z udawanym zastanowieniem. - No, to doprawdy ciekawe. Mam nadzieję, że kiedy sam będę z tobą walczył, mogę liczyć na odrobinę wyrozumiałości? - Zaśmiał się, choć nie był to już ów zimny, kpiarski śmiech, którym zwykle kwitował wszystko, co powiedziała.
 - Jeśli ceni pan swoje umiejętności na tyle nisko, by uczennica musiała być dla pana wyrozumiała, mistrzu, to tak, dam panu fory.  - Z nieprzeciętną satysfakcją patrzyła, jak szyderczy uśmieszek spełza z jego ust i ustępuje miejsca zwykłej, kamiennej twarzy. 
 - Zawsze jesteś taka wyszczekana?
 - Tylko wtedy, kiedy muszę - odparła z dumnie podniesioną głową. Alan przewrócił oczami, ale musiał przyznać, że pewne jej występki robiły na nim wrażenie. Nawet to, że odważyła się lecieć na Griphe, mimo czyhającego na nią niebezpieczeństwa, co swoją drogą było brawurą graniczącą z głupotą, uznawał za swego rodzaju osiągnięcie. Bardzo niechętnie musiał zgodzić się z opinią, że pomylił się co do niej. Sądził, że zjawi się tu z mylnym wrażeniem, że nazwisko Conely upoważnia ją do wszystkiego, czego inni robić nie mogą. Nie znosił jej rodziny i  nie chciał mieć z nią więcej styczności, ale ona była inna. Wciąż butna, bezczelna i śmiała, ale w ten sposób, który sobie cenił. 
 - Świetnie - powiedział w końcu. - Mam nadzieję, że uda mi się wyperswadować takie zachowanie wobec mnie. - Znów uśmiechnął się mściwie.
 - Szczerze wątpię, mistrzu Feyrevey - odparła i o ile jeszcze tydzień temu doprowadziłoby go to do furii o tyle teraz potrafił znaleźć w tym trochę zabawnej przekory.
 - A teraz zapraszam do sypialni, Conely. O ósmej masz zajęcia z panią Clemort, a więc przyda ci się sporo koncentracji. Dobranoc!
 - Dobranoc, mistrzu Feyrevey - zawołała, gdy już odchodził. Po raz kolejny ją zaskoczył.
Już miała odchodzić do sypialni, gdy natknęła się na mężczyznę, który sprawiał, że mimowolnie robiło się jej gorąco. Audar wpadł na nią wychodząc zza rogu.
 - Przepraszam, Octavio, naprawdę, bardzo przepraszam. Nie sądziłem, że jeszcze tu będziesz o tej porze.
 - Nie szkodzi - odparła, spuszczając wzrok, by nie zdradzić swojego zadowolenia na jego widok. 
 - Jak się czujesz? Wiesz, po tych wszystkich przejściach...
 - W porządku. Wszystko powoli wraca do normy. - Stało się coś, co sprawiło, że poczuła, jak gruba lina oplata ją i zaciska się mocno na gardle. Audar położył jej obie dłonie na ramionach i spojrzał prosto na nią.
 - Gdybyś kiedykolwiek potrzebowała rozmowy, wiesz, gdzie mnie znaleźć
 - Jasne - odpowiedziała, kiwając lekko głową.
 - Jeśli chodzenie po schodach wciąż sprawia ci trudność, odprowadzę cię na górę.
 - Nie. To znaczy tak... Ja... mam na myśli, że... - Audar uciszył ją jednym gestem i roześmiał się perliście, co spowodowało lekkie drżenia całego jej ciała.
 - Chodź - podał jej rękę, stojąc już dwa stopnie wyżej. 
 - Mistrzu - rozległ się skrzekliwy głos tuż za nimi. Foris patrzyła na nich, wyraźnie czymś oburzona. - Mistrza uczeń jest na dziedzińcu, a o tej porze już nie wolno! Proszę go stamtąd zabrać!
 - Jasne, Foris - rzekł pogodnie. 
 - A ja zaprowadzę - powiedziała elfka, wspinając się po schodach tuż przed Octavią, która teraz faktycznie miała problemy z chodzeniem, choć z innych powodów, niż przedtem.
 - Dzięki, Foris, poradzę sobie.
 - Ty chciała, żeby zaprowadził ją mistrz Audar, więc Foris też może to zrobić - warknęła elfka, nadal ewidentnie na coś zła. - Mistrz Feyrevey kazał iść na górę, do sypialni, a nie rozmawiać z innymi!
 - Przecież nie zrobiłam nic złego!
 - Nie zrobiła - prychnęła elfka. - Ty powinna docenić mistrza Feyreveya! On nigdy nie rozmawia ze swoimi uczniami, a już na pewno nie z kobietą. Dobranoc! - Gdy Foris odchodziła, Octavia miała naprawdę głupią minę. Nie przypuszczała, że elfka celowo odciągnęła od niej Audara, ale najwyraźniej uważała, że prawo do spędzania czasu z Octavią poza zajęciami, przysługuje tylko Alanowi. Dobry żart.
 Nacisnęła klamkę i weszła do pokoju. Na stole wciąż leżał list od jej mamy, ale nim zabrała się za odpisywanie, rzuciła się  na łóżko i ukryła twarz w dłoniach. 
 - Jasna cholera - pisnęła. Po spotkaniu z Audarem wciąż było jej gorąco i naprawdę ciężko było jej skupić myśli na czymś innym. Jedno było pewne: musiała jak najszybciej wziąć się w garść. On był mistrzem, ona uczennicą, a więc jej zadurzenie się jest całkowicie nie  na miejscu. Wzięła jeszcze kilka głębszych oddechów i usiadła. Czas zająć czymś swój umysł. Wzięła do ręki pióro umaczane w atramencie i rozwinęła przed sobą czysty pergamin. 
 
 Kochana Mamo!
 Wciąż pamiętam o swojej obietnicy, ale obawiam się, że już zaczęłam ją łamać. Gdybym postąpiła inaczej, zrobiłabym to wbrew sobie. Teraz, kiedy już znam prawdę, nie mogę go tak zostawić. Tata potrzebuje mojej pomocy, bo być może jestem już jedyną osobą, która wierzy, że jest jeszcze sens go ratować. Wiem, jakie to niebezpieczne, ale przecież tak wiele osób powtarzało mi, że jestem prawdziwą córką swojego ojca, więc nie mogę tak po prostu bezczynnie siedzieć. Mam sporo odwagi i nadzieję, że nigdy mi jej nie zabraknie. Wiem, że nie powiedziałaś mi nic, ponieważ się o mnie bałaś, dlatego wiedz, że nie gniewam się, choć na początku było mi ciężko. Obiecuję, że będę ostrożna. 
 Dbaj o siebie.
 Octavia

środa, 15 sierpnia 2012

Rozdział 15

15. Jako że w tym rozdziale przechodzimy do "kolejnego etapu" szkolenia Octavii, naszło mnie na pewne przemyślenia. Mianowicie - kolejny etap tworzenia przeze mnie tego opowiadania. Na początku sądziłam, że porzucenie fandomu Harry'ego Pottera i tworzenie własnego świata będzie bolesną klęską, a okazało się, że tak naprawdę z własnym światem zżyłam się jeszcze bardziej niż z tym, który wyczarowała dla nas pani Rowling. Wszystkim polecam pisanie. Naprawdę wszystkim, bez wyjątku ;)


 Następnego dnia z samego rana do sypialni Octavii zapukała Foris i wręczyła jej, wraz ze śniadaniem, zapieczętowaną kopertę. Zmieniła jej też opatrunek na ranie i przekazała jej, że mistrz Vaill oczekuje jej na dziedzińcu o ósmej rano. Nie miała więc wiele czasu, a bardzo chciała jeszcze przeczytać list, którego, niewątpliwie, nadawcą była jej matka.
 Nawet nie tknęła śniadania - od powrotu do Pense w ogóle nie miała apetytu. Zaraz po porannej toalecie rozerwała kopertę i usiadłszy w fotelu pod oknem, zaczęła czytać słowa wypisane ręką Chantall. 
 
 Kochanie, wiem, że zostałaś ciężko ranna.Mam nadzieję, że wszystko już dobrze.  Wiedziałam  że zaczniesz poszukiwania, ale nie przypuszczałam, że zrobisz to tak szybko. Arcany Vaill powiadomił mnie, że rozmawiałaś już ze swoimi dziadkami. Teraz już pewnie wszystko wiesz. Nie proszę Cię o wybaczenie, ale o zrozumienie. Nawet jeśli popełniłam błąd, nawet jeśli zrobiłam ci krzywdę - zawsze chciałam tylko Twojego dobra. Nie jestem w stanie powstrzymać Cię przed tym, co i tak pewnie zamierzasz zrobić, ale raz jeszcze proszę Cię, żebyś kierowała się rozsądkiem i pamiętała o tym, co mi obiecałaś przed wylotem do Pense. Wybacz mi, jeśli potrafisz.
Kocham Cię, Mama.

Odłożyła list i przymknęła oczy. Oczywiście, tego właśnie się spodziewała. Wszyscy robili wszystko dla jej dobra, nie myśląc o tym, że najlepiej czułaby się, gdyby sama mogła podejmować decyzje. Nie jako małe dziecko, rzecz jasna, ale później, gdy już wszystko rozumiała.
Chciała zabrać się za odpisywanie, ale wskazówki zegara prawie ustawiły się na godzinie ósmej, więc pospiesznie zeszła na dziedziniec.
Gdy tylko wyłoniła się zza drzwi akademika, rozmowy na placu ucichły, a wszystkie pary oczu zwróciły się ku niej. Cóż, najwyraźniej była ulubionym tematem plotek w ostatnich dniach.
  - Dzisiaj poćwiczymy  w parku - powiedział Vaill, biorąc ją pod ramię i szybko wyprowadzając poza dziedziniec.
 - Co dzisiaj ćwiczymy? - spytała, nie chcąc rozmawiać na inny temat.
 - Walkę z przeszkodami - odparł Vaill. Spojrzał na nią dopiero, gdy dotarli na polanę otoczoną drzewami i krzewami kwitnących kwiatów. - Wyciągnij miecz - polecił jej. Skinęła, po czym wykonała polecenie i ustawiła się w pozycji bojowej. Vaill stanął naprzeciwko niej i ustawił ostrze tuż przy jej ostrzu.
 - Dziś nie będzie czystego pojedynku. Będę ci przeszkadzał i używał broni, którymi ty nie dysponujesz. Musisz się obronić i, oczywiście, pokonać mnie. Jeśli wytrącisz mi miecz z dłoni, zaliczam ci dzisiejszą lekcję na maksymalną liczbę punktów. 
 - A jeśli nie?
 - Zrobimy kilka kolejnych takich lekcji, aż ci się uda. Może ci się uda, wiesz, że jesteś w tym dobra - zachęcił ją, ale odebrała to zupełnie inaczej. Teraz wiedziała już, że jej zdolności wcale nie wynikały z jej ciężkiej pracy, a jedynie obecnej w niej krwi meglanów. Vaill wiedział. Wiedział i okłamywał ją.
Nagromadzonych tak wiele negatywnych emocji i brak możliwości dania im upustu sprawiły, że gdy usłyszała komendę "zaczynaj!", ruszyła do ataku tak wściekłego, jakiego Vaill się nie spodziewał. Ostrze jej miecza napadało na to drugie z ogromną prędkością i siłą. Nie przeszkadzały jej owe "nieczyste" bronie, którymi okazały się ścinane przez Vailla grube gałęzie, lecące jej prosto w twarz, ani sznur, mający owinąć się wokół jej kostek i podciąć ją w walce. Nacierała na swojego mistrza coraz szybciej i agresywniej, jakby naprawdę chciała go zabić. Kipiała złością i Arcany nie mógł dłużej udawać, że tego nie widzi.
 - Opanuj się - warknął, gdy ich miecze skrzyżowały się w połowie drogi do twarzy przeciwnika. 
 - Cały czas jestem opanowana - wysyczała jadowicie. 
 - Wiesz, o czym mówię - sapnął, wymieniając kolejne ciosy.
 - Nie, nie wiem, mistrzu - wycedziła z ironią. - O krwi meglanów, o  mojej rodzinie czy o tym, że mój brat był inny i dlatego nie umiał obronić się przed tymi, którzy go zabili?
 - Dobrze wiesz, że nie mogłem ci powiedzieć.
 - Nie chciałeś! - wrzasnęła, uderzając w spadającą gałąź tak mocno, że w mgnieniu oka rozpadła się na dwie części. Vaill nie zdążył nawet odpowiedzieć, musząc się bronić przed kolejnymi ciosami. 
 - Złość nie jest wskazana w walce - upomniał ją spokojnie. - Opanuj emocje, jeśli chcesz wygrać.
 - Opanuj emocje?! Wszyscy mnie oszukiwaliście! Wszyscy! A teraz szepczecie za moimi plecami i myślicie, że jestem głucha! Nie - daruję - wam - tego! - krzyknęła i pchnęła mieczem prosto w swojego mistrza, który, oczywiście, obronił się. Uznał jednak, że dziewczyna pozwala sobie na zbyt wiele i postanowił dać jej nauczkę. Role odwróciły się - teraz to on nacierał na nią, a ona musiała się bronić. Dawała radę przez kolejny kwadrans, ale gdy wreszcie zręcznie podciął jej kostkę lekkim kopnięciem, broń wypadła jej z ręki, a ona sama legła na ziemi. Na czole miała krople potu, a jej pierś falowała szybko w nierównym oddechu.
 - To nie była dobra walka - rzekł z powagą Vaill, podając jej rękę.
 - Nie była dobra? Przecież udawało mi się pana blokować!
 - To jeszcze nic nie znaczy. Mówiłem ci, że masz się opanować. Gdybym był twoim prawdziwym przeciwnikiem, wykorzystałbym masę możliwości, by pchnąć cię mieczem prosto w serce. Za dużo w tym było gniewu, za mało techniki. - Dziewczyna spojrzała na niego ze złością.
 - Usiądź - poprosił, wskazując jej ławkę. Zajęła miejsce, a Vaill wyciągnął z kieszeni zwitek pergaminu.
 - Co to jest? - spytała.
 - Miałem ci to dać jeszcze przed wylotem, ale nie mieliśmy czasu. Musisz wybrać sobie nauki, jakie będziesz kontynuować, lub które zaczniesz, bo masz już za sobą egzamin z podstaw. - Octavia rozwinęła pergamin i spojrzała na niego z ciekawością. Czarne litery układały się w następujące nazwy przedmiotów:
 
  Historia Galaktyki
  Filozofia i medytacja
  Walka bronią białą
  Strzelectwo
  Prawo Galaktyki
  Magia i teleportacja
  Maszyny i zwierzęta powietrzne
  Kontakty z istotami półludzkimi i nieludzkimi
  Polowanie

 - Ile mogę wybrać? - zapytała znów, na chwilę zapominając o złości.
 - To zależy od tego, jak widzisz swoją przyszłą karierę w Gwardii.
 - Pomoże mi pan się na coś zdecydować?
 - Od tego tu jestem - odparł z uśmiechem. - Cóż, chyba powinienem zacząć od tego, że masz trzy możliwości do wyboru. Możesz zostać Łowcą, a więc polować na złoczyńców i sprzymierzeńców Mauviasa. Możesz być Obrońcą i bezpośrednio chronić najważniejsze osobistości w Galaktyce. Możesz zostać jeszcze Wojownikiem, czyli brać udział w walkach i misjach ratunkowych.  Oczywiście każdy z tych kierunków ma swoje wady i zalety.
 - A ty, mistrzu, kim jesteś?
 - Łowcą - odparł i, jakby czytając w jej myślach, od razu odpowiedział na kolejne pytanie Octavii - Niezależnie od tego, czy wybierzesz inny kierunek, nie zmieniasz mistrza. - Dziewczyna skinęła.
 - Nie wiem, co jest dla mnie najlepsze. 
 - Znając twój temperament i chęć działania odpuściłbym sobie Obrońcę. Pomijając fakt, że do tej fukncji jest ci potrzebna znajomość Historii i Prawa Galaktyki, musiałabyś wtedy spokojnie siedzieć w jednym miejscu i jedynie czekać na akcję. Pozostaje Łowca albo Wojownik.
 - Więc wybieram...
 - Zaczekaj - powstrzymał ją. - Wiem, w którą stronę się skłaniasz, ale musisz pamiętać, że trwa wojna i jeśli wybierzesz funkcję Wojownika, znajdziesz się w samym jej sercu, rozumiesz? To już nie jest zabawa, Octavio. Musisz też wiedzieć, że wybranie specjalizacji Wojownika wiąże się z większą ilością lekcji z mistrzem Feyreveyem. - Tu spojrzał na nią znacząco, ale Alan nie był już dla niej przeszkodą.
 - Mimo wszystko wybieram funkcję Wojownika. Jestem pewna - dodała, widząc, że Vaill chce zaoponować.
 - Dobrze. W takim razie będziesz musiała się napracować.
 - Jakie przedmioty mam wybrać? - Na to pytanie Arcany wziął od niej kartkę i własnym piórem pozaznaczał wszystko, czego powinna się uczyć. Tym sposobem zakreślone zostały Filozofia i medytacja, Walka bronią białą, Strzelectwo oraz Magia i teleportacja.
 - Super - mruknęła, choć nie było to zbyt ambitne. 
 - Maszyn i zwierząt powietrznych nie brałem pod uwagę, wiedząc, jak latasz - uśmiechnął się do niej ciepło. - No, skoro już wybrałaś, chyba jesteś wolna. - Vaill wstał i Octavia zrobiła to samo.
 - Mistrzu! - zawołała za nim. - Ja... mam jeszcze jedno pytanie.
 - Tak?
 - Kim byli... tata i Artax? 
 - Obaj byli świetnymi Wojownikami - odparł z pewnym smutkiem Arcany, a potem oddalił się. Octavia poczuła ukłucie winy na myśl o tym, jak niedojrzale była wściekła na swojego mistrza. Powlekła się za nim  na dziedziniec i prawie od razu wpadła na Felixa. 
 - Wszystko gra? - spytał chłopak.
 - Tak, jasne - odpowiedziała. - Audar dał ci już do wyboru przedmioty?
 - Oczywiście! Zostanę Wojownikiem, a ty?
 - Podobnie.
 - To świetnie! Będziemy uczyć się razem, a potem czekają nas wspólne misje i wyprawy i...
 - Oby tylko nie kończyły się tak, jak moja ostatnia wyprawa do Griphe. Felix, chodź, muszę ci wszystko opowiedzieć.  - Po tych słowach chwyciła go za rękę i poprowadziła schodami na górę. Była już pewna, że chce odszukać ojca i prawie taką samą pewność miała co do tego, że nikt jej na to legalnie nie pozwoli. Za nic miała zdanie Alana, że Titres postradał rozum, za nic miała wszelkie niebezpieczeństwa. Teraz musiała już znaleźć tatę i na pewno będzie potrzebowała kompana równie spragnionego wrażeń. Felix nadawał się idealnie. 

czwartek, 9 sierpnia 2012

Rozdział 14

14. Ostrą kampanię ocieplania wizerunku Alana uważam za rozpoczętą ;) Wstawiam dziś dwa rozdziały jako że mam świetny humor i rozsadza mnie wena. W pisaniu pomagał mi Nick Cave z piosenką O'children, do której przesłuchania gorąco Was zachęcam.


Powrót do Pense, choć bezpieczny, wydawał się Octavii o wiele gorszy niż podróż w pierwszą stronę. Ciążyło na niej wszystko, czego się dowiedziała. Świadomość tego, ile złego działo się w jej rodzinie oplatała ją ciasnymi więzami, jak jadowity wąż duszący ofiarę, nim zaatakuje. Wtuliła twarz w swojego kelmelota, wciąż dzielnie powstrzymując cisnące się do oczu łzy.  Wiatr wpadał w jej włosy i buszował w nich zimnymi powiewami, skrzydła zwierzęcia łopotały w uspokajającym rytmie. Było jej źle, ale nie mogła się poddać. Nie teraz, gdy trwa wojna, a ona stała się jej centrum. To ją chce dopaść Mauvias i w gruncie rzeczy to właśnie on doprowadził do tego, że teraz będzie musiała złamać obietnicę daną matce, że być może jej rodzina już nigdy nie stanie się jednością. Poczuła nienawiść tak głęboką, że niemal namacalną. Przysięgła sobie, że dopadnie tego sukinsyna i pokaże mu, na co ją stać. Musiała być jednak cierpliwa.
 - Wszystko w porządku? - krzyknął Arcany, by usłyszała go zza szumu wiatru i łopotania skórzastych skrzydeł. Pokiwała głową, nie patrząc mu w oczy. - Lądujemy! - zawołał więc mistrz, zaciskając później wargi w wąską linię. Nie musiał pytać, czego dowiedziała się Octavia. Znał całą historię.
 Pochyliła się nad swoim kelmelotem, zmuszając go w ten sposób do zniżenia lotu. Przed nimi majaczył już dziedziniec akademika, na którego bruku wylądowali chwilę później. Na spotkanie wybiegli im wszyscy inni mistrzowie i kadeci, którzy zapewne wiedzieli już, że zostali zaatakowani. Pierwszy do Octavii dopadł Felix i od razu przytulił się mocno.
 - Nic ci nie jest? Co się stało? Kto was napadł? Byłaś ciężko ranna? - pytania sypały się z ust chłopaka, podczas gdy wszyscy zgromadzili się wokół mistrzów, by wysłuchać oświadczenia.
 - Ludzie Mauviasa dopadli nas podczas podróży i jeden z nich dość ciężko mnie zranił. Pomogli mi w Griphe, ale nadal trochę boli. - Skrzywiła się i złapała za bolącą wciąż ranę. 
 - Dranie - warknął wściekle Felix. - Chodź, pewnie chcesz się położyć. No a... dowiedziałaś się czegoś?
 - Nie byłam obecna na spotkaniu mistrzów z meglanami. 
 - No tak, przecież byłaś nieprzytomna.
 - Byłam - mruknęła ponuro. - Po prostu rozmawiałam z kimś innym. - Czuła, że jeśli nie powie komuś o tym, co czuje, jej głowa pęknie na pół. Oczywiście nie zamierzała mówić mu wszystkiego, ani robić tego w tej konkretnej chwili, ale kiedyś musiała, a Felix był przecież jedyną osobą, której mogła to powiedzieć. No, był jeszcze Vaill, ale była pewna, że teraz po prostu nie będzie miał na to czasu.
 - Felix, ja pójdę sama, dobrze? - powiedziała,a chłopak lekko się zdziwił. 
 - Dowiedziałaś się czegoś złego? Grozi ci niebezpieczeństwo? - Ona tylko pokręciła głową.
 - Później ci wszystko opowiem, obiecuję - zapewniła go i mimo bólu puściła się pędem przez dziedzniec, do holu i w górę po marmurowych schodach. Nie mogła wiedzieć, że pilnie śledzi ją jedna para oczu.
 Wpadła do korytarza, którego chyba nigdy wcześniej nie odwiedzała, byle szybciej, byle ukryć się w jego ciemności przed światem. Poczuła znajome pieczenie w oczach i wilgoć na policzkach. Znalazła swoje zbawienie w postaci filaru, za którym się ukryła, choć w rzeczywistości nie było takiej potrzeby, bo wiedziała, że wszyscy są na dziedzińcu i jeszcze sporo czasu spędzą na wysłuchiwaniu całego sprawozdania.  Usiadła na podłodze i płakała. Wreszcie musiała sobie na to pozwolić. Ogarniała ją tylko smętna cisza i świergotanie samotnego ptaka za oknem. Ale tę ciszę postanowiły zmącić czyjeś szybkie kroki na schodach. Nie obchodziło jej to - w korytarzu, w którym się siedziała znajdowały się tylko schowki na miotły, więc nikt nie powinien się tu zapuszczać. Myliła się jednak. Jej łkanie ściągnęło do tego miejsca ostatnią osobę, którą chciałaby teraz widzieć. Padł na nią długi cień czyjegoś ciała. Spojrzała w górę i natknęła się prosto na twarz Feyreveya. Mogłaby udawać, że wcale nie płakała, ale jaki to miało sens? Już ją na tym przyłapał. Na takiej słabości... Nastawiła się już na kpiny i szyderstwa, ale Alan Ferevey okazał się być nie tylko jej wrogiem, ale również człowiekiem. 
 - Coś cię boli, Conely? To ta rana? - spytał.
 - Nie, mistrzu. Nic mi nie jest - odparła pewnie, by go stąd jak najszybciej odprawić.
 - Płaczesz - stwierdził sucho i ukucnął przed nią. Przyjrzał się jej twarzy - na skroni wciąż miała siniaka, łuk brwiowy rozcięty, a skórę bladą, jak sama śmierć.
 - Przepraszam - mruknęła, spuściwszy wzrok. Już otworzył usta, ale zdał sobie sprawę, że nie wie, co ma odpowiedzieć, skoro dziewczyna przeprosiła go za to, że płacze.
 - Nie postawiłem ci żadnego zarzutu, tylko stwierdziłem fakt. Co się dzieje? Chcesz zobaczyć się z Vaillem?
 - Nie! - odpowiedziała trochę zbyt głośno i tu Feyrevey zaskoczył ją po raz kolejny. Wcale na nią za to nie nawrzeszczał. - To znaczy... nie, dziękuję, mistrzu Feyrevey.
 - A zamierzasz mi w tym stuleciu powiedzieć, dlaczego postanowiłaś tu siedzieć i się odwadniać? - parsknęła nerwowym śmiechem.
 - Obawiam się, że wtedy musiałabym opowiedzieć panu całą historię swojego życia. I to dosłownie, bo właśnie ona jest przyczyną mojego płaczu.
 - Czyli Vaill uczynnie opowiedział ci, wszystko o twojej rodzinie i nie pomyślał o tym, że jesteś za młoda, by to odpowiednio przyjąć. Kretyn - rzucił cierpko.
 - Nie on mi o tym powiedział.
 - Więc kto?
 - Unilia i Angus Conely - wysyczała jadowicie, a z jej oczu potoczyły się nowe łzy. Alan spuścił wzrok. Trudno się było dziwić takiej reakcji dziewczyny. Nawet on, człowiek, który nie używa serca do niczego, poza jego oczywistymi funkcjami w organizmie, poczuł do niej coś na kształt współczucia. Jak znał Conelych, na pewno poinformowali ją o wszystkim z gracją słonia w składzie porcelany.
 - Co teraz zamierzasz? - spytał.
 - Zapaść się pod ziemię, albo udawać, że mnie nie ma - odpowiedziała. Feyrevey przewrócił oczami. Wyprostował się i powiedział:
 - Wstawaj. Nie możesz tu siedzieć do nocy. - Spróbowała się podnieść i zaraz jęknęła z bólu, znów zsówając się po filarze w dół. Zacisnęła zęby. Tej kompromitacji przed Feyreveyem nie zniesie. Chciała się dźwignąć jeszcze raz, ale był szybszy i wyciągnął ku niej rękę. Chciała ją zignorować, jednak nie przypuszczała, że Alan do tego nie dopuści.
 - Nie bądź głupia i daj mi rękę. Akurat to, że nie możesz się podnieść z powodu ran fizycznych, nie uczyni cię w moich oczach ofiarą losu. - Posłuchała. Chwyciła jego dłoń, nieco szorstką i - jak wyczuła - naznaczoną cienką blizną. Gdy wstała, jedną jej rękę zarzucił sobie na szyję, a swoją własną położył na jej plecach. W normalnych okolicznościach już chlasnęłaby go w twarz za tak bliski kontakt fizyczny, ale teraz była mu wdzięczna.
 - Odprowadzę cię do pokoju - powiedział, a ona pokiwała głową.
 Najgorszą mordęgą okazały się schody, na których musiała się bardzo pilnować, by nie jęczeć z bólu. Prawdopodobnie przeciwbólowe mikstury, którymi ją nafaszerowano, przestawały już działać.
W końcu dotarli do jej pokoju. Alan wszedł z nią i kazał jej się położyć na łóżku. Nie protestowała, uznając, że nie ma to najmniejszego sensu, bo Feyrevey i tak ją do tego zmusi, jeśli będzie chciał. Już chciał opuścić jej pokój, gdy zadała pytanie.
 - Mistrzu, czy mistrz Vaill powiedział już wszystkim, czego dowiedzieli się od meglanów?
 - Powiedział, kiedy wybiegłaś z dziedzińca.
 - I  co? Co im powiedziały?
 - Zapomniałaś już, jak ci mówiłem, że meglany przekazują nam swoją wiedzę w najgorszy z możliwych sposobów? Jakieś durne rymowanki, metafory i niedopowiedzenia - prychnął. - Jak je rozwiążemy i ułożymy w logiczną całość, dam ci znać. - Złapał za klamkę i znów zatrzymało go pytanie.
 - Mistrzu!
 - Co znowu?
 - Dlaczego pan za mną poszedł? Kiedy byłam w tym korytarzu... pan nie znalazł się tam przypadkiem, prawda? - Przez chwilę miał zamiar ją ochrzanić za zuchwałe stwierdzenia, które w dodatku mijają się z prawdą, ale potem zebrał się w sobie i postanowił być szczery.
 - Nie, to nie był przypadek. Gdy tylko zsiadłaś z kelmelota widziałem, że coś jest nie tak. A potem rozmawiałaś z tym półgłówkiem od Audara i byłem już pewien. Byłem pewien, że zrobisz coś głupiego, więc poszedłem za tobą.
 - Felix nie jest głupkiem - żachnęła się. - A ja nie zamierzałam zrobić nic głupiego.
 - Tak jak uprzednio nie zamierzałaś mnie uderzyć w twarz albo dać się dźgnąć mieczem w brzuch? - zakpił. - Dobre sobie, Conely. Gdyby coś głupiego wpadło ci do głowy, pewnie rozniosłabyś pół akademika.
 - Od interesowania się mną jest mistrz Vaill - warknęła. No i to by było na tyle, jeśli chodzi o przyjemne relacje między nimi.
 - Dla ścisłości Vaill jest tu od szkolenia cię na mistrza, a nie od znoszenia twoich panieńskich kaprysów. -Uśmiechnął się złośliwie, widząc, jak na jej twarz wstępują rumieńce złości.
 - Nie mam żadnych panieńskich kaprysów! - oburzyła się.
 - A to przed chwilą to co to było? Znalazłem cię i starałem się być miły, odprowadziłem cię do pokoju i odpowiadam na twoje głupie pytania, a ty zaczynasz się na mnie wydzierać. Chcesz to nazwać stabilnością emocjonalną? - uniósł brew w taki sposób, że mimo ogólnej złości parsknęła śmiechem. - No i masz - kontynuował - Octavia Emocjonalnie Stabilna Conely zaczyna zacieszać, jak głupia, zaraz po tym, jak na mnie nawrzeszczała.
 - Bo mnie pan rozbawił! - odpowiedziała, teraz już jawnie rechocąc. Alan sam nie mógł powstrzymać wątłego uśmieszku.
 - Połóż się, Conely, bo chyba boli cię głowa.
 - Póki co, boli mnie rana na brzuchu, a pan mnie rozśmiesza i boli jeszcze bardziej - wyszczerzyła się do niego.
 - Więc może lepiej już sobie pójdę, żebyś przypadkiem nie umarła ze śmiechu.
 - Aż tak zależy panu na moim życiu? - zachichotała.
 - Nie na twoim, a na moim własnym. Najpewniej byłbym następnym, który zginie z tej przyczyny, bo żeby umrzeć ze śmiechu musiałabyś mieć ogromny antytalent do umierania. Potem ludzie padliby trupem ze śmiechu, widząc, jak kopnąłem w kalendarz dusząc się śmiechem z powodu twojej śmierci spowodowanej śmiechem i zapanuje prawdziwa pandemia śmiechowych zgonów. - Nie sądziła, że kiedykolwiek nadejdzie taki moment, ale i ona i Feyrewey śmiali się głośno ze swojego dialogu, aż naprawdę rozbolał ją brzuch.
 - Nie chcemy pandemii, mistrzu, a ja naprawdę zaraz wykituję.
 - Nawet nie próbuj. Jesteś fantastyczną ofiarą do dręczenia cię podczas zajęć. Żegnam ozięble - powiedział i chwilę później zniknął za drzwiami, pozostawiając ją z uśmiechem na ustach. Trwało tylko chwilę, nim zamknęła powieki i zapadła w sen z myślą, że nie taki Feyrewey straszny, jak go malują.

Rozdział 13

13. Ten i kolejny rozdział miały być całością, ale postanowiłam pociąć, żeby Wam nie pomieszać wszystkiego, co powiedzą dziadkowie Octavii z tym, co się stanie potem. Tutaj ostatecznie wyjaśniam to, co na razie powinniście wiedzieć, żeby nie ciągnąć dłużej bałaganu. P.S. Mam nadzieję, że "pechowa trzynastka" w tym wypadku się nie sprawdziła ;)


Gdy dwa meglany, którym Sagreg polecił zaprowadzić Octavię do jej dziadków wiodły ją przez Griphe, rozglądała się niespokojnie. Było tu wiele przedziwnych miejsc i przedmiotów, które teraz, wobec jej szybko bijącego serca, wiele straciły na swej niezwykłości. Mijała jasne, marmurowe posiadłości pozbawione okien. W przydomowych ogrodach siedziały meglany, spoglądając na nią z ciekawością swoimi wielkimi, białymi oczami. Octavia wciąż była słaba i bardzo blada. Wkroczyła właśnie na obszerny dziedziniec z najdziwniejszą rośliną, jaką kiedykolwiek miała okazję widzieć - po jego środku stało drzewo, które w ciągu kilku sekund nagie gałęzie pokryło kurtyną białych kwiatów, następnie zielonych liści, które potem barwiąc się czerwienią i złotem opadały na ziemię i cykl powtarzał się od nowa. 
 - Co to jest? - spytała, zafascynowana.
 - Czas - odpowiedział meglan, jakby to było oczywiste. - Nie odmierzamy tu godzin i dni, ale czas wciąż istnieje. To drzewo jest jego symbolem. - Uśmiechnął się do niej przyjaźnie, ale nie był a w  stanie odwzajemnić uśmiechu. Cała była odrętwiała, nie wspominając już o nasilającym się bólu w okolicach rany.
 - To tu - powiedział drugi meglan, gdy stanęli przed  dębowymi wrotami ze znakami runicznymi u góry. - Wejdź - polecił jej. Raz jeszcze spojrzała na niego pytająco, a potem sięgnęła mosiężnej klamki i nacisnęła ją. Drzwi ustąpiły z cichym jękiem. Weszła do środka.
 Znalazła się w niewielkim holu. O jedną ze ścian opierała się kamienna ławka, przed nią niski stolik z rozłożonym na nim pergaminem. Po drugiej stronie, obok filara, znajdowała drewniana półka wypełniona księgami i cykającymi cicho instrumentami, których nigdy wcześniej nie widziała. Usłyszała ciche skrzypnięcie drzwi i szybko odwróciła się w kierunku, z którego dochodziło. Na chwilę serce w niej zamarło. Zobaczyła kroczącą ku sobie parę - wysokiego meglana, którego niebieskie, błyszczące włosy opadały na szarą, pokrytą srebrzystym pyłem skórę, a białe oczy nie błyszczały już młodzieńczym blaskiem. Obok niego szła jej babcia - starsza kobieta z bardzo długim warkoczem siwych włosów i jasną skórą. Jej twarz pokrywały głębokie zmarszczki, a wąskie usta układały się w lekki uśmiech. Jednak to oczy kobiety były tym, co przyciągnęło jej uwagę - były bardzo podobne do jej własnych, choć już nie tak bystre. Oboje, jej dziadek i babcia ubrani byli w zwiewne, fiołkowe szaty.
 - Octavio - to jej babcia odezwała się pierwsza, wyciągając rękę ku swojej wnuczce. Dotknęła jej policzka, a Octavię przeszedł gwałtowny dreszcz. - Naprawdę tu jesteś... - wyszeptała wzruszona. 
 - Jesteś taka piękna - powiedział jej dziadek. Po tych słowach chwycił ją w ramiona, a ona odwzajemniła uścisk, bardzo niepewnie.
 Nawet się nie spostrzegła, gdy posadzili ją na owej kamiennej ławce, którą minęła, a tym bardziej nie zarejestrowała momentu, w którym znów zaczęli do niej mówić. 
 - Nazywam się Unilia - powiedziała jej babcia - a twój dziadek to Angus. Pewnie chciałabyś się wszystkiego o nas dowiedzieć, o wszystko zapytać. Pytaj. Pytaj, o co tylko zechcesz.  - Octavia właśnie zdała sobie sprawę, że do tej pory się jeszcze nie odezwała. Zaczęła od niezbyt ciekawego, choć logicznego pytania. Stres wciąż ściskał jej gardło, więc nawet to zwyczajne zdanie sprawiało jej pewną trudność.
 - Skąd wiedzieliście, że przyjdę?
 - Posłaniec przysłał nam wiadomość o twoim przybyciu. - Wskazał na rozwinięty przed nimi pergamin. 
 - Powiedziano nam, że zostałaś ranna w walce - zagadnęła jej babcia, patrząc z troską, na swoją potomkinię.
 - To nic takiego - odpowiedziała, instynktownie dotykając brzucha, w którym ziała potworna rana.
 - Jesteś dzielna, zupełnie, jak twój ojciec - powiedział Angus z nutką podziwu.
 - Mój ojciec... - powtórzyła bezmyślnie - Nic o nim nie wiem. Nic, prócz tego, co powiedziała mi mama. A z tego, co wiem, powiedziała mi bardzo niewiele. - Jej dziadkowie spojrzeli po sobie.
 - Więc... - zaczęła Unilia - Pewnie zastanawiasz się, dlaczego twoja matka nigdy nie powiedziała ci o nas. Dlaczego nie poznałaś nas wcześniej.  - Dziewczyna skinęła w odpowiedzi głową, a Unilia zaczeła opowiadać.
 - Nie powinnaś winić Chantall. Nie powiedziała ci o nas, bo się bała. Myślała, że będziemy chcieli skłonić cię, byś spróbowała odnaleźć ojca i pomścić brata. Że Angus zmieni w jakiś sposób przyszłość, byś mogła tego dokonać, narażając się na liczne niebezpieczeństwa.
 - A Artax? Znaliście go? - Angus skinął głową.
 - Znaliśmy. Ciebie dane nam było widzieć tylko raz, zaraz po twoich narodzinach. 
 - Dlaczego później się z nami nie kontaktowaliście? Przezcież miałam już kilka lat, gdy tata zaginął, a Artax.... umarł.
 - Nie mogliśmy - wyjaśniła jej babcia - między nami, a twoimi rodzicami powstał poważny konflikt. Gdy twój brat się urodził, nie miał żadnych znamion krwi meglanów, ale ty byłaś inna. Już wtedy, gdy się urodziłaś, Angus wyczuł w tobie niezwykłą energię i moc. Chcieliśmy, żebyś... żebyś miała szansę zgłębiać wiedzę i umiejętności meglanów, żebyś się wśród nas wychowała. Chcieliśmy mieć przy sobie choć część rodziny, skoro Titres wybrał życie z ludźmi. Wszystko, czego pragnęliśmy, miało służyć twojemu dobru. Twoja matka, oczywiście, nie zgodziła się na to. Titres też zaprotestował. Doszło między nami do poważnych kłótni, padło zbyt wiele bolesnych słów... Potem, nawet wtedy gdy Artax i Titres byli w Gwardii i przybywali na Griphe, nie odwiedzali nas.  - zakończyła.
 - I nawet nie próbowaliście pogodzić się z własnym synem? - spytała, niemal szeptem.
 - Próbowaliśmy, ale bez skutku. Nigdy nie dostaliśmy odpowiedzi od twoich rodziców - powiedział ze smutkiem Angus.
 - Dlaczego Artax nie miał tych mocy, które ja mam? Jak to możliwe?
 - Tego nigdy nie udało nam się dowiedzieć. Twoi rodzice uznali tylko, że tak będzie dla niego lepiej, skoro ma się wychowywać w Coidzie.
 - To wszystko jest jakieś... pogmatwane. Jak w ogóle doszło do tego, że jesteście razem? Meglan i ludzka kobieta... Przecież jesteście jedyną taką parą. - Jej dziadkowie uśmiechnęli się do siebie z nostalgią. 
 - Nie było łatwo - zaczęła Unilia. - Już od samego początku pojawiały się głosy przeciwników. Ludzie od zawsze przybywali do Griphe po rady i przepowiednie. Ja byłam damą dworu ówczesnej królowej Pense, twój dziadek strażnikiem w pałacu Rady Griphe. Kiedy przybyłam tu wraz ze swoją panią, poznałam go. Spędziliśmy razem kilka dni, kilka wspaniałych dni. I zakochaliśmy się w sobie. Poprosiłam królową, by pozwoliła mi tu zostać, a ona się zgodziła. Była bardzo wyrozumiałą kobietą. Ale meglany... tu było gorzej. Nie chciały, bym została. Obawiały się, że wykradnę ich sekrety i przekażę ludziom. Jednak udało mi się przekonać Radę i poślubić twojego dziadka. Złożyłam też przysięgę wierności Griphe, w której obiecałam, że nigdy nie opuszczę krainy na stałe. Owocem naszej miłości był twój ojciec.
 - A czy jego meglany także nie chciały na Griphe? Chciały, żeby wrócił do ludzi?
 - Nie. Uważały, że potomek meglana ma prawo mieszkać wśród nich - wyjaśnił Angus. - Twój ojciec sam podjął taką decyzję już za młodu, gdy usłyszał o Wielkiej Selekcji  i  Akademii... Podczas jakiegoś szkolenia w Coidzie poznał Chantall i pokochał ją. Resztę pewnie już znasz.  - Octavia skinęła głową. Skronie pulsowały jej od nadmiaru informacji, a mimo to tkwiła w niej dziwna pustka. Może nawet coś na kształt smutku. Teraz, kiedy wiedziała już wszystko, zdała sobie sprawę, że tak naprawdę przez całe swoje życie nie miała pojęcia o sobie, o swojej rodzinie, ani o przeszłości, która jej dotyczyła. Zastanawiała się, jak czuła się jej matka, która doskonale wiedziała, że Octavia ruszy w świat bez jakiejkolwiek wiedz na swój temat. Czy miała sumienie? Czy naprawdę ją kochała?
 - Octavio, kochanie, wszystko w porządku? - spytała troskliwie babcia, gładząc ją po plecach.
 - Tak. Tak, babciu, wszystko w porządku - skłamała. Nic nie było w porządku.
 - Skarbie - powiedział Angus - Gdybyś kiedykolwiek czegoś od nas potrzebowała, wiesz, gdzie nas znaleźć. W naszym domu zawsze będziesz mile widziana.
 - Dziękuję - rzekła z nikłym uśmiechem.  - Muszę was o coś prosić. - Jej ton był bardzo poważny.  
 - Gdybym kiedykolwiek szukała taty, a moja mama oskarżyłaby was o to, że mnie do tego nakłanialiście, zaprzeczcie. Powiedzcie, że to była moja decyzja, którą podjęłam już dawno, zanim was poznałam.
 - Octavio! - pisnęła Unilia, zakrywając usta dłonią. - Proszę, nie zbliżaj się nawet do Noisang! To zbyt niebezpieczne. Straciliśmy już syna i wnuka, nie możemy stracić i ciebie! - przez chwilę chciała warknąć, że nigdy nie byli rodziną, że wciąż są sobie całkowicie obcy, choć uznała to za zbyt podłe. A jednak w jej umyśle było teraz zbyt wiele bólu, by mogła powstrzymać tę myśl. Już otwierała usta, by coś odpowiedzieć, ale ktoś zapukał do drzwi i ku jej zaskoczeniu do środka wszedł Vaill.
 - Witam państwa i bardzo przepraszam, ale muszę zabrać Octavię. Wracamy na Pense. - Dziewczyna skinęła posłusznie.
 - Pamiętajcie o mojej prośbie - szepnęła, gdy przytulała ich na pożegnanie. Potem szybko opuściła ich dom, nie oglądając się za siebie. Już wiedziała, że będą musieli ją spełnić. Była pewna, że musi odnaleźć ojca. Musi! Za wszelką cenę.

wtorek, 7 sierpnia 2012

Rozdział 12

12. No i nareszcie zamiast pytań  odpowiedzi. Albo  mi się zdaję, albo zrobiłam z meglanów najfajniejsze postacie w tym opowiadaniu, choć równie dobrze może mi się tak wydawać tylko dlatego, że lubię myślicieli, którzy nie są tacy... zwyczajni. Szkoda, że w większości fantastyki pojawia się tylko taki "Jeden wspaniały" vide: Dumbledore, Gandalf itd ;)
 

Następnego ranka, gdy tylko Octavia się obudziła, wydała z siebie zduszony okrzyk na widok wielkich, prawie białych oczu tuż nad sobą. Odetchnęła głęboko, zdając sobie sprawę, że to tylko jeden z meglanów przemywa jaj ranę na czole.
  - Wybacz, że cię wystraszyłam - powiedziała jedwabistym głosem meglanka.
  - Nie szkodzi... - odpowiedziała, wciąż lekko łamiącym się głosem - Która godzina?
  - Nie wiesz, że na Griphe nie odmierzamy czasu w godzinach? - W jej głosie brzmiało uprzejme zdziwienie. - Trwamy od świtu do zmierzchu i od zmierzchu do świtu. Tu nie ma godzin.
 - Więc... jak dużo czasu minęło od świtu?
 - Praktycznie nic nie minęło, bo właśnie wstało słońce. Zawsze budzisz się tak wcześnie?
 - Nie. To znaczy... teraz też bym się nie obudziła, ale okropnie boli mnie brzuch. - Ściągnęła z siebie nakrycie i zachłysnęła się powietrzem. Sądziła, że meglany nie tylko uleczyły, ale i zasklepiły jej ranę.  Być może nie znała się na ich magii, ale w jej skórze wciąż tkwiło wielkie, bordowe rozcięcie, które, choć nie krwawiło, bardzo bolało.
 - Nie przejmuj się tym - powiedziała meglanka - Zaraz ci pomogę. Postaraj się teraz nie ruszać, dobrze? - Octavia skinęła, choć  "nie przejmuj się" w odniesieniu do wielkiej, groźnej rany tuż pod żebrami, nie brzmiało zbyt rozsądnie.
Chwilę potem wrzeszczała z bólu, gdy meglanka przemywała jej ranę jakimś jaskrawożółtym płynem. Do pokoju od razu wpadł Vaill, który najwyraźniej od dłuższego czasu nie spał.
 - Co tu się dzieje?! - ryknął. 
 - Wszystko w porządku - zapewniła go meglanka - Przemywam jej ranę, bo okropnie ją boli.
 - Nie można tego zrobić jakoś delikatniej?
 - To nic nie da. Ból zawsze towarzyszy tak poważnym ranom. - Mistrz spojrzał na Octavię ze współczuciem. Jeszcze przez kilka minut musiała znosić okropny ból, przypominający przykładanie rozgrzanego do białości metalu do skóry, a potem wszystko nagle ustało. Gdy ponownie spojrzała na swoją ranę, była już mniejsza i nie wyglądała tak groźnie.
 - Wysłałem list, do twojej matki, Octavio - poinformował ją Vaill, a ona miała ochotę na niego nawrzeszczeć.
 - Mistrzu Vaill! - zawołała z wyrzutem. - Moja mama pewnie teraz będzie się zamartwiać!
 - Musi wiedzieć. Jesteś jej dzieckiem i ma prawo być poinformowana o tym, co ci się dzieje.
 - Świetnie - warknęła i spróbowała podnieść się z łóżka, czego natychmiast pożałowała. Ból nasilił się, do tego stopnia, że nie powstrzymała przekleństwa. Vaill skarcił ją spojrzeniem, a potem pomógł jej wstać. Niespodziewanie przyłożył do jej brzucha dłoń w wtopionym w nią platynowym kręgiem i oczyścił jej ubranie z krwi.
 - Dzięki - mruknęła. - Jaki mamy na dziś plan?
 - To zależy, o kogo pytasz - odpowiedział. - My, znaczy mistrzowie, mamy w planach rozmowy z meglanami. Ty  masz w planie leżenie w łóżku i powracanie do zdrowia. Rozumiemy się?
 - Mistrzu, błagam! Nie po to zostałam dźgnięta mieczem, przebyłam setki kilometrów i rozmawiałam z Feyreveyem,  żeby teraz leżeć i czekać na ozdrowienie!
 - Bez dyskusji! Jesteś poważnie ranna i...
 - I niestety i tak będę musiał zamienić z nią kilka zdań - oświadczył wkraczający do pokoju meglan, który wczoraj mówił o energii, jaką wyczuł od Octavii. - Dziewczyna nie jest na tyle niesprawna, by nie mogła z nami dyskutować. Zaraz zaproszę pana do sali gościnnej, mistrzu Vaill, ale teraz proszę nas zostawić samych. - Ku zaskoczeniu Octavii Vaill bez żadnych protestów, wraz z meglanką, opuścił pokój. Ona sama zajęła miejsce na krześle stojącym przy łóżku i spoglądała wyczekująco na meglana.
 - Nazywam się Sagreg i jestem przewodniczącym Rady Griphe - powiedział, a Octavia skinęła z lekkim uśmiechem. Nie miała pojęcia, co to Rada Griphe i czym się zajmuje, ale nie chciała mu przerywać. - Wiesz, dlaczego chciałem z tobą porozmawiać?
 - Nie mam pojęcia - przyznała.
 - My, meglany, potrafimy rozpoznać ludzką energię, ludzkie intencje i stany umysłu. A wszystko, co wymieniłem, jest w tobie niezwykłe. - Mówiąc to, patrzył prosto na nią i czuł, jak z każdą chwilą rośnie jej ciekawość. - Twój ojciec i brat także odwiedzali Griphe, gdy służyli w Gwardii. Byli bardzo do siebie podobni i wszyscy sądziliśmy, że ty także będziesz.
  - Wszyscy sądziliśmy? - powtórzyła.  - Co to znaczy?
 - Naprawdę nie zdajesz sobie sprawy ze swojej sławy w tej krainie?
 - Ze sławy? - powtórzyła, teraz już naprawdę zszokowana. -Niczego jeszcze nie dokonałam, dopiero zaczynam się uczyć w Akadamii, nie mam nawet pojęcia o magii i nie dorastam do pięt żadnemu z mistrzów. Jak mogę być sławna i to tutaj, gdzie ceni się tylko najwybitniejszych?
 - Biedne dziecko - roześmiał się życzliwie. - Od lat wszyscy wyczekiwali twojego pojawienia się w Akademii. Czy nigdy nie zastanawiały cię twoje wyjątkowe zdolności?
 - Nie mam żadnych wyjątkowych zdolności!
 - Żadnych wyjątkowych zdolności? Octavio, masz ich całe mnóstwo! Które dwuletnie dziecko jest w stanie utrzymać się na kelmelocie? Która nastolatka jest w stanie bez problemu władać mieczem? Kto jest w stanie pokonać enigmora, walcząc z nim pierwszy raz? Który człowiek przeżbyłby taki cios mieczem, jaki ty przeżyłaś wczoraj? - Z każdym pytaniem zbliżał się do niej, a oczy dziewczyny rozszerzały się z szoku, być może też strachu.
- Jeszcze nic o sobie nie wiesz, ale musisz kiedyś poznać prawdę.
 - Jaką prawdę? Nie ma żadnej prawdy! - krzyknęła, bojąc się tego, co zaraz usłyszy.
 - Twój mistrz mówił ci, dlaczego ludzie Mauviasa zamordowali niewinną kobietę, prawda? Mówił, że chodzi o ciebie i powiedział ci, że jesteś potrzebna Mauviasowi, by wyciągnąć informacje z Titresa? - Nim zdążyła odpowiedzieć choćby krótkie "tak", Sagreg znów mówił.  - Twój ojciec wiedział o tej krainie więcej, niż wie zwykły człowiek. To dlatego tak bardzo jest potrzebny Mauviasowi.
 - Mój ojciec był zwykłym człowiekiem - wyszeptała, teraz już przerażona natłokiem informacji. 
 - Powiedz mi, Octavio, czy znasz swoich dziadków?
 - Od strony mamy. Rodzice taty zmarli, zanim się urodziłam.
 - Rodzice twojego ojca nigdy nie zmarli - powiedział, a ta wiadomość chlasnęła ją w twarz niczym szorstka dłoń. - Żyją i są tu, w tej krainie.
 - W tej krainie nie żyją ludzie!
 - Żyje jedna ludzka kobieta. Twoja babka. Jeśli sobie życzysz, poznasz dziś swoją rodzinę. Jeśli nie - zapomnij o tym, co ci powiedziałem. - Decyzję podjęła niemal natychmiast. Nie wyobrażała sobie być tak blisko, prawie na wyciągnięcie ręki i zrezygnować z możliwości poznania ich. Zaraz jednak poczuła coś jeszcze: wielki żal do swoich rodziców. Właśnie zdała sobie sprawę, że wszyscy obcy jej ludzie wiedzą więcej o niej, niż ona sama. Zdawała sobie sprawę, że mama nie mówiła jej tego, by uchronić ją od niebezpieczeństw, których niewątpliwie się podejmie, gdy pozna prawdę, ale nadal uważała to za niesprawiedliwość.
 - Chcę ich poznać - oświadczyła pewnie i wstała. - Chcę też wiedzieć, co mój tata wie o waszej krainie i dlaczego Mauvias tak pragnie tej informacji. Chodzi o jakąś broń, którą posiadacie?
 - To coś, z czego można uczynić broń najpotężniejszą w całej Galaktyce, jeśli się tym odpowiednio pokieruje.
 - Dowiem się wreszcie?  - warknęła, choć wcale nie chciała. Po prostu nie mogła już dłużej znieść napięcia.
 - Mauviasowi chodzi o nas, meglany. Chodzi mu nie tylko o naszą nadludzką wiedzę, ale przede wszystkim o zdolność widzenia i zmieniania przyszłości, na jego korzyść. Nie mógłby nas do tego zmusić, ani nawet nas schwytać, ze względu na nasze zdolności obrony, ale mógł wypytać twojego ojca o sposób.
 - Sposób na co?
 - Na podporządkowanie sobie meglanów. Istnieje tylko jeden.
 - Jaki to sposób?
 - Nie mogę ci go wyjawić, na wypadek, gdybyś i ty została schwytana. - Dziewczyna zacisnęła pięści z bezsilnej złości.
 - Dlaczego złapali akurat tatę? Skąd znał ten sposób?
 - Zna go każdy meglan, ale, jak już mówiłem, Mauvias nie mógłby nas schwytać. Mógł natomiast schwytać istotę o ciele człowieka, w którym jednak płynie krew meglanów. Twojego ojca. - Mogłaby zadać kolejne pytanie, ale nie było takiej potrzeby. Szybko zaczęła kojarzyć fakty: na planecie mieszka JEDNA ludzka kobieta, która jest jej babką. Jej ojciec ma w sobie krew meglanów. A więc Titres jest dzieckiem ludzkiej kobiety i meglana. To stąd jego wielkie osiągnięcia. Stąd tyle znanych walk i udanych misji. I stąd też jej niezwykłe umiejętności.
Usiadła z powrotem na krześle i ukryła twarz w dłoniach. Miała wielką potrzebę, by się rozpłakać, by wyrzucić z siebie choć część emocji. Nie rozumiała, dlaczego, ale to wszystko, czego się dowiedziała, i co bardzo chciała wiedzieć, wywołało u niej niespodziewany ból.
 - Rozumiem - powiedziała w końcu. Bardzo się starała, żeby jej głos brzmiał pewnie. - Wracając do sedna - powiedział pan, że moja energia bardzo różni się od energii taty. Co to znaczy?
 - To właśnie chciałbym wiedzieć  - westchnął. - Ty sama musisz do tego dojść, Octavio. To, czego się dowiesz, może być zarówno bardzo dobre i chwalebne jak i potwornie złe.
 - Nie mam pojęcia, jak mam się czegokolwiek dowiedzieć...
 - Czyny człowieka pozwalają mu poznać siebie najlepiej - powiedział. Po tym zdaniu zapadła chwila nieprzeniknionej ciszy.  - Muszę teraz udać się na spotkanie z mistrzami. Jeśli chcesz, możesz być na nim obecna.
 - Nie. Poproszę mistrza Vailla, żeby mi wszystko powtórzył. Chcę ich poznać. Babcię i dziadka.