piątek, 12 lipca 2013

Podziękowania, pożegnania

Miło mi poinformować, że wiman, który wyruszył z Ziemi 15. czerwca 2012 roku, właśnie wylądował. Dziękuję wszystkim, w szczególności Justiii, za zaglądanie, czytanie, cierpliwość i czas włożony w moją historię. Mam nadzieję, że spotkamy się pod kolejnymi tekstami. 
Miałam zostawić informację, gdzie mnie będzie można znaleźć - otwieram nowego bloga, jak tylko dokończę dwa pozostałe, czyli już wkrótce. Zamieszczę tu informację i link dla chętnych ;) 
Dziękuję wszystkim raz jeszcze!
poison

EPILOG 2

EPILOG 2.
No i jest... Ostatnia rozdział. Oczywiście musiało być trochę filozoficznie. Mam nadzieję, że każdy, kto czytał, wyciągnął coś z tego opowiadania dla siebie. Dzięki Wam wszystkim za rok spędzony w Akademii ;)


Dzień pogrzebu Vailla otulił ciszą całą krainę Pense. Ceremonia miała rozpocząć się o zachodzie słońca na starym cmentarzu wojowników. Król miał wygłosić przemówienie, ludzie składać kwiaty, kobiety płakać, a mężczyźni zwieszać głowę. Octavia nie chciała na to wszystko patrzeć w ten sposób. Vaill nauczył ją, że niezależnie od sytuacji trzeba znajdować w sobie dość siły, by sobie z nią poradzić. Tak też zrobiła. Dlatego gdy stali przed kamienną kaplicą, nie rozpaczała głośno i nie mdlała w ramionach Alana - zachowywała powagę. Nie chodziło o to, by nie dać po sobie poznać, że jej jej smutno, ale o to, by nie dać się ponieść słabości.
 Coraz więcej ludzi zbierało się na cmentarzu, aż wreszcie zjawił się król odziany w czarną, atłasową szatę. Uroczyście wkroczył na podwyższenie, przed którym na kamiennym cokole spoczywała otwarta jeszcze trumna. Vailla ubrano w pełną wojowniczą zbroję, a w dłonie wetknięto mu jego miecz, z którym przecież nigdy się nie rozstawał. Wyglądał, jakby spał. Twarz miał spokojną, choć bardzo bladą i wyglądającą tak obco...
Titres wraz z żoną stali w pierwszym rzędzie, ale Octavii pozwolono podejść, by mogła się pożegnać ze swoim mistrzem. Gdy tak stała, pogrążona w myślach, Bravius zaczął przemawiać. 
 - Zebraliśmy się tu wszyscy, aby pożegnać mężnego wojownika, doskonałego nauczyciela, a przede wszystkim wspaniałego człowieka i naszego przyjaciela, Arcany'ego Vailla, który poległ w walce za naszą wolność od zła. Był dla nas wszystkich wzorem i... - reszta jego słów przeleciała gdzieś obok Octavii, która uśmiechnęła się blado na myśl o tym, jak Vaill zareagowałby na takie patetyczne przemówienie pod jego adresem. Nie chciał przecież nosić wiecznie złotego wieńca na głowie - chciał tylko wykonywać swoją pracę i dawać z tego pożytek.
 - Arcany pozostawił w nas wszystkich niezniszczalny ślad. Wszystkie jego dokonania, wszyscy jego uczniowie i wygrane walki będą świadczyć o tym, jak wiele zrobił dla naszego świata - mówił dalej król.  - Myślę, nie jako król, ale jako przyjaciel Arcany'ego, że on chciałby, żebyśmy zapamiętali przede wszystkim, jak żył, a nie jak zginął. - Z tą myślą Octavia całkowicie się zgadzała.
Cała ceremonia trwała długo. Gdy jego trumnę składano do grobowca, po policzku dziewczyny spłynęło kilka drobnych łez. Od razu poczuła dłonie Alana na swoich ramionach.
 - Jestem dumna, że miałam takiego nauczyciela - powiedziała, ocierając oczy wierzchem dłoni.
 - A on był na pewno dumny z takiej uczennicy.
 - Tak myślisz? - spytała całkiem poważnie.
 - Jestem tego pewien. On tego właśnie chciał. Kiedy przyjmował cię na nauki wiedział, że będziesz dobra, ale miał sporo wątpliwości co do samego twojego nauczania. Powiedział mi kiedyś, że jeśli nadejdzie dzień, w którym będziesz gotowa zginąć w walce za słuszną sprawę, a nie poniesiesz śmierci, bo wygrasz tę walkę, będzie to oznaczało, że zarówno twój umysł jak i ciało są gotowe, by nazywać cię wojowniczką, a wtedy on będzie pewien, że jego misja została spełniona. - Octavia odetchnęła z ulgą. A więc udało jej się. Naprawdę spełniła jego oczekiwania.

Potem, gdy wszyscy siedzieli na uczcie pożegnalnej, Octavia poszła spakować swoje rzeczy. Wczoraj król Bravius oznajmił jej, że to koniec jej szkolenia, nie tylko ze względu na śmierć mistrza, ale na fakt, że jest już gotowa. Felixowi obiecała, że będzie go odwiedzać, a Audarowi, że będzie codziennie ćwiczyła. Żal jej było opuszczać Akademię, w której spędziła cudowny, choć bardzo trudny i niebezpieczny rok. Wyjrzała przez okno na dziedziniec i zobaczyła śpieszącego ku budynkowi Alana. Zmrużyła podejrzliwie oczy - czyżby coś się stało, że musiał opuścić przyjęcie? Nie, żeby je lubił, a tym bardziej, żeby uważał czyjąś śmierć za okazję do wydawania stypy, czyli nijako przyjęcia, ale przez wzgląd na powinność wszystkich mistrzów miał tam zostać do końca. On jednak bez pukania wszedł do jej pokoju. Wyglądał na podenerwowanego.
 - Pakujesz się - zauważył. 
 - Tak. Król oznajmił, że to koniec mojej nauki. Za jakiś czas otrzymam dyplom mistrzowski i takie tam... Ale nie mogę tak po prostu zostać sobie w Akademii.
 - Foris chyba oszaleje ze smutku, kiedy się dowie, że nie ma już kogo niańczyć - parsknął.
 - Możliwe - odpowiedziała, dalej zbierając swoje rzeczy.
 - Ale nie przyszedłem tu bez powodu - powiedział w końcu Alan.  - Jest możliwość, byś tutaj została.  - Octavia podniosła na niego zszokowane spojrzenie. Bardzo by chciała zostać w Akademii, zdobyć więcej wiedzy, może nawet zostać nauczycielką...
 - Król nic mi o tym nie wspominał.
 - Mi też nie. To królowa podsunęła mi ten pomysł. Właściwie... Powinienem na niego wpaść sam.
 - Powiesz mi wreszcie? - zniecierpliwiła się.
 - Powiem. Wiesz, zanim zaczniesz uczyć minie trochę czasu, a zwykłe mistrzynie nie mogą tak po prostu sobie tutaj mieszkać. Natomiast z całą pewnością mogą tu zostać żony mistrzów. - Wystękał z taką miną, jakby przepytywała go z jakichś trudnych dziedzin magii, o których nie miał pojęcia. Do niej samej dopiero po dłuższej chwili dotarł sens tych słów, a gdy przed nią uklęknął, bez żadnych kwiatów czy pierścionka, jednym słowem bez tego całego zbędnego patosu, uśmiechnęła się szeroko. Alan wyglądał, jakby trzasnął go piorun. Patrzył na nią z lekko otwartymi ustami, walcząc ze sobą. Bardzo nie chciał wyjść na głupka.
 - Więc... - wyjąkał w końcu. - Chciałbym zapytać, czy ty, jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko, to czy może... wiesz, jeśli nie chcesz to po prostu powiedz... - Tak więc jego oświadczynom daleko było do egzaltowanego "Czy wyjdziesz za mnie?", ale Octavii podobały się chyba jeszcze bardziej, niż gdyby wyglądały podręcznikowo.
 - Zostaniesz moją żoną? - spytał wreszcie zbolałym tonem.
 - Zostanę - odpowiedziała, bez chwili namysłu. Chwilę potem dała mu się porwać w ramiona i mocno pocałować. Wszystko wskazywało na to, że wkrótce kraina Pense doczeka się hucznej uroczystości.

Tak też stało się już kilka tygodni później. Odgłosy wesela słychać było chyba w całej galaktyce. Ale w końcu było co świętować. Octavia w każdym razie twierdziła, że takie życie, jakie stało przed nią otworem, musiała wygrać na loterii. W zasadzie życie jest jedną wielką loterią - pomyślała. - Nie mamy wpływu na to, jaki los wyciągniemy, ale każdy z losów daje jakąś wygraną.

wtorek, 9 lipca 2013

EPILOG 1

EPILOG 1 No i cóż tu więcej dodać? Po roku kończy nam się i ta przygoda... Przepraszam za przerwę i dziękuję za cierpliwość. Będzie jeszcze jedna część epilogu, nieco dłuższa ;)


Octavia wstała i otarła oczy wierzchem dłoni. Starała się nie patrzeć na spoczywające bezwładnie ciało Vailla. Nie miała też wiele czasu. Porwała szkatułę z Perłą i biegła ile sił w nogach, słysząc coraz wyraźniej bicie dzwonu. Miała jeszcze tylko chwilę, jeszcze tylko kilkanaście sekund. Ale przecież musiało się udać! Wbiegła do sanktuarium, teraz zniszczonego, zbryzganego krwią, z martwymi ciałami leżącymi na podłodze. Aż strach pomyśleć, ile musiało się tu wydarzyć, podczas gdy ona walczyła w podziemiach.
Nagle odgłosy walki jakby ucichły, ręce uniesione do ciosów zamarły wpół drogi, wypływająca z ran krew zgęstniała, chyba nawet czas zatrzymał się w miejscu, a wszystkie spojrzenia zostały skierowane na nią. Nikt nie śmiał się ruszyć.
Dziewczyna, walcząc bezskutecznie z potokiem łez zbliżyła się do postumentu i przy akompaniamencie ostatniego uderzenia dzwonu ułożyła na nim Perłę. Ta natychmiast zajaśniała porażającym blaskiem, zatapiając wszystko w bieli. Octavia bardzo by chciała, by Vaill widział tę chwilę, mimo tego, że nie była taka, jak być powinna. Pozbawiona wszelkiej doniosłości i uroczystości, spowita gruzami, krwią i brudem, była jednak zwieńczeniem strasznej wędrówki przez niezliczone boje i niebezpieczeństwa. Do których on ją przygotował.
Nie zważywszy na to, że wszystko właśnie się kończyło, że moc Perły rzeczywiście tak wsparła walczących, iż zwycięstwo zajęło im tylko chwilę, osunęła się na posadzkę, wyprana doszczętnie ze wszystkich sił. Zdążyła tylko usłyszeć w oddali swoje imię, wykrzykiwane przez roztrzęsiony, dobrze jej znany głos. Potem wszystko spowiła ciemność. Zemdlała.

Gdy się obudziła, nie miała nad sobą wysokiego sklepienia sanktuarium, a jasne promienie słońca. Ktoś obejmował ją mocno i gładził po włosach. Pod ręką wyczuła szorstki materiał, który okazał się łóżkiem polowym.
 - Jak się czujesz? - spytał troskliwym szeptem Alan.
 - Strasznie - jęknęła dziewczyna. Nie kłamała. Bolało ją absolutnie wszystko, poza tym była słaba, jak nigdy wcześniej.
 - Teraz będzie już lepiej. Uratowałaś nas wszystkich, wiesz? Król Bravius przyzna ci najwyższe odznaczenie, będzie wielka gala i mnóstwo badziewnych przemówień na twoją cześć - mówił Alan, chcąc jak najdłużej odciągać jej myśli od tego, co przeżyła.
 - Co z mamą i tatą? Są cali? - spytała, mrużąc oczy przed słońcem.
 - Z nimi wszystko dobrze.
 - A z tobą?
 - Jak widać. Jestem w pełni sił.
 - Maal? - o nim także nie mogła zapomnieć. Gdyby nie jego pomoc, wszystko potoczyłoby się inaczej.
 - Żyje. Jest u króla, zajmują się nim. - Powiedział i czekał, aż zapyta o Arcany'ego, ale nic takiego się nie stało. Musiała wiedzieć.
Octavia bardzo chciałaby wierzyć, że może to wszystko jej się zdawało, że bieg wydarzeń, który zapisał się w jej pamięci, w rzeczywistości był mniej tragiczny, a Vaill wciąż żyje, ale wspomnienia były zbyt silne i żywe, by mogła dać się nabrać na sztuczki swojego umysłu.
 - Zabraliście stamtąd jego ciało? - spytała.
 - Tak - odpowiedział Alan, nie musząc pytać, kogo ma na myśli. Westchnął, czując jak cała drży od powstrzymywanego płaczu.
 - Gdybym rozegrała to jakoś inaczej...
 - Nie waż się! - warknął, zacisnąwszy zęby. - Nie waż się nawet próbować oskarżać siebie o śmierć Vailla. Zrobiłaś wszystko, co tylko można było zrobić uratowałaś nas wszystkich i omal sama nie straciłaś życia. Posłuchaj, mnie też jest... - urwał, czując, że zabrzmi to zbyt płytko.  - Mnie też cholernie dotknęła jego śmierć, nie tylko dlatego, że straciliśmy wspaniałego mistrza, ale przede wszystkim ze względu na ciebie. Wiem, że był dla ciebie kimś ważnym.
 - Był dla mnie... ojcem - wyznała, choć przyszło jej to niespodziewanie łatwo. Może tego właśnie potrzebowała.  - Nauczył mnie wszystkiego, a potem... zginął, żebyśmy mogli zwyciężyć. Nauczył mnie czegoś nawet poprzez swoją śmierć.
 - Był bardzo dobrym nauczycielem.
 - I jeszcze lepszym człowiekiem.

Kilka godzin później, gdy najciężej rannych przetransportowano z Griphe do Akademii, przyszedł czas na Octavię i Alana. Choć upierała się, że może wejść do wimana o własnych siłach, Alan wniósł ją na rękach i nie pozwolił się ruszyć przez całą podróż.
 - Twój ojciec chyba by mnie zabił, gdyby się dowiedział, że pozwoliłem ci choćby kiwnąć palcem. 
 - Czuję się już lepiej - powiedziała, co w gruncie rzeczy było zgodne z prawdą. Trudno było czuć się dobrze po przebytej wojnie, po oglądaniu takiego ogromu zła i cierpienia, ale eliksiry meglanów i świadomość, że koszmar już się skończył, dodawały jej sił.
W końcu wiman wylądował przed Akademią, wśród tłumu, najwyraźniej czekającego na swoją bohaterkę. Powitała ją sama królewska para, składająca jej podziękowania. Wyściskali ją płaczący ze szczęścia rodzice. Tłum skandował jej imię, rzucając pod nogi kwiaty i wyciągając ręce, by jej dotknąć. Uśmiechała się, choć z całą pewnością nie tak, jak powinien się uśmiechać człowiek, który jest przyjmowany jako bohater wojenny. Jej uśmiech był blady i słaby, a myśli frunęły daleko stąd, do krainy Pasmort, gdzie teraz przebywał Vaill.
Całe szczęście, że nadanie Octavii odznaczenia i wszystkie inne uroczystości miały nastąpić dopiero po skończonej żałobie. Teraz i tak nie zniosłaby tego wszystkiego. Pomijając zwykłe wyczerpanie, musiała mieć trochę czasu, by to wszystko jakoś poukładać w swojej głowie, bo przez ostatnie kilka dni w jej życiu zdarzyło się więcej niż przez wszystkie poprzednie lata jego trwania.
Dopiero późnym wieczorem, gdy słońce chowało się już za szczytami drzew  parku i gdy przekonała już wszystkich, że jest po prostu koszmarnie zmęczona, a nie umierająca, udało jej się wymknąć z Akademii, podczas gdy wszyscy myśleli, że spała. Zajęła miejsce przy drzewie, przy którym kiedyś odpoczywała z Vaillem po treningu i przymknęła oczy. Minęła niecała doba, odkąd go widziała, ale świadomość, że był to ostatni raz powodowała, że tęskniła i czuła się bardziej samotna niż kiedykolwiek. Poczuła jednak czyjąś obecność i nie musiała się długo zastanawiać, czyją. To Millius zbliżył się do niej bezszelestnie i zajął miejsce obok.
 - Już tęsknisz, prawda? - spytał z bladym uśmiechem.
 - Bardzo - odrzekła, zgodnie z prawdą. - Chciałabym, żeby był tu teraz ze mną.
 - I na pewno jest, Octavio. Ludzie, których kochamy, nigdy nie odchodzą.
 - Chcesz mi powiedzieć, że spotkam go po śmierci, w Pasmort? - spytała, ale anioł najwyraźniej nie to miał na myśli.
 - Nie. Chcę powiedzieć, że spotkasz go zawsze, bo on wcale nie musi być aż tak daleko. Jest blisko, bliżej niż na wyciągnięcie ręki. Jest cały czas w twoich rękach, kiedy używasz miecza tak, jak cię uczył, jest w twoim umyśle, kiedy go wspominasz, jest wszędzie tam, gdzie razem bywaliście. On jest i zawsze będzie w twoim sercu.