wtorek, 9 lipca 2013

EPILOG 1

EPILOG 1 No i cóż tu więcej dodać? Po roku kończy nam się i ta przygoda... Przepraszam za przerwę i dziękuję za cierpliwość. Będzie jeszcze jedna część epilogu, nieco dłuższa ;)


Octavia wstała i otarła oczy wierzchem dłoni. Starała się nie patrzeć na spoczywające bezwładnie ciało Vailla. Nie miała też wiele czasu. Porwała szkatułę z Perłą i biegła ile sił w nogach, słysząc coraz wyraźniej bicie dzwonu. Miała jeszcze tylko chwilę, jeszcze tylko kilkanaście sekund. Ale przecież musiało się udać! Wbiegła do sanktuarium, teraz zniszczonego, zbryzganego krwią, z martwymi ciałami leżącymi na podłodze. Aż strach pomyśleć, ile musiało się tu wydarzyć, podczas gdy ona walczyła w podziemiach.
Nagle odgłosy walki jakby ucichły, ręce uniesione do ciosów zamarły wpół drogi, wypływająca z ran krew zgęstniała, chyba nawet czas zatrzymał się w miejscu, a wszystkie spojrzenia zostały skierowane na nią. Nikt nie śmiał się ruszyć.
Dziewczyna, walcząc bezskutecznie z potokiem łez zbliżyła się do postumentu i przy akompaniamencie ostatniego uderzenia dzwonu ułożyła na nim Perłę. Ta natychmiast zajaśniała porażającym blaskiem, zatapiając wszystko w bieli. Octavia bardzo by chciała, by Vaill widział tę chwilę, mimo tego, że nie była taka, jak być powinna. Pozbawiona wszelkiej doniosłości i uroczystości, spowita gruzami, krwią i brudem, była jednak zwieńczeniem strasznej wędrówki przez niezliczone boje i niebezpieczeństwa. Do których on ją przygotował.
Nie zważywszy na to, że wszystko właśnie się kończyło, że moc Perły rzeczywiście tak wsparła walczących, iż zwycięstwo zajęło im tylko chwilę, osunęła się na posadzkę, wyprana doszczętnie ze wszystkich sił. Zdążyła tylko usłyszeć w oddali swoje imię, wykrzykiwane przez roztrzęsiony, dobrze jej znany głos. Potem wszystko spowiła ciemność. Zemdlała.

Gdy się obudziła, nie miała nad sobą wysokiego sklepienia sanktuarium, a jasne promienie słońca. Ktoś obejmował ją mocno i gładził po włosach. Pod ręką wyczuła szorstki materiał, który okazał się łóżkiem polowym.
 - Jak się czujesz? - spytał troskliwym szeptem Alan.
 - Strasznie - jęknęła dziewczyna. Nie kłamała. Bolało ją absolutnie wszystko, poza tym była słaba, jak nigdy wcześniej.
 - Teraz będzie już lepiej. Uratowałaś nas wszystkich, wiesz? Król Bravius przyzna ci najwyższe odznaczenie, będzie wielka gala i mnóstwo badziewnych przemówień na twoją cześć - mówił Alan, chcąc jak najdłużej odciągać jej myśli od tego, co przeżyła.
 - Co z mamą i tatą? Są cali? - spytała, mrużąc oczy przed słońcem.
 - Z nimi wszystko dobrze.
 - A z tobą?
 - Jak widać. Jestem w pełni sił.
 - Maal? - o nim także nie mogła zapomnieć. Gdyby nie jego pomoc, wszystko potoczyłoby się inaczej.
 - Żyje. Jest u króla, zajmują się nim. - Powiedział i czekał, aż zapyta o Arcany'ego, ale nic takiego się nie stało. Musiała wiedzieć.
Octavia bardzo chciałaby wierzyć, że może to wszystko jej się zdawało, że bieg wydarzeń, który zapisał się w jej pamięci, w rzeczywistości był mniej tragiczny, a Vaill wciąż żyje, ale wspomnienia były zbyt silne i żywe, by mogła dać się nabrać na sztuczki swojego umysłu.
 - Zabraliście stamtąd jego ciało? - spytała.
 - Tak - odpowiedział Alan, nie musząc pytać, kogo ma na myśli. Westchnął, czując jak cała drży od powstrzymywanego płaczu.
 - Gdybym rozegrała to jakoś inaczej...
 - Nie waż się! - warknął, zacisnąwszy zęby. - Nie waż się nawet próbować oskarżać siebie o śmierć Vailla. Zrobiłaś wszystko, co tylko można było zrobić uratowałaś nas wszystkich i omal sama nie straciłaś życia. Posłuchaj, mnie też jest... - urwał, czując, że zabrzmi to zbyt płytko.  - Mnie też cholernie dotknęła jego śmierć, nie tylko dlatego, że straciliśmy wspaniałego mistrza, ale przede wszystkim ze względu na ciebie. Wiem, że był dla ciebie kimś ważnym.
 - Był dla mnie... ojcem - wyznała, choć przyszło jej to niespodziewanie łatwo. Może tego właśnie potrzebowała.  - Nauczył mnie wszystkiego, a potem... zginął, żebyśmy mogli zwyciężyć. Nauczył mnie czegoś nawet poprzez swoją śmierć.
 - Był bardzo dobrym nauczycielem.
 - I jeszcze lepszym człowiekiem.

Kilka godzin później, gdy najciężej rannych przetransportowano z Griphe do Akademii, przyszedł czas na Octavię i Alana. Choć upierała się, że może wejść do wimana o własnych siłach, Alan wniósł ją na rękach i nie pozwolił się ruszyć przez całą podróż.
 - Twój ojciec chyba by mnie zabił, gdyby się dowiedział, że pozwoliłem ci choćby kiwnąć palcem. 
 - Czuję się już lepiej - powiedziała, co w gruncie rzeczy było zgodne z prawdą. Trudno było czuć się dobrze po przebytej wojnie, po oglądaniu takiego ogromu zła i cierpienia, ale eliksiry meglanów i świadomość, że koszmar już się skończył, dodawały jej sił.
W końcu wiman wylądował przed Akademią, wśród tłumu, najwyraźniej czekającego na swoją bohaterkę. Powitała ją sama królewska para, składająca jej podziękowania. Wyściskali ją płaczący ze szczęścia rodzice. Tłum skandował jej imię, rzucając pod nogi kwiaty i wyciągając ręce, by jej dotknąć. Uśmiechała się, choć z całą pewnością nie tak, jak powinien się uśmiechać człowiek, który jest przyjmowany jako bohater wojenny. Jej uśmiech był blady i słaby, a myśli frunęły daleko stąd, do krainy Pasmort, gdzie teraz przebywał Vaill.
Całe szczęście, że nadanie Octavii odznaczenia i wszystkie inne uroczystości miały nastąpić dopiero po skończonej żałobie. Teraz i tak nie zniosłaby tego wszystkiego. Pomijając zwykłe wyczerpanie, musiała mieć trochę czasu, by to wszystko jakoś poukładać w swojej głowie, bo przez ostatnie kilka dni w jej życiu zdarzyło się więcej niż przez wszystkie poprzednie lata jego trwania.
Dopiero późnym wieczorem, gdy słońce chowało się już za szczytami drzew  parku i gdy przekonała już wszystkich, że jest po prostu koszmarnie zmęczona, a nie umierająca, udało jej się wymknąć z Akademii, podczas gdy wszyscy myśleli, że spała. Zajęła miejsce przy drzewie, przy którym kiedyś odpoczywała z Vaillem po treningu i przymknęła oczy. Minęła niecała doba, odkąd go widziała, ale świadomość, że był to ostatni raz powodowała, że tęskniła i czuła się bardziej samotna niż kiedykolwiek. Poczuła jednak czyjąś obecność i nie musiała się długo zastanawiać, czyją. To Millius zbliżył się do niej bezszelestnie i zajął miejsce obok.
 - Już tęsknisz, prawda? - spytał z bladym uśmiechem.
 - Bardzo - odrzekła, zgodnie z prawdą. - Chciałabym, żeby był tu teraz ze mną.
 - I na pewno jest, Octavio. Ludzie, których kochamy, nigdy nie odchodzą.
 - Chcesz mi powiedzieć, że spotkam go po śmierci, w Pasmort? - spytała, ale anioł najwyraźniej nie to miał na myśli.
 - Nie. Chcę powiedzieć, że spotkasz go zawsze, bo on wcale nie musi być aż tak daleko. Jest blisko, bliżej niż na wyciągnięcie ręki. Jest cały czas w twoich rękach, kiedy używasz miecza tak, jak cię uczył, jest w twoim umyśle, kiedy go wspominasz, jest wszędzie tam, gdzie razem bywaliście. On jest i zawsze będzie w twoim sercu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz