sobota, 6 października 2012

Rozdział 23

   23. Łobuzerskie uśmieszki Audara <3 On jest chyba najfajniejszym Mistrzem, jaki mi wyszedł ;) Zastanawiałam się, czy teraz podkręcić akcję, czy zwolnić i stwierdziłam, że jednak trzeba jej dodać trochę ognia. Tak też postaram się zrobić, a póki co - macie wprowadzenie.

 Z innej beczki: odbiło mi. Zrodził się pomysł na nowego bloga. Właściwie mam już kilka rozdziałów, ale muszę je popoprawiać, poczytać i w ogóle przystosować to życia. Niemniej jednak: fani Avengersów i Thora z pewnością się ucieszą. Reszta informacji będzie na bieżąco. Pozdrawiam!


 Czas się skończył, a oni wciąż nie mieli żadnego sensownego planu. Alan nie mógł się teleportować, Octavia nie mogła nic wymyślić.  Nie było sposobu. Oczami wyobraźni już widziała nadciągające zewsząd straszne potwory, które próbują ich pożreć. Dużo trudu kosztowało ją, by nie wrzeszczeć z bezradnej wściekłości i strachu. Kręciła się nerwowo po jaskini, zgrzytając zębami. 
 - Przestań i spokojnie pomyśl - warknął Alan.
 - Niełatwo myśli się, wiedząc, że zaraz wielkie, wstrętne bydle wpadnie tu i mnie pożre.
- Po pierwsze musimy wyjść z jaskini - rzekł, a Octavia spojrzała na niego, jak na wariata. 
 - Mamy się wystawić? Może tutaj nas nie znajdą!
 - To mieszkańcy lasu, mają doskonały węch. Wywęszą nas, a jeśli zostaniemy w jaskini, nie będziemy mieli dokąd uciec, rozumiesz? - Już otwierała usta, by się kłócić, gdy zdała sobie sprawę, że Feyrevey mówi całkiem sensownie. Skinęła więc głową i powoli, rozglądając się czujnie, wyszli na plażę. Na razie nie było tu nikogo. I to "na razie", które pojawiało się w jej myślach było najgorsze.
 - No i co teraz?
 - Teraz musimy znaleźć jakikolwiek ratunek. Jakąś broń, długi kij, ostre kamienie... - wyliczał dalej, ale Octavia nie słuchała, czego powód był prosty. Na lewo od nich usłyszała głuchy warkot, zaraz po nim następny, a potem pojawiały się już tylko pary żółtych ślepi. 
 - Mistrzu Feyrevey... - pisnęła cichutko, będąc święcie przekonaną, że to jej ostatnie słowa. To, co usłyszała w odpowiedzi, że zachwiały się pod nią kolana. Alan śmiał się i nawet nie pomyślał o tym, żeby spojrzeć na zbliżające się potwory. Zaraz zostaną pożarci, a ten kretyn patrzy w niebo i śmieje się, jak dziki!
 - Przestań! - krzyknęła.  - One zaraz się na nas rzucą.
 - Powodzenia - zaśmiał się jeszcze głośniej - Patrz - wskazał palcem w niebo. Najwyraźniej mieli zbiorową halucynację, bo widzieli co najmniej dziesięciu mistrzów Gwardii na kelmelotach, zmierzających ku nim z mieczami w dłoniach.
 - Jak...? - wydyszała.  -Skąd wiedzieli?
  Z zarośli odezwał się basowy głos potwora:
 - Brać ich! - Ale inne demony najwyraźniej obawiały się ludzkich zdolności, bo zaczęły się wycofywać.
 - Demon z ludzkim głosem? - Vaill zmrużył oczy. - Interesujące. Pokaż się, ślicznotko! - Na te słowa kilku mistrzów rzuciło się w stronę lasu, a przed nią wylądował Audar.
 - Cześć, piękna - uśmiechnął się łobuzersko i podał jej rękę, by mogła wsiąść na jego kelmelota.  - Wracamy do domu - powiedział i poderwał zwierzę do góry tak gwałtownie, że omal z niego nie spadli. Octavia w ostatniej chwili zdążyła złapać się go w pasie.
 - Jak nas znaleźliście?
 - Z małą pomocą Miliusa. Skubany musiał coś wiedzieć!
 - Co?! Chcesz powiedzieć, że pomagał Mauviasowi?
 - Nie. Chcę powiedzieć, że nadludzko mądre istoty wiedzą więcej, niż nam się może wydawać. Trzymaj się! - Dobrze, że zdążył jej to powiedzieć zanim nabrali jeszcze większej wysokości i prędkości. Przy swojej całej miłości do latania Octavia obiecała sobie, że już nigdy nie wsiądzie na nic latającego z Audarem w roli pilota.
 - W zasadzie kto był gorszy? Te demony czy Feyrevey?
 - Właśnie się nad tym zastanawiam... - obejrzała się do tyłu, by dostrzec plażę, na której teraz pewnie rozgrywała się bitwa, ale byli już byt wysoko i chmury przesłaniały je widok.
 Szybowali wiele godzin, ale była to najprzyjemniejsza z podróży, jakie odbyła. Nie, wcale nie dzięki brawurowym piruetom i ostrym zakrętom, których Audar okazał się fanem, ale dzięki świadomości, że wraca w bezpieczne miejsce, gdzie nie będzie żadnych potworów i groźby śmierci wiszącej nad nią jak gilotyna.
 W końcu potężne łapy kelmelota zetknęły się z brukiem dziedzińca, a gdy tylko zsiadła z niego, ktoś rzucił jej się na szyję, przesłaniając cały świat. Kogoś, kogo zobaczyć się nie spodziewała.
 - Mama? Co ty tutaj robisz?
 - Kochanie, nic ci nie jest? Jesteś cała? Och, niech ten Feyrevey tylko wpadnie w moje ręce! Gdzie on ci kazał ćwiczyć, co? Nie jesteś ranna, dobrze się czujesz?
 - Nic mi nie jest - odpowiedziała, z uśmiechem ściskając matkę. - I raczej nie staraj się zabić mistrza Feyreveya, bo gdyby nie on, już by mnie tu nie było. Obronił mnie przed ludźmi Mauviasa.
 - Octavia! - przez wejście główne biegła jeszcze jedna postać, za którą się stęskniła. Felix uściskał ją mocno i zadał taką samą serię pytań, jak Chantall. Potem pojawili się inni, nawet sama para królewska podała jej rękę, a Milius obdarzył lekkim uściskiem, co spowodowało u niej miękkie kolana i niekontrolowane kołatanie serca.
 - Cieszę się, że wróciłaś cała i zdrowa - powiedział głosem delikatnym, jak aksamit.
 - Ja... to znaczy... dziękuję. Wiem, że to dzięki panu mistrzowie nas znaleźli.
 - Znaleźli was dzięki własnym umiejętnościom. Ja tylko powiedziałem im, żeby brali pod uwagę wszystko, co nieprawdopodobne. - W odpowiedzi pokiwała tylko głową, nie będąc w stanie wykrztusić przy nim słowa.
 - Mogę zobaczyć? - spytał i odgarnął z jej szyi włosy. Jego oczom ukazał się rozległy siniak spowodowany  żelaznym uściskiem łap demona. Milius dotknął zsiniałego  miejsca swoją chłodną dłonią, a siniak natychmiast zniknął.
 - Nie ma powodu, by twoja mama martwiła się jeszcze bardziej.
 - Stokrotne dzięki - powiedziała, szczerząc się do niego.
 - Och, już są! - Milius wskazał na coś, ponad jej ramieniem. To Mistrzowie przybyli do Akademii, a Vaill wlókł za sobą czyjeś nieprzytomne ciało.
 - Królu Braviusie - rzekł kłaniając się uprzednio - znaleźliśmy go w Lasach Feu. Mistrz Feyrevey twierdzi, że to on omal nie zabił panny Conely.
 - Nie! - krzyknęła zaraz dziewczyna. - To nie on! To był wielki, wstręty potwór!
 - Nie, żebym widział jakąkolwiek  różnicę - wtrącił się Alan - ale to BYŁ on. Tyle, że w innej postaci. Feleon we własnej osobie. - Uśmiechnął się triumfująco. Octavia spojrzała na twarz nieprzytomnego mężczyzny i poznała go. Tak, był to ten sam mężczyzna, którego Alan kiedyś omal nie udusił na schodach.
 - To, że potrafi się przemieniać, jest jednoznacznym dowodem na to, że pracuje dla Mauviasa, panie - kontynuował Vaill.
 - Oczywiście. Zabrać go do lochu, zwołuję radę nadzwyczajną! - zarządził i wszyscy zaczęli kierować się do pałacu. Alan ruszył razem ze wszystkimi, ale zatrzymał się przed nią.
 - Nic ci nie jest?
 - Przecież widział pan, że nie brałam udziału w walce. Audar mnie stamtąd zabrał.
 - No i właśnie dlatego pytam, czy nic ci nie jest. - Oboje parsknęli śmiechem. Octavia spoważniała po chwili i wyciągnęła ku niemu rękę, którą uścisnął.
 - Dziękuję panu za wszystko.
 - Ja uratowałem ciebie, a ty mnie. Jesteśmy kwita. - Zrobił kilka kroków naprzód, a ona w zupełnie innym kierunku, gdy nagle... - Octavio?
 - Tak?
 - Przyjdź wieczorem do mojego gabinetu. Chyba musimy pogadać.
- Chyba musimy... - mruknęła pod nosem, gdy się oddalił. Mama wzięła ją pod rękę i niemal siłą zmusiła do zjedzenia dużej miski zupy.
- Mamo, naprawdę nic mi nie jest!
 - Ale wyglądasz marnie. Chodź, powinnaś się położyć, skarbie. - I znów poprowadziła ją za rękę do sypialni, wygoniła sprzed jej drzwi Felixa, najpewniej żądnego ciekawych opowieści, położyła do łóżka i przykryła ciepłym kocem.
 - Mamo! - zaprotestowała dziewczyna. Jest środek dnia, nie chcę spać!
 - Więc chociaż poleż - poprosiła łagodnie. - Bardzo się o ciebie martwiłam. Ściągnęli mnie tu zaraz po tym, jak zaginęłaś i opowiedzieli wszystko. Gdzie byłaś? Jak to się stało, że was porwano? - Dziewczyna opowiedziała matce w wielkim skrócie, jak doszło do porwania i co przeżyła na tej przeklętej plaży. Chantall co chwila łapała się za usta, lub kręciła z niedowierzaniem głową, a gdy opowieść dobiegła końca, mocno przytuliła córkę.
 - Kochanie, proszę, wróć ze mną do domu - szepnęła, zamykając jej dłoń w swoich.
 - Mamo, wiesz, że nie mogę. Zaszłam już tak daleko...
 - Sama widzisz, że coś złego czyha na ciebie na każdym kroku. Wszędzie roi się od niebezpieczeństw, ten chory drań na ciebie poluje. Octavia, omal nie zginęłaś!
 - A ty sądzisz, że w domu, gdzie nie ma żadnego mistrza, ani żadnej ochrony będę bezpieczniejsza?  To ty powinnaś zamieszkać tutaj. Będziesz blisko mnie, a ja nie będę się o ciebie bała. Jestem pewna, że gdybym porozmawiała z Vaillem...
 - To nie jest takie proste. - Chantall spuściła wzrok. - Nie mogę tak po prostu tu zamieszkać.
 - Dlaczego?
 - Kochanie, proszę cię. Nie roztrząsajmy czegoś, co i tak się nie stanie. Wróć ze mną do domu. Proszę. - Ciężko było przetrwać błagalny wzrok matki, ale nie mogła się temu poddać. Nie teraz, gdy tyle już przeżyła i tyle się nauczyła, gdy już naprawdę niewiele stało na przeszkodzie, by ją docenili i zrozumieli na tyle, żeby powiedzieć jej wszystko o tym, gdzie dokładnie może znajdować się jej ojciec i jak można go uratować.
 - Nie teraz, mamo. Kiedyś wrócę, ale jeszcze nie teraz. Obiecałam ci, że będę ostrożna i będę na siebie uważać. Złamałam dane słowo, ale  tylko dlatego, że możliwość uratowania taty naprawdę istnieje! Nie chcesz tego?
 - Chcę najbardziej na świecie, ale nie kosztem twojego życia. 
 - Dam sobie ze wszystkim radę, sama widzisz, że z niejednej opresji już wyszłam.  -Uśmiechała się, gdy to mówiła, ale jej matka wyraźnie posmutniała.
 - Przemyśl to jeszcze. A teraz odpoczywaj.

4 komentarze:

  1. Pytałaś o ubranko ;)


    Podoba mi się, ładnie wszytko widać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to cieszę się ;) Tak sobie pomyślałam, że tamto było smutne, jak na bloga fantasy ;)

      Usuń
    2. Jak coś fajnego wymyślę, to jeszcze wkleję na bloga, coby zatętnił życiem ;)

      Usuń