sobota, 6 kwietnia 2013

Rozdział 39

39. Blisko końca jesteśmy. Właściwie prawie dobiłam do mety z tym opowiadaniem, ale zanim to, czeka nas jeszcze kilka fajnych momentów, niekoniecznie ponurych i smutnych ;) Za przerwę, jak zwykle, przepraszam i mam nadzieję, że co bardziej wytrwali, wciąż czytają. Pozdrawiam i wiosny życzę!

Po raz pierwszy wszystkie  jego nerwy były tak napięte. Trudno powiedzieć, czy się bał, czy może zwyczajnie czuł piekącą, irytującą bezsilność. Octavia była sama, tysiące mil stąd, być może ciężko ranna, być może martwa... Tej ostatniej myśli nie chciał do siebie dopuszczać.  Stał w szeregu dowódców, za plecami mając armię najlepiej wyszkolonych wojowników. Alan był jednym z nielicznych mistrzów, którzy zachowali kamienną twarz. Tylko on i Vaill jakoś się trzymali. Reszta, z Audarem na czele, wręcz paliła się do walki. On sam chętnie rozpłatałby na dzwonka przeklęte cielska tych potworów, które skrzywdziły jego ukochaną, ale teraz nie mógł pozbierać myśli. Musiał zachować spokój, trzeźwe myślenie.
 - Uratuj ją. Uratuj za wszelką cenę - prosiła, łkając, matka Octavii. Chantall wczepiła paznokcie w jego ramię, a Alan bardzo starał się pozostawać twardy.
 - Nie wrócę tu bez niej. Obiecuję - rzekł patrząc kobiecie prosto w oczy.
 - Nie będzie chciała cię słuchać. Jeśli nie uwolniła Titresa to..
 - Wróci tu. Przysięgam na własne życie, że tu wróci. Nie pozwolę jej zginąć,  nie zostawię jej samej. Wbrew temu, co sobie zaplanowałem i co bym wolał, Octavia jest dla mnie najważniejsza. - Na te słowa Chantall objęła przyszłego zięcia i podziękowała mu samym spojrzeniem. Nic więcej nie chciała mówić. Chciała po prostu mieć nadzieję, że zobaczy swoje żywe. Nie zniosłaby i tej straty.
- To, co mówiłeś, to prawda? - spytał Vaill, nawet nie odwracając się w pełni do Alana. Nie mógł nie słyszeć tej rozmowy, stojąc zaledwie krok od  niego.
 - Będziesz mnie o to pytał, do końca życia? - prychnął, poirytowany.
 - Jeszcze miesiąc temu uznałbym to za mało śmieszny żart. Prawdę mówiąc... gdyby wziąć pod uwagę, jak bardzo nie lubiliście się, gdy tu przybyła, fakt powstania waszego związku można uznać za cud.
 - To nie ma teraz znaczenia. Chcę, żeby jak najszybciej była bezpieczna, zdala od tego cholernego psychopaty. - Przerwał na chwilę i rozejrzał się, widząc, że wszyscy mistrzowie są już usatwieni i czekają tylko na swoje oddziały. - Gdzie jest Lennars? Nigdzie go nie widziałem...
 - Królowa Sagesse z nim rozmawia. Prosiła, żeby zostawić ich samych. O co chodzi?
 - Nic ważnego. Po prostu wszyscy są już gotowi - odparł, ale zwęził podejrzliwie oczy, co zaniepokoiło Arcany'ego.
 - Myślisz o podejrzeniach Octavii względem niego? - spytał, choć nie był do końca przekonany, czy powinni o tym teraz rozmawiać. Lennars był jego przyjacielem od lat, dobrze się znali i wydawało się wręcz nieprawdopodobne, by mógł być zdrajcą.
 - Nie - skłamał Alan, choć z zupełnie innych powodów. Nawet jeśli Lennars ich zdradził, teraz należało skupić się na ocaleniu Octavii, Griphe i wygraniu wojny. Historia podobno sama rozlicza się ze zdrajcami.
Kwadrans później król zebrał wszystkie oddziały i wydał odpowiednie rozkazy. Wojownicy zaczęli wchodzić na pokłady wimanów i grzbiety kelmelotów, by obstawić zagrożone wojną obszary. Zarówno Alan jak i Vaill mieli ochraniać Griphe, więc bezzwłocznie się na nią udali, choć żadnemu z nich nie podobał się ten pomysł. Chcieli zostać wysłani na misję ratunkową Octavii, ale królowa Sagesse stwierdziła, że emocje i uczucia wezmą górę nad ich trzeźwym myśleniem, z powodu szczególnych relacji z Octavią. Miała rację, ale Alan nie myślał teraz w ten sposób. Jeśli zajdzie potrzeba, wyruszy po nią choćby sam.
 

***
 

Zimna, ciemna cela wydawała się nie mieć ścian i krat. Wszystko, co materialne zniknęło, a w niej wzbierała niesamowita mieszanka uczuć - euforia pomieszana z rozpaczą, strach z chęcią działania... Trzymała w ramionach ojca, ale to nie przesłaniało jej reszty sytuacji, w jakiej się znajdowali. Na zewnątrz trwa wojna. Alan na pewno będzie narażony na śmierć. Mama, Vaill... wszystkim może się coś stać, a ona musiała tu tkwić. Jedyną pociechą było to, że zasklepienie kilku większych ran jej Taty, bardzo ulżyło mu w cierpieniach. Potem dała mu napić się wody i obmyła nią jego twarz, która teraz zaczęła wydawać jej się podobna, znajoma, bliska.
- Bardzo się bałem... że w końcu tu przyjdziesz - mruknął słabo Titres, spoglądając na córkę.
 - Nie mogłam zostawić cię samego. Cały czas marzyłam o tym, żeby cię odnaleźć i zabrać z powrotem do domu.
 - To się nie uda. - Spuścił wzrok. - Musisz mnie... tu zostawić. Ze mną nie dasz rady uciec... ale sama... na pewno... - dukał. Mówienie najwyraźniej wciąż kosztowało go wiele wysiłku. - Cieszę się... że przed śmiercią... mogłem cię jeszcze zobaczyć.
 - Tato, proszę - szepnęła błagalnym tonem. - Wszyscy zawsze powtarzali mi, że upór, odwagę i wiarę w zwycięstwo dobra nad złem odziedziczyłam po tobie. Nie uwierzę, że ci ludzie się mylili. Uciekniemy stąd razem, zobaczysz. Mamy jakąś nadzieję, Maal nam pomoże, prawda?
 - Boi się. Nie chce tego robić.
 - Kto to jest? - spytała, bardziej siebie samą, niż ojca. Nie chciała, by wyjaśnienia go wyczerpały.
 - Podczas wojny w krainie Gladius... Mauvias znalazł niemowlę. Mógł je zabić... ale uznał za symbol, że zdobył tę krainę... zabrał go tutaj i wychowywał, szkolił na  mistrza Zakonu Feupeliadów, ale... nigdy... nie udało mu się zaszczepić w nim zła do końca. Maal pomagał mi... czasem wspierał...Był moją ostatnią deską ratunku przed szaleństwem. Ale on czuje wdzięczność... i boi się Mauviasa.
 - Nic więcej nie mów - poprosiła go, przykładając mu palec do ust. Sporo wysiłku wkładała w to, by tak mało mówić i prosić o tak niewiele informacji, ale najważniejsze było to, by nie tracił sił. - Spróbuj zasnąć, tato.
 - Widzę cię... po raz pierwszy od tak dawna i... miałbym zamykać oczy? - spytał, z wątłym uśmiechem, który jednak był najweselszym, na jaki było go stać.  Octavia odwzajemniła ten uśmiech, czując na plecach ciarki. Teraz nie mogła uwierzyć, że kiedykolwiek pogodziła się z tym, że już nigdy nie zobaczy taty. W tym momencie wezbrała w niej dotąd nieznana siła, która nakazała jej walczyć, choćby sytuacja była beznadziejna. Przecież właśnie tego uczono jej w Akademii - żeby nie poddawać się mimo wszystko, bo to chęć walki zwykle jest tym, co pozwala nam zwyciężać.
Z zamyślenia wyrwały ją czyjeś szybkie kroki, które wyraźnie zmierzały w kierunku ich celi. Gdy zobaczyła Maala, serce zabiło jej o wiele mocniej. Od razu zerwała się z miejsca i podbiegła do krat. Nim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, Maal złapał ją za koszulę i przyciągnął najbliżej, jak mógł.
 - Słuchaj uważnie - rozkazał jej. - Dokładnie za godzinę Mauvias wyjdzie ze swoją gwardią przyboczną z pałacu i wyruszą na wojnę. Nie wiem, kiedy i w jakich okolicznościach wróci, ale powinnaś zdawać sobie sprawę, że to jedyny czas, w którym macie szansę na ucieczkę. Zamek jest pilnie strzeżony, wszędzie są straże i na pewno nie ulitują się nad wami. Jedyne, czego możecie spróbować to ucieczka przez prywatne komnaty Mauviasa. Twój ojciec wie, gdzie się znajdują. - Gdy skończył mówić, wcisnął jej do ręki mosiężny klucz od celi i chciał już odejść, gdy zatrzymało go nieśmiałe szarpnięcie.
 - Tata powiedział mi o tobie - wyznała szeptem. - Nie musisz przy nim być. Zostaw Mauviasa, zacznij nowe życie. Skoro nie chcesz być zły, nie musisz.
 - Chyba nie wiesz, o czym mówisz - pokręcił z niedowierzaniem głową. - On jest dla mnie, jak ojciec. Ocalił mnie i wychował, zapewnił mi byt nie tylko teraz ale i w przyszłości. Nie zostawię go.
 - Czujesz wdzięczność, czy strach?  - dopytywała się. Nie chodziło już nawet o to, czy chciała móc jeszcze bardziej liczyć na jego pomoc, ale zwyczajnie nie chciała pozwalać komuś na tak okrutny los.
 - To nie jest spowiedź!
 - Podczas wojny mogą cię zabić! Gdybyś został z nami, a my powiedzielibyśmy wszystkim prawdę, przyjęliby cię, jak bohatera.
- Myślisz, że mam czyste sumienie? - spytał z kpiącym uśmiechem, choć wcale nie miał na niego ochoty. Te rozmowy z Titresem zawsze go dręczyły, a teraz wiedziała o wszystkim także jego córka. Znacznie bardziej natarczywa i uparta. - Walcz o własne życie, moje zostaw w spokoju. Pamiętaj, równo za godzinę musicie stąd uciec.
 - Maal - odezwał się słabo Titres - Dziękuję ci... za wszystko. Gdyby nie ty... nie przetrwałbym.
 - A ja tobie. Byłeś jedynym, który wiedział. Powodzenia. - Nie oglądając się już więcej, odszedł.
 - Dziękuję - wyszeptała Octavia, choć Maal nie mógł już tego usłyszeć. Pozostało im tylko w spokoju przeczekać najdłuższą godzinę w ich życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz