piątek, 12 lipca 2013

EPILOG 2

EPILOG 2.
No i jest... Ostatnia rozdział. Oczywiście musiało być trochę filozoficznie. Mam nadzieję, że każdy, kto czytał, wyciągnął coś z tego opowiadania dla siebie. Dzięki Wam wszystkim za rok spędzony w Akademii ;)


Dzień pogrzebu Vailla otulił ciszą całą krainę Pense. Ceremonia miała rozpocząć się o zachodzie słońca na starym cmentarzu wojowników. Król miał wygłosić przemówienie, ludzie składać kwiaty, kobiety płakać, a mężczyźni zwieszać głowę. Octavia nie chciała na to wszystko patrzeć w ten sposób. Vaill nauczył ją, że niezależnie od sytuacji trzeba znajdować w sobie dość siły, by sobie z nią poradzić. Tak też zrobiła. Dlatego gdy stali przed kamienną kaplicą, nie rozpaczała głośno i nie mdlała w ramionach Alana - zachowywała powagę. Nie chodziło o to, by nie dać po sobie poznać, że jej jej smutno, ale o to, by nie dać się ponieść słabości.
 Coraz więcej ludzi zbierało się na cmentarzu, aż wreszcie zjawił się król odziany w czarną, atłasową szatę. Uroczyście wkroczył na podwyższenie, przed którym na kamiennym cokole spoczywała otwarta jeszcze trumna. Vailla ubrano w pełną wojowniczą zbroję, a w dłonie wetknięto mu jego miecz, z którym przecież nigdy się nie rozstawał. Wyglądał, jakby spał. Twarz miał spokojną, choć bardzo bladą i wyglądającą tak obco...
Titres wraz z żoną stali w pierwszym rzędzie, ale Octavii pozwolono podejść, by mogła się pożegnać ze swoim mistrzem. Gdy tak stała, pogrążona w myślach, Bravius zaczął przemawiać. 
 - Zebraliśmy się tu wszyscy, aby pożegnać mężnego wojownika, doskonałego nauczyciela, a przede wszystkim wspaniałego człowieka i naszego przyjaciela, Arcany'ego Vailla, który poległ w walce za naszą wolność od zła. Był dla nas wszystkich wzorem i... - reszta jego słów przeleciała gdzieś obok Octavii, która uśmiechnęła się blado na myśl o tym, jak Vaill zareagowałby na takie patetyczne przemówienie pod jego adresem. Nie chciał przecież nosić wiecznie złotego wieńca na głowie - chciał tylko wykonywać swoją pracę i dawać z tego pożytek.
 - Arcany pozostawił w nas wszystkich niezniszczalny ślad. Wszystkie jego dokonania, wszyscy jego uczniowie i wygrane walki będą świadczyć o tym, jak wiele zrobił dla naszego świata - mówił dalej król.  - Myślę, nie jako król, ale jako przyjaciel Arcany'ego, że on chciałby, żebyśmy zapamiętali przede wszystkim, jak żył, a nie jak zginął. - Z tą myślą Octavia całkowicie się zgadzała.
Cała ceremonia trwała długo. Gdy jego trumnę składano do grobowca, po policzku dziewczyny spłynęło kilka drobnych łez. Od razu poczuła dłonie Alana na swoich ramionach.
 - Jestem dumna, że miałam takiego nauczyciela - powiedziała, ocierając oczy wierzchem dłoni.
 - A on był na pewno dumny z takiej uczennicy.
 - Tak myślisz? - spytała całkiem poważnie.
 - Jestem tego pewien. On tego właśnie chciał. Kiedy przyjmował cię na nauki wiedział, że będziesz dobra, ale miał sporo wątpliwości co do samego twojego nauczania. Powiedział mi kiedyś, że jeśli nadejdzie dzień, w którym będziesz gotowa zginąć w walce za słuszną sprawę, a nie poniesiesz śmierci, bo wygrasz tę walkę, będzie to oznaczało, że zarówno twój umysł jak i ciało są gotowe, by nazywać cię wojowniczką, a wtedy on będzie pewien, że jego misja została spełniona. - Octavia odetchnęła z ulgą. A więc udało jej się. Naprawdę spełniła jego oczekiwania.

Potem, gdy wszyscy siedzieli na uczcie pożegnalnej, Octavia poszła spakować swoje rzeczy. Wczoraj król Bravius oznajmił jej, że to koniec jej szkolenia, nie tylko ze względu na śmierć mistrza, ale na fakt, że jest już gotowa. Felixowi obiecała, że będzie go odwiedzać, a Audarowi, że będzie codziennie ćwiczyła. Żal jej było opuszczać Akademię, w której spędziła cudowny, choć bardzo trudny i niebezpieczny rok. Wyjrzała przez okno na dziedziniec i zobaczyła śpieszącego ku budynkowi Alana. Zmrużyła podejrzliwie oczy - czyżby coś się stało, że musiał opuścić przyjęcie? Nie, żeby je lubił, a tym bardziej, żeby uważał czyjąś śmierć za okazję do wydawania stypy, czyli nijako przyjęcia, ale przez wzgląd na powinność wszystkich mistrzów miał tam zostać do końca. On jednak bez pukania wszedł do jej pokoju. Wyglądał na podenerwowanego.
 - Pakujesz się - zauważył. 
 - Tak. Król oznajmił, że to koniec mojej nauki. Za jakiś czas otrzymam dyplom mistrzowski i takie tam... Ale nie mogę tak po prostu zostać sobie w Akademii.
 - Foris chyba oszaleje ze smutku, kiedy się dowie, że nie ma już kogo niańczyć - parsknął.
 - Możliwe - odpowiedziała, dalej zbierając swoje rzeczy.
 - Ale nie przyszedłem tu bez powodu - powiedział w końcu Alan.  - Jest możliwość, byś tutaj została.  - Octavia podniosła na niego zszokowane spojrzenie. Bardzo by chciała zostać w Akademii, zdobyć więcej wiedzy, może nawet zostać nauczycielką...
 - Król nic mi o tym nie wspominał.
 - Mi też nie. To królowa podsunęła mi ten pomysł. Właściwie... Powinienem na niego wpaść sam.
 - Powiesz mi wreszcie? - zniecierpliwiła się.
 - Powiem. Wiesz, zanim zaczniesz uczyć minie trochę czasu, a zwykłe mistrzynie nie mogą tak po prostu sobie tutaj mieszkać. Natomiast z całą pewnością mogą tu zostać żony mistrzów. - Wystękał z taką miną, jakby przepytywała go z jakichś trudnych dziedzin magii, o których nie miał pojęcia. Do niej samej dopiero po dłuższej chwili dotarł sens tych słów, a gdy przed nią uklęknął, bez żadnych kwiatów czy pierścionka, jednym słowem bez tego całego zbędnego patosu, uśmiechnęła się szeroko. Alan wyglądał, jakby trzasnął go piorun. Patrzył na nią z lekko otwartymi ustami, walcząc ze sobą. Bardzo nie chciał wyjść na głupka.
 - Więc... - wyjąkał w końcu. - Chciałbym zapytać, czy ty, jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko, to czy może... wiesz, jeśli nie chcesz to po prostu powiedz... - Tak więc jego oświadczynom daleko było do egzaltowanego "Czy wyjdziesz za mnie?", ale Octavii podobały się chyba jeszcze bardziej, niż gdyby wyglądały podręcznikowo.
 - Zostaniesz moją żoną? - spytał wreszcie zbolałym tonem.
 - Zostanę - odpowiedziała, bez chwili namysłu. Chwilę potem dała mu się porwać w ramiona i mocno pocałować. Wszystko wskazywało na to, że wkrótce kraina Pense doczeka się hucznej uroczystości.

Tak też stało się już kilka tygodni później. Odgłosy wesela słychać było chyba w całej galaktyce. Ale w końcu było co świętować. Octavia w każdym razie twierdziła, że takie życie, jakie stało przed nią otworem, musiała wygrać na loterii. W zasadzie życie jest jedną wielką loterią - pomyślała. - Nie mamy wpływu na to, jaki los wyciągniemy, ale każdy z losów daje jakąś wygraną.

1 komentarz: