piątek, 12 kwietnia 2013

Rozdział 40

 40. Po stosunkowo krótkiej przerwie powracam z nowym tekstem ;) Było angstowo i strasznie, więc czas na coś mniej ponurego. Jesteśmy bliżej końca niż dalej, jeśli chodzi o Tajemnicę Griphe, dlatego zrobiło mi się trochę przykro... :( Ale wiadomo - każdą historię trzeba doprowadzić do końca. Miłej lektury!


Nasłuchiwała pilnie, wytężając zmysły do granic możliwości, by wiedzieć, kiedy Mauvias wyruszy z pałacu na wojnę. Straciła poczucie czasu, choć bardzo chciała nad nim panować. Nie wiedziała, czy minął kwadrans, godzina, czy może cała doba. Gdy tylko większość głosów ucichła, a właściwie nastała zupełna cisza, przesycona strachem i oczekiwaniem, podeszła do wciąż słabego ojca.
 - Tato, chyba możemy iść - powiedziała Octavia, pomagając ojcu wstać. Mężczyzna syknął z bólu.
 - Jesteś pewna?
 - Nie, ale zrobiło się bardzo cicho. Myślę, że to nasza jedyna szansa. Wiesz, dokąd iść? - spytała, przyglądając się uważnie ojcu, który skinął głową.
 - Octavio... musisz zdawać sobie sprawę, że będę opóźniał ucieczkę. Jestem słaby i obolały, dlatego, jeśli będą nas ścigać, masz mnie natychmiast opuścić i ratować siebie, zrozumiałaś?
 - Tato, przestań! - warknęła. Właśnie tego się obawiała. - Musimy już iść!
- Nie! - Titres zatrzymał ją słabym uściskiem na ramieniu.  - Nie bądź nierozsądna. Nie musimy ginąć oboje, nie pozwolę ci na to. Zachowuj się, jak prawdziwa wojowniczka, tak, jak cię uczono. Jeśli będziesz musiała, masz mnie zostawić, zgoda? - Przez dłuższą chwilę wahała się nad odpowiedzią. Spojrzenie Titresa, które na niej spoczęło, nie było już czułe i ojcowskie, a twarde i nieustępliwe. Skinęła więc głową, nie ufając sobie w pełni.
- Ruszamy - zakomunikował Titres, więc drżącymi dłońmi otworzyła celę od zewnątrz. Chciała od razu zbiec po schodach w dół, choć jej także każdy ruch sprawiał ból, ale musiała pamiętać o tacie. Pomagała mu przestąpić każdy stopień, tak, by nic mu się nie stało, ale teraz była już w pełni świadoma, że jeśli będą się poruszać w tym tempie - nie uda im się uciec.
Mimo to ani Titres, ani Octavia nie poddawali się - schodzili wciąż w dół krętymi stopniami, starając się nie hałasować i mając nadzieję, że jakiś cud im dopomoże. I dopomógł. W kłopotach. U stóp schodów stało dwóch, wysokich na dwa metry strażników z długimi mieczami. Ich żółte ślepia jarzyły się pod kapturami i od razu wychwyciły zbiegów. Octavia, pozbawiona wszelkiej broni poza małym sztyletem ukrytym w cholewie buta, omal nie zachłysnęła się powietrzem na ich widok. Potwory już wyciągały po nią swoje szpony, gdy w ostatnim momencie wyrwała ze ściennego uchwytu płonącą pochodnię i, biorąc uprzednio rozmach, przyłożyła im nią w twarze. Strażnicy zawyli z bólu, starając się zgasić płonące kaptury. Natychmiast to wykorzystała, jednego z nich uderzając pochodnią w brzuch, drugiemu zaś łamiąc nogę kopnięciem. Zabrała im też dwa miecze, wtykając je sobie za pas.
 - Szybko! - krzyknęła do ojca i pociągnęła go za rękaw. Titres prowadził ją korytarzami i szedł najszybciej, jak umiał.
 - Pięknie ich załatwiłaś. Jestem pewien, że gdybyś miała miecz...
 - Już byliby martwi - dokończyła za niego, nie wierząc, że mogło pójść tak gładko. Tuż przed jednym z zakrętów usłyszała nerwowe warknięcia kilku innych strażników. Było ich jednak więcej i mało prawdopodobne było, by mogła dać im radę.
 - Idą tu - szepnął Conely, przylegając płasko do ściany.  - Jest ich za dużo!
 - Dlatego musimy znaleźć się w miejscu, w którym ich liczebność nie będzie miała znaczenia - wyszeptała jego córka, po czym pociągnęła go wąską wnękę, w której stała złota waza. Dziewczyna przewróciła ją, celowo hałasując. Strażnicy natychmiast ruszyli do ataku, a ona zasłoniła Titresa własnym ciałem. Jej pomysł okazał się bardzo trafny - sześć rosłych potworów nie mogło się przecież wedrzeć do tak małej powierzchni, za to dla jednej dziewczyny była to wystarczająca przestrzeń do szybkich cięć i pchnięć mieczem. Nie wykonywała wszystkich ruchów tak skutecznie, jakby chciała, ale klinga miecza była zwyczajnie za duża, niedopasowana do jej dłoni, co bardzo utrudniało walkę. Sytuacja skomplikowała się, gdy jedyny ocalały strażnik wyciągnął ją za włosy z wnęki i walka przeniosła się na szeroki korytarz.
 - Octavio! - Titres był przerażony, widząc, jak ręce jego córki drżą pod stukilowym naciskiem miecza strażnika, spadającym na jej miecz. Dziewczyna dzielnie wytrwała, jednak to nie koniec. Kilka razy próbowała ściąć mu łeb, gdy próbował uniknąć jej ostrza, schylając się, ale był szybszy i ostatnim razem podciął jej nogi kopnięciem. Octavia upadła na twarz i chyba tylko cud pozwolił jej w ostatniej chwili przetoczyć się na bok, dzięki czemu uniknęła ciosu dosłownie o włos.
 - Tato, NIE! - zawyła, widząc, jak Titres ciągnie strażnika za czarny płaszcz z wielką siłą, jak na tak wycieńczony organizm. Conely, jako znakomity wojownik wiedział, co robi, bo choć potwór chciał go powalić jednym ciosem, to dało czas Octavii na błyskawiczne powstanie i wbicie mu długiego ostrza pod łopatkę. Miecz przebił napastnika na wylot, więc padł martwy na ziemię.
 - Uratowałeś mi życie - stwierdziła Octavia, zdumiona, skąd w nim tyle siły.
  - I tak nie zdołam ci się odwdzięczyć, za twoje poświęcenie. A teraz prędko, naprzód!  - Octavia miała wrażenie, że od tego czasu jej ojciec szedł szybciej, choć tempo nadal pozostawało wiele do życzenia. 
 - To drzwi do jego komnat - powiedział, starając się otworzyć zaryglowane, dębowe wrota.
 - Ja to zrobię, odsuń się - poprosiła dziewczyna. Kilka uderzeń mieczem w zamek sprawiło, że ten ustąpił. Weszli do środka, zamykając je za sobą. - Dokąd teraz?
 - Wyjście jest... - zaczął Titres, jednak nie zdążył dokończyć. Ktoś musiał zostać zaalarmowany o ich ucieczce, bo oto do prywatncyh komnat wpadło co najmniej dwudziestu strażników, wymachując mieczami. Nie było żadnych szans, by Octavia sobie z nimi poradziła, nawet gdyby miała wyjątkowe szczęście. Sytuacja przedstawiała się tym gorzej, że za plecami mieli wielkie, otwarte okno, a znajdowali się prawie piędziesiąt metrów nad ziemią.
- Tato... - pisnęła cichutko, czując przerażenie tak ogromne, że w mgnieniu oka znów stałą się małą, bezbronną dziewczynką. Ojciec złapał jej rękę naprawdę mocno. Nie mógł wydusić z siebie słowa. A więc to koniec? To tutaj zginą? To wszystko...na darmo? Stali już przy samym oknie, wręcz czuli na plecach gorące podmuchy wiatru niosącego ciepło wybuchającej zewsząd lawy i nagle... chmura czerwonego dymu wpadła do środka z prędkością bomby atomowej, wypychając Octavię i jej ojca na zewnątrz. Przez chwilę spadali z niewyobrażalną prędkością w dół, by po chwili wzbić się w powietrze jeszcze szybciej. Octavia, przerażona do ostatnich granic, miała ochotę potrząsnąć swoim ojcem, który śmiał się, jakby właśnie doświadczył cudu.
 - Co... - zdołała z siebie wykrztusić z mieszaniną zdziwienia i strachu, i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że w pasie oplata ją potężna ręka, zakończona szponami. Znała ten uścisk bardzo dobrze i była pewna, że zapamięta go do końca życia - był to bowiem uścisk potwora, który porwał ją kiedyś z ćwiczeń. Uścisk Maala.
Wydawało jej się, że zwariowała, że nie można przecież czuć euforii, rozpaczy, zmęczenia, energii, strachu i ulgi jednocześnie, a ona to właśnie czuła. Nawet prędkość, z jaką przemierzali przestworza, nie była w stanie wywiać z jej głowy wszystkich myśli. Ani przez chwilę, gdy była w celi, nie miała w sobie tyle naiwnej zuchwałości, by pomyśleć, że może ich spotkać tak niespotykane wybawienie, a oto właśnie frunęła w ramionach najbardziej oddanego strażnika Mauviasa.
Jakiś czas później boleśnie wylądowali na jakiejś skale. Octavia od razu podniosła się i pomogła wstać swemu ojcu. Maal stał niedaleko i zerkał na nich nerwowo.
 - On cię zabije - powiedział Titres, patrząc na niego.
- Ucieknę.
 - Ucieknij z nami! - krzyknęła błagalnie Octavia. - Uratowałeś nam życie, nie wydamy cię, damy ci schronienie, przysięgam!
 - Nie dacie rady mnie przed nim ochronić. Muszę przy nim zostać jak najdłużej, żeby nie zorientował się, że wam pomogłem.
 - Tak po prostu godzisz się na śmierć?! - dziewczyna nie mogła uwierzyć, że ktoś tak potężny tak łatwo się poddaje. To niemożliwe!
 - Jesteście tuż przed Mostem Prób - powiedział, kompletnie ignorując jej pytanie. - Musicie stąd uciekać, drugi raz wam nie pomogę.
 - Chodź z nami - poprosił Titres. - Maal, to, co robisz, jest nierozsądne, zastanów się...
 - Wiem, co robię! Jeszcze się spotkamy, wtedy mi się odwdzięczycie. Uciekajcie! - nakazał im, po czym znów zmienił się w czerwoną chmurę i wzbił się w powietrze wysoko, wysoko nad nimi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz