piątek, 3 maja 2013

Rozdział 41

41. Teraz to już naprawdę przegięłam z przerwą, wiem. Prawie miesiąc nie było notki i opowiadanie się niesamowicie rozwlekło, ale do końca jeszcze 4 rozdziały, więc mam nadzieję, że wytrzymacie ;) Pozdrawiam z deszczowego Wrocławia!

Biegli przez most, nie oglądając się za siebie. Czasu było naprawdę mało. Gdzieś tam, setki mil stąd już toczyła się wielka bitwa, a Octavia czuła się tam najbardziej potrzebna. Nigdy nie pogodziłaby się z faktem, że nie pomogła, że jej siła i zdolności nie przyczyniły się do zwycięstwa. To nie była pycha ani chęć bycia bohaterką, a potrzeba ciągłego działania w słusznej sprawie. To prawda, że po części kierowała nią także nienawiść do Mauviasa, ale czy to ma znaczenie? Tak czy inaczej nie mógł wygrać, to byłby koniec porządku w Galaktyce.
Wiman czekał na nich w tym miejscu, w którym go zostawiła.
 - Wsiadaj - poprosiła ojca i sama weszła za nim do pojazdu. Drzwi się zamknęły, a ona jak najszybciej zasiadła za sterami i zaczęła podnosić maszynę.
 - Masz jakiś konkretny plan? - spytał Titres, zajmując miejsce obok córki. Głos miał trochę roztrzęsiony, trochę ze zmęczenia, trochę z szoku. W ciągu tych kilkunastu lat przestał w ogóle wierzyć, że kiedykolwiek opuści Noisang...
 - Musimy dostać się do Akademii, tam się wszystkiego dowiem, a ty się ukryjesz - odpowiedziała, patrząc przed siebie. Wiedziała, że ojciec nie będzie chciał słyszeć o bezczynności.
 - Nic z tego. Postaram się o jakiś eliksir dodający sił i ruszam do boju.
 - Nie, tato. Żaden eliksir nic tutaj nie pomoże, jesteś wycieńczony i masz do tego święte prawo. Poza tym ani ja ani mama nie zniosłybyśmy, gdybyśmy straciły cię drugi raz, rozumiesz? - To ostatnie zdanie zdawało się trochę go przekonać. Nie odezwał się już na ten temat, ale po jego minie widać było wielkie niezadowolenie.
- Za to ty chcesz iść i narażać życie, tak?
- Tato, proszę... - jęknęła dziewczyna. 
 - Mama przeżyła równie wielki strach o ciebie, kiedy wyruszyłaś w podróż, by mnie ratować. A co, jeśli  tym razem coś ci się stanie? Król Bravius ma wielką armię, która świetnie poradzi sobie bez ciebie.
 - Masz rację. Ale ja mam powód, by iść i walczyć dalej.
- Octavio, tak nie można! -  Titres, pomimo tego, że całkowicie opadał z sił, postanowił kłócić się z córką tak długo, aż ta odpuści. Chciałby mieć pewność, że się nią nacieszy, że to nie są ich ostatnie chwile razem, ale jeśli dziewczyna chwyci za broń, takiej pewności zwyczajnie nie będzie mógł mieć.
 - Skończmy ten temat. Nie możesz się denerwować i przemęczać. Niedługo będziemy na miejscu - rzekła spokojnym głosem, by uciąć kłótnie. Ona też wolałaby, żeby to wszystko już się skończyło, ale wojny mają to do siebie, że mogą tylko rozpocząć się z woli człowieka, natomiast kończy je los.
Podróż trwała długo, ale nie dla Octavii i Titresa. Dla nich czas płynął błyskawicznie, popędzany przez strach i adrenalinę. Jednak w końcu wylądowali na dziedzińcu Akademii, co spotkało się z gromkim wiwatem i wrzaskiem straż i żołnierzy, którzy chronili najwyraźniej nieogarniętą jeszcze wojną Pense.  Mimo natłoku wrzasków i braw jeden krzyk, wciąż i wciąż powtarzający jej imię, rozpoznałaby wszędzie - mama. Octavia złapała ojca za rękę i powoli zaczęli schodzić po stopniach wimana. Wtedy Chantall, nie bacząc już na dobre obyczaje i setki wpatrzonych w nich oczu, wzięła w ramiona córkę i męża, tuląc ich i całując bez opamiętania. Łzy spływały po jej policzkach strumieniami, ale nigdy nie była jeszcze tak szczęśliwa.
 - Mój boże... jesteście cali, tak się cieszę! Tak się o was bałam, ale jesteście tu! - Słysząc ten drżący ze szczęścia głos, Octavia w jednej chwili zapomniała o bólu, o ranach i o tym, jak potwornie była zmęczona. Ta wielka radość, którą odczuwała, zaćmiła wszystko. Nareszcie byli razem i choć brakowało tu Artaxa, była pewna, że jej brat patrzy na nich z góry i uśmiecha się szeroko.
Była jednak jeszcze jedna osoba, z którą bardzo chciałaby się zobaczyć. Alan. W tej chwili na pewno toczył ciężki bój, bo jako jeden z najlepszych mistrzów został wysłany do najbardziej zagrożonych miejsc. Ta myśl przywróciła jej trzeźwe myślenie. Wymknęła się z objęć rodziców i popędziła do Akademii, gdzie, na szczęście, od razu wpadła na Audara. 
 - Octavia! -  mistrz omal nie powalił jej na łopatki, gdy rzucił się jej na szyję.  - Ty żyjesz! Nic ci nie jest? Jak twoja misja?
 - Wszystko w porządku, tata jest na zewnątrz, wycieńczony, ale szczęśliwy - odpowiedziała z uśmiechem.
 - Za to ty nie wyglądasz nawet na wycieńczoną - jesteś już prawdziwym cieniem człowieka. Jak najszybciej musi zobaczyć cię jakiś medyk...
 - Nie mam na to czasu. Właściwie chciałam cię zapytać, gdzie mogę się przydać. I... gdzie wysłano Alana.
 - Nic z tego! - mistrz pociągnął ją za rękę przez hol, wyraźnie chcąc zaprowadzić ją do pokoju. - Nikt nie pozwoliłby ci walczyć  w tym stanie.
 - Ale ja muszę, Audar, ja...
 - Nawet nie próbuj mnie przekonywać! Jesteś zmęczona, masz za sobą najcięższe dni w życiu, teraz i tak nie możesz im pomóc. A swoją drogą Alan na pewno by tego nie chciał.
 - Audar! - przerwała mu z naciskiem. - To JA powiedziałam Mauviasowi wszystko, co chciał wiedzieć! To przeze mnie on ma większe szanse na wygraną, nie mogę teraz siedzieć sobie tu spokojnie, podczas gdy inni narażają życie!
 - Powiedziałaś mu to, żeby ratować ojca, to naturalne.
 - Uratowałam ojca i podłamałam siłę naszych wojsk! Muszę coś zrobić! - wyrwała rękę z jego uścisku. Mistrz patrzył na nią ze zdumieniem - nigdy nie sądził, że można być aż tak upartym. Przez ostatnie dni codziennie mogła stracić życie, żyła w nieustającym strachu, walczyła o siebie i ojca, a mimo to nadal paliła się do boju. Tak postępować mógłby tylko ktoś o nazwisku Conely.
 - Twoi rodzice mnie zabiją, jeśli cię wypuszczę. Nie wspominając już o Alanie...
 - Więc mnie nie wypuszczaj. Wszyscy dobrze wiedzą, jak prezentuje się mój charakter i co sobie robię ze wszelkich zasad, jeśli mam przed sobą jakiś ważny cel. Nie musisz przecież wiedzieć jak i kiedy się stąd wydostałam.
 - To nie są żarty, sytuacja jest naprawdę poważna, Octavio... - wciąż próbował ją zniechęcić.
 - Powiedz mi tylko, gdzie jest Alan.
 - Myślę, że to nie jest do...
 - Mów! - krzyknęła, czując, że złości ją każda stracona sekunda.
 - Alana i Vailla wysłali na Griphe, choć początkowo mieli chronić Coidę. Tam jest teraz najgorzej. Jest tam Mauvias i jego gwardia, pchać się tam teraz, w środku walki, to samobójstwo! Zastanów się ad tym, co robisz, dziewczyno!
 - Wiem, co robię - powiedziała. Pobiegła tylko na górę po lecznicze maści i już miała zamiar biec z powrotem. Najpierw szybki powrót udaremnił jej Felix, padający jej w objęcia, gratulując i niedowierzając na przemian, potem dopadła ją Foris i dosłownie wmusiła w nią jedzenie i picie (na spanie Octavia kategorycznie nie wyraziła zgody), aż wreszcie Felix do spółki z Audarem znów próbowali jej przemówić do rozsądku.
 - Dlaczego zawsze musisz być taka uparta! - wrzasnął wreszcie Felix.  - Tutaj też w końcu dotrze armia Mauviasa, też będziesz mogła się wykazać.
 - Tu nie chodzi o żadne wykazanie się! - powtórzyła, kompletnie tracąc cierpliwość. - Muszę jak najszybciej powiadomić kogoś, co wie Mauvias. To im się na pewno przyda w ochronie Griphe.  Naprawdę nie zdajecie sobie sprawy, że jeśli Mauvias posiądzie siłę, o jakiej mówi Tajemnica Griphe, wszyscy jesteśmy skończeni?
  - Rozumiemy, bardzo dobrze rozumiemy, ale dlaczego to zawsze TY musisz pchać się na wrogie ostrza? Choć raz mnie posłuchaj! - jęknął błagalnie Felix.
 - Jeśli nikt z naszych nie dostanie szybko konkretnych informacji, nasze szanse spadną w końcu do zera. MAUVIAS-WIE-WIĘCEJ!
  -Moi drodzy!  - odezwał się za ich plecami spokojny głos. Millius wkroczył do holu Akademii i uścisnął im dłonie. - Bardzo dobrze się spisałaś, Octavio, twoja odwaga i zdolności godne są podziwu. Bardzo bym chciał, żebyś mogła teraz odpocząć, ale jest coś jeszcze, co musisz zrobić.
 - O czym mówisz? - spytała dziewczyna, mrużąc oczy.
 - Jest ktoś, kto będzie potrzebował twojej pomocy, a komu zawdzięczasz swoje życie.
 - Maal - wyszeptała, wnet przypominając sobie o tym, jak powiedział jej i ojcu przed Mostem, że jeszcze się spotkają.
 - Właśnie on. Więc, jeśli się zgodzisz, zabiorę cię stąd. Możesz być pewna, że zrobię wszystko, żeby cię ochronić. - To mówiąc podał jej rękę, którą pośpiesznie chwyciła, by nie tracić więcej czasu. Potem teleportowali się znów i kolejna ciężka próba właśnie się rozpoczęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz