niedziela, 3 marca 2013

Rozdział 37

37. A potorturuję Was jeszcze trochę, co mi tam. Zdałam sobie sprawę, że czarne charaktery też muszą czasem wygrywać, inaczej byłoby nudno i monotonnie. W tym momencie fani happy endów będą chcieli mnie rzucić na pożarcie enigmorom, ale proszę pamiętać, że to nie jest ostatni rozdział ;) Miłej lektury


Wielki pałac zdawał się najbardziej ponurym miejscem we wszechświecie. Zwisając ze ścian, wiły się po obu jej stronach jadowite liany, żółte ślepia strasznych strażników przyglądały jej się wrogo na każdym kroku, jednak żaden z nich nie wykonał ruchu. Już wiedziała, że dotrze do sali, w której będzie czekał na nią Mauvias, bez żadnych przeszkód. Te wszystkie straże były tylko po to, by ją osłabić, by stwierdzając, że ma już dość, powiedziała mu wszystko o Tajemnicy Griphe. Dobrze wiedziała, że nawet gdyby to zrobiła, zabiliby i ją i jej ojca. Na to nie mogła pozwolić. Miała też świadomość, że już za kilka godzin rozpocznie się najprawdziwsza wojna. Akademia miała zorganizować wojska, co pewnie już uczyniła, ale los wszechświata nadal był zagrożony.
Z ostatkiem sił wspinała się po kamiennych schodach wiodących do wielkich, stalowych drzwi. Wlokła się, zostawiając za sobą lepkie ślady krwi. Rany paliły ją tym boleśniej, że serce przyspieszyło w swoim rytmie kilkakrotnie. Bała się. Była przerażona. Co czeka ją za drzwiami? Tortury? Martwe ciało ojca? Kolejne próby? Śmierć?
U szczytu kamiennych stopni była już wycieńczona. Oddałaby wszystko, by znajdować się teraz daleko od tych drzwi. Gdy sięgnęła do nich ręką, bez żadnych szans na pchnięcie na tyle mocne, by się otworzyły, one rozwarły się przed nią same. Jej oczom ukazała się wielka sala za ogromnym tronem, bodaj zbudowanym z kości. Na owym tronie siedziała ukryta w półmroku postać. Posadzka, co zapewne było jej naturalnym stanem, zbryzgana była krwią. Kolumny piętrzące się pod wysokie sklepienie oszpecone były ludzkimi czaszkami, w których oczodołach błądziło złowrogo rozedrgane światło pochodni. Przy tronie rozstawiona była gwardia przyboczna Mistrza Zakonu Feupeliadów - jej głównego członka Octavia rozpoznała od razu - Maal. Oprawca, który porwał ją podczas ćwiczeń w polu.
Szła pomiędzy strasznymi kolumnami, słysząc jedynie własny oddech, powłócząc nogami i drżąc na całym ciele. Choć każdy mięsień skręcał się z bólu w proteście, każdy nerw napinał boleśnie, a wszystkie myśli wrzeszczały o wolności i powrocie do Akademii, wiedziała, że nie może się poddać. Z każdym krokiem widziała go lepiej. Twarz potwora, który zmienił życie jej rodziny w piekło.
Mauvias podnosił się powoli, ukazując jej w pełni swoją wielką, straszną postać i szpetną, pomarszczoną, bladą jak papier gębę. Jego oczy pozbawione były tęczówek, widniały w nich tylko dwie czarne kropki. Ciemne włosy skrywał obszerny kaptur. Ust nie miał prawie wcale, a w policzki, oprócz zmarszczek, wkomponowały się liczne blizny. Stał więc przed nią, w czarnych szatach, patrząc z obleśnie złym uśmiechem na swoje dzieło. A więc udało mu się ją zniszczyć... O to właśnie chodziło.
 - Nareszcie - wysyczał, obnażając przy tym wężowy język. - Tyle lat czekałem na ciebie, Octavio Conely.
 - Gdzie on jest? - warknęła przez zaciśnięte zęby, ani na moment nie spuszczając wzroku z jego twarzy, jakby chciała móc znienawidzić go jeszcze bardziej, do ostatnich granic, do szaleństwa. Żeby zabicie go było najpiękniejszym, co mogło jej się przytrafić.
 - Nie tak prędko. Jesteś tu w konkretnym celu. Musisz powiedzieć mi wszystko o Tajemnicy Griphe, o tym, gdzie się znajduje i jak ją wykorzystam. Co to jest? CZYM jest źródło?
 - Nie usłyszysz ode mnie ani słowa, dopóki nie zobaczę ojca. Dopóki nie będzie bezpieczny.
 - Octavio, moja słodka kruszyno - zaśmiał się okrutnie, zbliżając się do niej na kilka kroków. - To ja tu stawiam warunki. Lepiej, żebyś o tym pamiętała.
 - Nie podchodź do mnie! - wrzasnęła, błyskawicznie chwytając za miecz. Ustawiła  się w pozycji bojowej, gotowa ciąć w każdej chwili.
 - Po co te nerwy? Twój ojciec tu jest, ale zdechnie, jeżeli natychmiast nie dowiem się wszystkiego, czego chcę, rozumiesz?
 - Nie zabijesz go. Jest ci potrzebny.
 - Już nie - rzekł, stojąc zaledwie kilkanaście centymetrów od niej. - Był mi potrzebny do momentu, do którego się tu nie znalazłaś. Wiem, że ten wasz aniołek wszystko ci powiedział. Oczywiście mógłbym go zabić i torturować ciebie, by mieć wszystkie informacje, ale jeśli jesteś tak samo uparta, jak twój ojciec, trwałoby to za długo. Dlatego powierzam ci życie Titresa, Octavio. Od ciebie zależy, czy przeżyje, czy po tylu latach męki jednak skona u moich stóp. - Grał dobrze. Wiedział, gdzie musi uderzyć, żeby pomyślała, że nie ma wyjścia.
 - Możesz mnie torturować nawet tysiąc lat, możesz rozpocząć wojnę i zamordować wszystkie bliskie mi osoby, ale jeśli nie uwolnisz mojego ojca, nie usłyszysz ani słowa o Tajemnicy Griphe - zawarczała, zaciskając ręce na rękojeści miecza.
 - Cóż, więc będziemy grać... Cudnie. Maal, przyprowadź więźnia! - Na te słowa całe jej ciało pomdlało. Zobaczy go. Naprawdę go zobaczy.
Kilka chwil później przywleczono wpół przytomną postać mężczyzny, w którym, nawet, gdyby mogła, nie rozpoznałaby swojego ojca. Jego twarz, szyja, ręce i nogi były poranione i zakrwawione. Jedynym nienaruszonym punktem była lewa dłoń, wyciągnięta ku Octavii w błagalnym geście. Dziewczyna chciała do niego podbiec, pomóc mu, ulżyć w cierpieniu, zrobić cokolwiek, by nie czuł bólu, lecz gdy zrobiła ledwie kilka kroków, potężna łapa Maala zatrzymała ją, powalając na ziemię. W tym czasie Mauvias chwycił jej ojca i przytknął mu do gardła ostry miecz.
 - Koniec żartów, Octavio. Chcę wiedzieć o Tajemnicy wszystko, rozumiesz? Czym jest, gdzie jest, jaką ma moc i jak mam ją zdobyć. - Octavia wahała się. Ocalić świat, czy ojca? Co począć, gdy musi wybrać? - MÓW! - zaryczał wściekle Mauvias, którego twarz przybrała wyraz obłędu.  - Zabiję go, słyszysz? Zarżnę, jak świnię, jeśli nie zaczniesz gadać i to będzie tylko TWOJA WINA! - Po kolejnej chwili milczenia tylko ułamek sekundy dzielił Mauviasa od przeciągnięcia ostrzem po gardle Titresa.
 - NIE! - wrzasnęła w ostatniej chwili.
 - Nic... mu... nie mów... kochanie... - wychrypiał Titres. - Ten głos, mimo że słaby i cichy, ledwo słyszalny, sprawił, że wybór pomiędzy światem, a życiem Titresa, stał się oczywisty. Ojciec był ważniejszy.
 - Powiem ci... powiem wszystko, co wiem, ale wypuść go. Pozwól mi mu pomóc, a powiem ci wszystko.

1 komentarz: