wtorek, 28 sierpnia 2012

Rozdział 18

18. Jest coś, na co chyba sporo dziewczyn czekało ;) Przesłodzone to być nie mogło, ze względów oczywistych, ale myślę, że fanki Alana będą zadowolone. Oprócz tego jak zwykle tajemnice i knucia. Moja specjalność :)


Powiedzieć, że scena rozgrywająca się na oczach wszystkich zgromadzonych była dziwaczna, byłoby mocnym eufemizmem. Pomijając sam fakt nietypowego połączenia kłócącej się pary, naprawdę rzadko można było oglądać nieopanowanego Lennarsa, który w tej chwili trzymał mocno nadgarstki pani Clemort, mierzącej go wściekłym spojrzeniem.
 - Nie bądź głupia, Rose! - krzyknął.
 - Puść mnie, bo pożałujesz! Nie zrobiłeś nic przez tyle czasu!
 - Milcz! - krzyknął , zdając sobie sprawę, jak wielu uczniów im się przysłuchuje. Rosanne zreflektowała się, wyrwała nadgarstki z uścisku dłoni mistrza i szybko się oddaliła.  - A wy na co się gapicie? Nie macie nic do roboty?! - warknął i kadeci również zaczęli się oddalać, szepcząc do siebie. Octavia przyglądała mu się chwilę dłużej, będąc bardzo zdziwioną takim postępowaniem. Właśnie odwróciła się, by razem z innymi udać się do pokoju, gdy Lennars pstryknął w palce i przywołał ją do siebie.
 - O co chodzi, mistrzu?
 - Rozmawiałaś dziś po lekcji z panią Clemort, tak? Co ci powiedziała?
 - Zaproponowała mi indywidualne lekcje. - Wzruszyła ramionami.  - Mistrz Vaill podobno o tym wie, bo sam jej powiedział o moich... eee... zdolnościach.
 - Zgodziłaś się na te lekcje? - spytał szybko.
 - Tak. Przecież to nic złego, prawda?
 - Pomówię z Vaillem. A tymczasem postaraj się nie wdawać w bezsensowne dyskusje z tą kobietą, dobrze? - uśmiechnął się do niej, ale Octavia nie odwzajemniła gestu.
 - Co to znaczy "bezsensowne dyskusje"?
 - Posłuchaj - zaczął i widocznie chciał, żeby jego głos brzmiał na pełen politowania - Clemort to stuknięta wieszczka, która lubi otaczać się znanymi, wpływowymi ludźmi, a potem przedstawiać ich jako swoich przyjaciół i wykorzystywać do własnych celów. Chciałbym cię przed tym uchronić.
 - Więc to o mnie się pan z nią pokłócił?
 - Niezupełnie. Raczej o jej ogólne działanie. Chyba nikt z nas by nie chciał, żeby wciągała cię w swoje głupie pomysły, co? - Wciąż się uśmiechał, choć teraz już wyraźnie spięty, widząc, że Octavia nadal przygląda mu się z pewną dezaprobatą. Polubiła panią Clemort, poza tym nie sądziła, by osoba tak roztargniona i wesoła mogła mieć jakieś szczególnie złe intencje względem niej.
 - Jeśli pani Clemort zaproponuje mi coś, co mi się nie spodoba, po prostu odmówię, ewentualnie zawiadomię mistrza Vailla. Ale, proszę mi wybaczyć, to chyba nie powód, żeby musiał pan tak boleśnie zatrzymywać panią Clemort.
 - Nie chciałem jej zrobić krzywdy. Po prostu... och, chyba zdążyłaś zauważyć, jaka ona jest, a ja nie chciałem z nią rozmawiać w biegu. 
 - To sprawa pomiędzy panem, a panią Clemort.
 - Chyba ci się naraziłem, co? - parsknęła śmiechem.
 - Mi? Nie. Po prostu nie spodziewałam się tego po panu - rzekła dość chłodno.
 - No... tak, przyznaję, to nie było zbyt grzeczne. Przeproszę ją jeszcze dziś. Jesteś wolna.
 - Do widzenia, mistrzu Lennars - pożegnała go i wspięła się po schodach na piętro.
W sypialni rzuciła się na łóżko i wpatrzyła w okno, wychodzące na dziedziniec. Znów coś, co się wydarzyło, miało z nią związek. Niby te wszystkie epizody były od siebie kompletnie niezależne, a jednak nie mogła się pozbyć wrażenia, że są ze sobą powiązane. Co raz bardziej zaczynała wątpić, bo to wszystko, co się wokół niej dzieje było bez znaczenia - chyba za dużo tu przypadków i niedomówień.
 Wpatrując się w ciemniejące już niebo zastanawiała się, o ile prościej byłoby żyć bez krwi meglanów w sobie, z pełną rodziną i świadomością, że jest się zupełnie normalnym, niczym się nie wyróżniającym człowiekiem. Nie musiałaby wtedy poświęcać ostatnich, letnich wieczorów, takich, jak ten, na leżenie i rozmyślanie o wszystkich ponurych wizjach, które mogły jej dotyczyć. Mogłaby zamiast tego wsiąść na grzbiet kelmelota i szybować w przestworzach. Nagle jej wzrok padł na łąkę blisko parku, w którym ćwiczyła i na drewniane boksy, w których wylegiwały się te piękne stworzenia. Dlaczego nie? - pomyślała i kwadrans później gładziła już masywny pysk zwierzęcia, które zamruczało z lubością. Był to ten sam kelmelot, na którego grzbiecie leciała do Griphe i najwidoczniej bardzo ją polubił, bo wspiął się na tylnych łapach, a przednie oparł o jej barki i przytknął wielki nos do jej policzka.
 - Chodź, maleńki, rozprostujesz skrzydła - powiedziała i otworzyła furtę boksu, co kelmelotowi bardzo się spodobało. Dosiadła go tak, jak to robili najlepsi jeźdźcy i skrzydlaty tygrys, rozpędzając się uprzednio, wzbił się w powietrze. Frunął w stronę zachodzącego słońca, chlastając  wielkimi skrzydłami. Octavia, podobnie jak on, rozłożyła ręce, jakby chciała uchwycić jak najwięcej powietrza i zagarnąć je w mocnym uścisku. Frunęli tak, zupełnie bez celu, przy akompaniamencie wiatru wyjącego dookoła nich i mogłaby przysiąc, że to, co teraz czuje, to najprawdziwsza w świecie magia. Magia, która mogłaby trwać bez końca, podsycana złotymi promieniami słońca i zapachem kwiatów znad jeziora, gdyby nie głośny gwizd dochodzący z łąki. Spojrzała w dół i musiała mocno się kontrolować, by nie zakląć - Ferevey patrzył w jej stronę i był naprawdę zły. 
 - Conely, na dół, w tej chwili!  - Pochyliła się nad swoim kelmelotem, zmuszając go w ten sposób do lądowania. Zwierzę niechętnie usłuchało polecenia i chwilę potem biegło już przez łąkę, zwalniając, by w odpowiednim momencie mogła z niego zeskoczyć. Alan odprowadził go do boksu i zatrzasnął ze złością furtkę.
 - Co ty sobie wyobrażasz?! - fuknął na wstępie. - Trwa wojna, ciebie poszukują ludzie Mauviasa, zostałaś przez nich ciężko poraniona, a ty opuszczasz akademik, nic nikomu nie mówiąc i idziesz sobie polatać?!
 - Nic mi się przecież nie stało - burknęła, robiąc przy tym obrażoną minę.
 - Ale mogło, głupia dziewczyno!
 - Przecież byłam blisko akademika! Mogłabym wrócić, gdybym zauważyła coś podejrzanego.
 - Czy ty naprawdę sądzisz, że ludzie Mauviasa to idioci? Nie daliby znaku swojej obecności do ostatniej chwili, a gdy takowa by nadeszła, nie miałabyś już szansy uciec. Chyba widziałaś, jacy są szybcy - syczał jadowicie.
 - Przepraszam - powiedziała i spuściła głowę, choć tylko po to, by nie rozzłościł jej wyraz jego twarzy, który niewątpliwie pokazywał teraz złośliwą satysfakcję.
 - Nie musisz mnie przepraszać, bo nie mi zrobiłaś coś złego. Pomyśl jednak, że choćby twojej matce zależy na twoim bezpieczeństwie i na pewno byłaby bardzo wystraszona, gdyby się dowiedziała, co robisz. - Teraz zerknęła na niego i ku swemu zdumieniu, nie odkrył a w nim złośliwości. Był zły, to fakt, ale nie złośliwy.
 - Nie pomyślałam, przyznaję - rzekła w końcu. - To był tylko taki impuls... Ostatnio dużo się wokół mnie dzieje, a ja musiałam to wszystko jakoś odreagować.
 - I latanie bez celu jest na to najlepszym sposobem, co? - prychnął z pogardą i zmieszał się lekko, gdy pokiwała głową, by potwierdzić.
 - Uwielbiam latać.
 - Wiem. Całkiem sporo o tym słyszałem. Vaill zachwyca się twoim lataniem ilekroć ma ku temu sposobność.
 - Naprawdę? - parsknęła śmiechem. Zrobiło jej się niespodziewanie miło, tym bardziej, że usłyszała to akurat od Feyreveya.
 - Przyznaję, że idzie ci to całkiem nieźle. - Nie chciał jej za bardzo schlebiać, a "całkiem nieźle" zdecydowanie nie pokrywało się z tym, co myślał.
 - Dzięki - uśmiechnęła się promiennie.  - Wracamy do akademika? - spytała. Odpowiedziało jej krótkie skinienie, więc zrobiła krok do przodu, gdy nagle...
 - Zaczekaj - powiedział i zbliżył się do niej, po czym wyciągnął rękę ku jej twarzy. Spojrzała na niego zszokowana i  uspokoiła się dopiero, gdy okazało się, że chce wyciągnąć z jej włosów liść, który najwyraźniej wpadł w nie, gdy leciała. Nie mogła jednak nie poczuć delikatnego muśnięcia opuszek  jego dłoni na swojej szyi, gdy ją do niej zbliżył. Spojrzała wtedy w jego twarz wystraszonym wzrokiem, a on poczuł się cholernie źle. Mógł jej powiedzieć, by sama to zrobiła. Nie powinien się nawet do niej zbliżać na taką odległość. Wystraszył ją, wiedział o tym doskonale. I nic w tym dziwnego - tyle razy na nią wrzeszczał, wyśmiewał ją i traktował, jak głupią małolatę, a teraz zrobił coś, co w powszechnym rozumowaniu można było uznać za czułe. Skrzywił się nieznacznie na myśl o tym i cofnął rękę.
 - Ja tylko... - zaczął, bardzo starając się nie patrzeć na zdziwienie wymalowane na jej twarzy. - No... miałaś to we włosach i pomyślałem, ze powinienem...
 - Dziękuję - powiedziała, choć pewną trudność sprawiło jej wydobycie z siebie głosu. O ile zbliżenie się na tyle do Audara było bardzo przyjemne, o tyle przy Alanie miało to o wiele większy wydźwięk. Poza tym zdawała sobie sprawę, że Audar zawsze gotów był podać jej pomocną dłoń i uśmiechnąć się przyjaźnie, ale Feyrevey... Nie, to nie mogło mieć miejsca.
 - Myślę, że już najwyższy czas wracać - powiedział, odzyskując powagę i spokój. Octavia bez słowa ruszyła za nim przez łąkę, błogosławiąc słońce za to, że już całkowicie zaszło, bo mógłby zobaczyć jej zaróżowione lekko policzki. Nie odezwała się już do końca ich przechadzki, a gdy żegnała się z nim w holu, miała ochotę pobiec przed siebie i uderzyć głową w mur, za własną głupotę.

3 komentarze:

  1. Ja bym jeszcze dodała że, jego usta zbliżały się powoli do jej ust iiiiiii wtedy się odsunął hehe


    aaAAaa! podoba mi się :):)

    OdpowiedzUsuń
  2. ładnie to się tak obijac?! :-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, och, chlip, chlip, przepraszam ;) Już nie będę

      Usuń